Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Pan, warszawiak?

edytowano marzec 2008 w Ogólna
Takie pytanie zadał mi ostatnio kioskarz na pobliskim bazarku, kiedy kupowałem u niego "Stolicę" - pismo dla miłośników Warszawy starej i nowej. Zdumiałem się w pierwszej chwili, ale przyznałem mu rację - w mojej dzielnicy rodowitych warszawiaków mieszka mniej, niż ludzi z innych części Polski, którzy przeprowadzili się do stolicy. Na moim osiedlu podczas świąt parking pustoszeje, bo sąsiedzi wyjeżdżają do rodziców, którzy mieszkają w innych miejscowościach.

Zacząłem się zastanawiać nad swoją warszawskością, na ile identyfikuję się z tym miastem i czy fakt urodzenia się tutaj cokolwiek znaczy. Przez lata dzieciństwa więcej emocji łączyło mnie z mazurską wsią, niż z betonową pustynią osiedla "Za Żelazną Bramą", gdzie mieszkałem na XIV piętrze. Potem odkryłem starą Warszawą, której szczątki są ukryte pod trawnikami i asfaltem. Wiem o niej dużo i jest mi zdecydowanie bliższa, niż współczesna. Trudno jednak nasycić się starymi zdjęciami i wyobrażeniami. Dlatego oddalam się od miasta coraz bardziej - ze śródmieścia na peryferia, a za jakiś czas pewnie jeszcze dalej.

A jak jest u Was? Czy mieszkacie w miejscowości, w której się urodziliście? Co Was wiąże z miejscem, w którym żyjecie?

Komentarz

  • My jestesmy odwrotni, tzn. ja - urodzilam sie w Warszawie, korzenie tez mam dosc glebokie (czyli czesciowo miedzywojenne, czesciowo wczesniejsze) a teraz wyprowadzilismy sie na wies kolo Tarczyna - tu zyli meza dziadkowie. Mieszkanie w blokowisku z czworka dzieci, psem, kotem i moja siostra robilo sie juz calkiem nieznosne, wiec wybralismy tak. Na razie jest dobrze, choc duzo czasu zabiera nam praca i dojazdy, za kilka lat zobaczymy, co dalej, czy rozsiadziemy sie na wsi, czy z podkulonymi ogonami wrocimy do miasta (jak co poniektorzy nasi znajomi). Nasza sytuacja jet o tyle inna od ich, ze mieszkamy naprawde na "zad...", mamy duzy sad,, obok las i raczej zadnych przyszlych autostrad w poblizu, a do tego niedaleko 7, wiec dojazd porownywalny z osobmi mieszkajacymi w okoliach np. Nadarzyna i Magdalenki.
  • o2.pl: Polska ucieka na wieś
    2007-04-26 12:45

    Horrendalne ceny mieszkań, brak poczucia bezpieczeństwa, do tego długie godziny spędzone w korkach, smród spalin i permanentny stres. To znane i wcale nie lubiane obrazki z codziennego życia miasta. Nic więc dziwnego, że Polacy nie chcą się już dłużej z nimi zmagać.

    Do niedawna kto tylko mógł, wyrywał się ze wsi. Utożsamiana z biedą, zacofaniem i nieprzejezdnymi błotnistymi drogami prowincja w ciągu kilku ostatnich lat odzyskała dobrą sławę. Jej przekłamany społeczny wizerunek znacznie się poprawił. Dziś już mało kto wstydzi się rodziny ze wsi. Częściej przyznajemy się też, że sami z niej pochodzimy. A co ciekawe, tylko 16% Polaków deklaruje chęć osiedlenia się w wielkiej metropolii. Pozostali ponad pełne hałasu i nerwów miejskie życie stawiają spokojną egzystencję w niewielkich miasteczkach, a nade wszystko w jednej z setek coraz lepiej wyglądających i świetnie prosperujących wiosek.

