Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Wszystkie dzieci prezydenta

edytowano marzec 2008 w Ogólna
Wszystkie dzieci prezydenta

- Proszę krzyknąć: Ignacy! - namawia mnie Władysław Ignacy Ratajczak z Kościana.
- Zobaczy pani, wszyscy się odezwą. Tu prawie każdy jeśli nie na pierwsze, to na drugie imię ma Ignacy. To było tak przyjęte na cześć Mościckiego. Więc dawali. Na pierwsze - rodzonego ojca, na drugie - chrzestnego. Lub na odwrót.

A jak to z tym trzymaniem do chrztu było - dopytuję się. - Różnie - odpowiada W. I. Ratajczak. - W jego imieniu trzymali senatorowie, wojewodowie, starostowie. Wie pani, co to było za wydarzenie, jak na jakąś wieś zajechała limuzyna i takiego malca wieźli do kościoła. I wszystko się skończyło. We wrześniu 39.

Kilka lat wcześniej, w czerwcu 1926 roku prezydentem Rzeczpospolitej Polskiej zostaje profesor Ignacy Mościcki, chemik, wykładowca politechniki Lwowskiej, członek Polskiej Akademii Umiejętności. Współtwórca polskiego przemysłu chemicznego. Tuż po objęciu najwyższej godności w państwie nowy prezydent wydał dekret, na mocy którego każdy siódmy syn w rodzinie miał otrzymać specjalne przywileje, a on, prezydent RP, zostaje ojcem chrzestnym takiego dziecka. Minęło niespełna osiem lat od momentu odzyskania przez Polskę niepodległości. Po wielu latach niewoli i rozbiorów kraj dopiero scalał się, tworzył zręby własnej administracji, gospodarki, systemu monetarnego, obronności - naród wierzył w swoją przyszłość. Dla Mościckiego tą przyszłością byli ci, którzy zaczynali życie w wolnej już Polsce i dlatego przez najbliższe 13 lat organiści, proboszczowie, urzędnicy z najdalszych zakątków kraju odnotowywali i przekazywali do stolicy fakt, że na świat przyszedł siódmy syn i czeka na wsparcie swojego ojca chrzestnego.

Czerwona książeczka

- Każdy z nas otrzymywał właśnie taką książeczkę oszczędnościową PKO. Niech pani spojrzy. Ja swoją mam do dzisiaj - z pliku różnych papierów wyłania się książeczka. Biorę ją do ręki. Jest zupełnie inna, niż te które ja znam. Jest większa, oprawiona w czerwone płótno ze złotymi literami. Otwieram ją. Jako pierwsza wyłania się fotografia prezydenta Ignacego Mościckiego. Poważny, skupiony wyraz twarzy, uroczysty strój z orderem na piersi. Na kolejnej stronie równym pismem wypisane jest imię i nazwisko człowieka, który siedzi obok mnie - Władysława Ignacego Ratajczaka z Kościana. - Tak, tu się urodziłem i tu całe życie mieszkam. A na tej stronie - tu pan Władysław przewraca kartkę - widzi pani została wpisana wpłata w wysokości 50 złotych, której dokonał pan prezydent. Każdy z chrzestnych synów dostawał tyle samo. Tych pieniędzy nie można było wybrać, aż do pełnoletności. Jeśli rodziców było stać, to mogli dokonywać kolejnych wpłat.

Oprócz zaszczytu bycia dzieckiem chrzestnym prezydenta Polski i posagu w postaci książeczki oszczędnościowej, na malców czekały także inne przywileje - darmowe przejazdy koleją na terenie kraju, darmowa służba zdrowia aż do śmierci. Ale najważniejszym darem był chyba ten ostatni - możliwość kształcenia się w każdej polskiej szkole oraz studiowania w każdej uczelni na świecie. Za edukację synów polskich wielodzietnych rodzin miało zapłacić ich państwo.

W kraju i poza nim

- To, że się było siódmym synem w rodzinie, to jeszcze nie wystarczyło - tłumaczy Kazimierz Ignacy Stokłosa, urodzony w miejscowości Jeziora, powiat Żnin. Dzisiaj mieszkaniec Poznania. - Ja byłem dziewiątym dzieckiem. Zanim jednak przyszło z Warszawy potwierdzenie, że prezydent zostanie moim chrzestnym, to cała rodzina była sprawdzana. Świadectwo wystawiał proboszcz, miejscowe władze. Chodziło o to, żeby jak to się dzisiaj mówi, nie była to jakaś patologiczna rodzina. To trochę trwało, tak że jak do chrztu doszło, to ja już byłem dość sporym dzieckiem. Później w szkole powszechnej to mój nauczyciel wołał na mnie ,,Mościckiâ??â??. Raz przyjechał wizytator i ze zdziwieniem zapytał go, czemu tak na mnie woła. Nauczyciel wytłumaczył, że to z powodu, iż jestem chrześniakiem prezydenta.

Kandydatów na prezydenckich chrześniaków znajdowano także poza granicami Polski. - Ja urodziłem się w 1930 roku we Francji. Tam dotarł do nas ktoś z polskiej ambasady i po pewnym czasie ojciec otrzymał dla mnie książeczkę oszczędnościową - relacjonuje Roman Łępa z Warszawy. - W 1935 roku wróciliśmy do Polski. Wtedy nie umiałem nawet mówić po polsku. W szkole ja uczyłem nauczycielkę francuskiego, a ona mnie polskiego. Książeczkę zniszczyli Niemcy w czasie wojny, podczas rewizji w domu. Wiem, że ojciec był bardzo dumny z faktu, że moim ojcem chrzestnym był prezydent Mościcki. Często chwalił się tym wśród kolegów w pracy na kolei.

Ostatni dar

Pokolenie chrześniaków prezydenta Mościckiego to nasi rodzice i dziadkowie. Ci z początków jego urzędowania we wrześniu 1939 roku mieli nieco ponad 10 lat. Najmłodsi mieli po dwa, trzy, cztery lata. Nadzieję na zdobycie wykształcenia i spełnienie marzeń swoich rodziców i chrzestnego, wtedy już internowanego w Rumunii, zastąpiło sześć lat hitlerowskiej okupacji. - Mój ojciec nie rozstawał się z tą książeczką. Miał ją ze sobą nawet jak dostaliśmy się do obozu w Żabikowie - wspomina Władysław Ratajczak, jeden z najmłodszych chrześniaków, urodzony w 1936 roku. - Gestapo dzieliło tam ludzi, na tych do obozu na śmierć i na tych, którzy jeszcze mieli pożyć i pracować na nich. Jeden z gestapowców podszedł do ojca i wziął od niego dokumenty. Wśród nich była też moja książeczka. Zapytał, co to jest? Ojciec odpowiedział, że to dar polskiego prezydenta i że ja jestem jego chrześniakiem. Niemiec z uznaniem pokiwał głową i to chyba nas uratowało przed obozem i śmiercią.

Sanacyjna krew

Po wojnie było też niewesoło. - Jak wracaliśmy w 1946 roku do Polski, to już na granicy pod Legnicą jakiś funkcjonariusz z bezpieki zaczął nas legitymować. Ojciec nadal miał moją książeczkę. Ten wziął i zaczął ją oglądać. ,,A, błękitna krew sanacji. Teraz to się już skończyłoâ??â?? - tak drwił. Dali chyba znać gdzieś dalej, bo potem to nigdzie nie mogłem się dostać do porządniejszej szkoły - opowiada pan Władysław.

- Prezydent Bolesław Bierut nie chciał honorować przywilejów Mościckiego - podkreśla Ignacy Bolesław Jagaczewski z