    Uciekają młodzi, uciekają starzy

    Niemal 15 milionów Polaków mieszka w miastach. Uczeni podkreślają już dziś, że za niespełna 25 lat populacja mieszczuchów zmniejszy się do około 12 milionów. W kolejnych latach prawdopodobnie wciąż będzie maleć. Z badań CBOS-u wynika, że w 2006 roku już niemal połowa Polaków zdecydowanie zgadzała się z opinią, że dobrze jest mieszkać na wsi. Osiem lat temu przekonanie to podzielało o 20% mniej rodaków. Spis powszechny z 2002 roku pokazał, że migracja ze wsi do miasta właściwie się już skończyła. Natomiast wciąż jeszcze utrzymuje się ruch między dużymi miastami. Jednak w ostatnich latach szczególnie wzmożony był przepływ ludzi z miasta na wieś, co w polskim społeczeństwie jest sytuacją zupełnie nową. Badacze podkreślają jednak, że co prawda coraz chętniej wyprowadzamy się z metropolii, ale nie uciekamy od nich zbyt daleko. Mieszczuchy zawsze chcą mieć przecież blisko do centrów handlowych, pracy i rozrywki. Nic więc dziwnego, że najchętniej osiedlają się na ich obrzeżach, przeważnie w wioskach położonych w odległości około 50 kilometrów od miast.

    - Przeprowadzając się na prowincję, ludzie zyskują nieznany dotąd komfort życia. Wielkie, aekologiczne aglomeracje opuszczają w dużej mierze osoby i rodziny dobrze urządzone, którym technika, posiadanie samochodu i pieniędzy umożliwia diametralną odmianę warunków życia - mówi rzecznik Głównego Urzędu Statystycznego, socjolog i statystyk Władysław Łagodziński.

    Na wsi są niższe koszty utrzymania, a do tego jest ziemia, która stanowi wartość sama w sobie. Duża część uciekinierów z miasta, tak zwanych rolników z Marszałkowskiej, to ludzie, którzy wywodzą się ze wsi i na nią wracają.
    - Prowincjonalna infrastruktura techniczna coraz mniej różni się od miejskiej. Dzięki środkom z Unii Europejskiej polska wieś rośnie w siłę, bogaci się i modernizuje. Mimo że systematycznie podnosi się standard życia, nadal jest tu dużo spokojniej i bezpieczniej niż w mieście - dodaje rzecznik GUS.

    Dlatego też chętniej będą się tu osiedlać ludzie starsi, w wieku emerytalnym, ale i osoby tuż po studiach. Absolwenci wyższych uczelni, młode małżeństwa na dorobku na wsi szukają dla siebie dobrze wyposażonej "bazy wypadowej" do miast, w których uczą się, pracują i uczestniczą w życiu kulturalnym. Właśnie w nich nadzieja na rozwiązanie problemów demograficznych Polski. Bowiem na wsi chcą wychowywać dzieci, a to właśnie tu neguje się model rodziny 2+1, a propaguje 2+3.

    Wiejski spokój w złotej enklawie

    Jednak młodzi ludzie, przeprowadzając się na prowincję, często w drugiej kolejności myślą o zdrowszym stylu życia, spokoju i zieleni. Ich wybory w dużej mierze determinowane są przez warunki finansowe. Niemożność sprostania wymaganiom rynku nieruchomości miejskich to ogromny problem. Liczone w setkach tysięcy złotych ceny mieszkań w największych aglomeracjach Polski wielu młodym ludziom blokują szansę na godziwe życie we własnym "M". Zakup 50 metrów w centrum Warszawy to wydatek rzędu nawet pół miliona złotych. Tymczasem zaledwie 60 kilometrów od stolicy koszt ziemi i postawienia na niej stumetrowego murowanego domu wynosi już tylko 300 tysięcy złotych. Właśnie dlatego Marta i Paweł, małżeństwo dwudziestopięciolatków pracujących w Warszawie, zdecydowali się wybudować wymarzony dom na trasie między rodzinnym Płockiem a stolicą. Mimo że oboje dobrze zarabiają, nie zamierzają kupować mieszkania w mieście.
    - Nie mamy prawie miliona złotych na przyzwoite cztery kąty, mamy za to działkę pod lasem i dom możemy sobie wybudować sami. Większy, ładniejszy i cztery razy tańszy. Co z tego, że poza miastem, skoro dojazd do pracy zajmie nam stamtąd 40 minut. W godzinach szczytu z wynajmowanej kawalerki na Kabatach jedziemy o 10 minut dłużej - mówi Paweł.

    Trzydziestoletni Rafał i jego partnerka Ania też zdecydowali się na życie na prowincji.
    - Po co nam ciągłe nerwy, hałas i mała klitka za bajońską sumę w centrum Poznania? Skoro 20 km od granicy miasta mamy absolutną ciszę, zieleń i niewielki domek z ogródkiem, w którym nasza 6-letnia córka może się bawić do woli - opowiada Anna.
    Dookoła są świetnie zaopatrzone sklepy, jest dobra podstawówka, a do miasta w razie potrzeby blisko. Dla ludzi, którzy pracują w domu, taki stan rzeczy jest wręcz wymarzony.
    - Uznaliśmy, że bojkot miasta to słuszna rzecz. Jedyne, za czym tęsknimy, to bardziej aktywne życie kulturalne, kino, teatr, ale do nich przecież nietrudno dojechać - dodaje Ania.
    Dziwi się ona także, że ludzie z miast uciekają nie tylko do wiejskich domków, ale często do ulokowanych poza aglomeracjami ekskluzywnych osiedli mieszkaniowych.
    - Te "złote enklawy" przeznaczone są dla ludzi bogatych, zbudowane są w miejscach mających dobre połączenie z centrum miasta. To nie jest ucieczka na wieś do bliskości z naturą, ale bardzo ostentacyjny sposób pokazywania bogactwa i stwarzania namiastki elitarności - komentuje Władysław Łagodziński.

    Smaki życia

    Mieszkańcy wsi są zgodni - w mieście i na nowobogackich przedmieściach klimatu prowincji nie uświadczysz. Na wsi można posadzić drzewo, pielęgnować samodzielnie posadzone rośliny, owoce, warzywa, dbać o domostwo zupełnie inaczej niż o mieszkanie w blokowisku. Takiego zdania jest 60-letni Jan, ekonomista od 14 lat mieszkający wraz z pięcioosobową rodziną w Białobrzegach:
    - Wiejska egzystencja to niezwykły dar i wielka wartość, której nie doceniamy, żyjąc w czterech blokowych ścianach i mocno stechnicyzowanej kulturze. Ważny jest przede wszystkim kontakt z innymi ludźmi mieszkającymi na prowincji - przekonuje Jan.
    To na wsi odkrywa się uroki pokojowego sąsiadowania, współistnienia, którego podstawą jest życzliwa troska o siebie nawzajem.
    - W mieście króluje anonimowość, a tu, mimo że wiejska społeczność jest w niektórych kwestiach bardziej konserwatywna i mniej tolerancyjna, to chętniej przyjmuje obcych. Z czasem rodzi się przyjaźń i sympatia - mówi mieszkaniec Białobrzegów.

    Wieś uczy mieszczuchów pokory. Tutaj trzeba siebie samego traktować jak część społeczności, pewnej wspólnoty, która szanuje pracę i wykonuje ją w nad wyraz trudnych warunkach. Władysław Łagodziński podkreśla:
    - Z miasta na wieś przywozi się nowy styl życia, sprzęty, zwyczaje i kulturę. Każdy miastowy chce sobie swoje wiejskie życie ucywilizować, upodobnić pod względem wygód do życia w blokowisku.

    Często zdarza się, że wraz z potrzebami cywilizacyjnymi opuszczających miasta ludzi przybywają na wieś konkretne rozwiązania praktyczne, które służą nie tylko mieszczuchom, ale i gospodarzom, rolnikom. Człowiek z miasta na ogół nie potrafi obyć się bez bieżącej wody, stabilnych dostaw prądu, sprawnie działającej kanalizacji. Wprowadzając się na wieś, z korzyścią dla niej dba o to, by została w to zaopatrzona. Ludzie z miasta przynoszą do wsi pieniądze (i własne podatki), dzięki którym na przykład potem wiejskie drogi zmieniają się w ulice, zaczynają funkcjonować domy kultury, rozpoczyna się informatyzację. Jednocześnie nowi mieszkańcy wsi pobudzają produkcję dóbr i usług bezpośredniej konsumpcji. Chcą mleka prosto od krowy, świeżych jajek, warzyw i owoców czy kury na rosół. Tego wszystkiego, co czyni ich życie lepszym w sensie biologicznym i powoduje, że jest dużo bogatsze w smaki.

    Karol M. Szymkowski
  • ja uwielbiam moje rodzinne okolice. chciałabym tam docelowo zbudowac dom i zamieszkac, ale wybranek mego serca ;) jest totalny mieszczuchem - dla niego to dramat siedziec tydzien na wsi, nie moc wyjsc na miasto, spotkac ludzi, przejsc sie do sklepu kiedy ma sie na cos ochote...
  • Urodziłem się w Warszawie mieszkam prawie w Warszawie (Ząbkach graniczacych z Wwarszawą). Do Pekinu (dla niezorientowanych Pekin=Palac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina) mam 10 km. Niby blisko ale ... w godzinach szcytu mozna jechać i 2 godziny. Teraz najchętniej przeprowadziłbym się do zacisznego mieszkania w Centrum (wszedzie blisko). Najwiekszą bolaczką Warszawy jest komunikacyjny koszmar, ktory ruinuje sens zycia na przedmiesciach. Moją firmę mają przenieść z Centrum na południe. Będę musiał znowu się przeprowadzić ... jestem już zmeczony. Nie mam takiego zawodu, który umożliwia pracę na wsi lub w małym miasteczku. Skazany jestem na korporacje. Podobnie jak zona. 6-cio osobową rodzinę trzeba utrzymać ...
    Niedawno bylem parę dni w Paryżu. Miasto duze, piekne, bogate i z tradycjami. Lecz zakochałem się ... w metrze. Z jednego krańca Paryża w drugi dostać się można w pół godziny. ZAZDROSZCZĘ.
  • Ja lubie Szczecin,choc teraz jakos jak przyjezdzam tam to lubie byc w domu u tesciow i u szwagierki jakby na obrzezach Szczecina,bo tam gdzie cale zycie mieszkalam i mieszka tam moja mama to sie centrum zrobilo,blokowiska,4 pietro,choc wszedzie blisko.Tam od tesciow dalej,ale za to piekne widoki,Odra,lasy,ogrod.Teraz tez mieszkam pod Dublinem bo mieszkajac w samym centrum mialam dosc,zwlaszcza smrodu rzeki w samym centrum i tirow,bo kiepsko z drogami w Dublinie.Teraz choc dosc daleko do centrum i korki to jakos tutaj jest nam dobrze,mamy tu wiecej znajomych i prawie wszystko co nam potrzeba,tylko czasem jezdzimy do centrum.Uwielbiam jednak Krakow,tez znam to miasto,bylam tam krotki czas w postulacie,tam pisalam wieksza czesc mojej pracy magisterskiej,tam mam bliskie osoby i miejsca.Nie wiem gdzie bedziemy mieszkac za kilka lat.
  • image

    Śpiochu, tytułem uzupełnienia, "Pekinem" nazywano także ogromną kamienicę czynszową na rogu Żelaznej i Złotej. Mrowiący się lokatorzy skojarzyli się komuś z Chińczykami i tak już zostało :bigsmile: Warto przy okazji rzucić na nią okiem, bo jest już w stanie zejściowym i pewnie za niedługi czas zostanie rozebrana.
  • Innym miejscem powszechnie nazywanym PEKINEM w Warszawie jest Osiedle na Przyczółku Grochowskim. Takie smieszne osiedle GALERIOWIEC. Ulubiona sceneria dla filmow Kieślowskiego oraz ostatnio dla ... Bulionerów (w serialu rodzice głownego bohatera tam pomieszkują). Ciekawe, że kiedyś mozna było przejść całe osiedle galeriami - podobno to najdłuzszy budynek w Polsce jeśli go się potraktuje jako jeden :)
    ps. moja żona wychowała się na tymze Pekinie :bigsmile:
  • W sumie dla mnie druga opcja to tez mieszkanie w samym centrum, moze bliski Mokotow. Ale to jak juz zrobimy te kilka pierwszych milionow ;)

    Pozdrawima - Ula w srodku mieszczuch
  • Mutowałeś komutując? :cool:
  • A więc jednak. Mam nadzieję, że Twój genotyp nie połączył się w wyniku (ko)mutacji z genotypem samochodu.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.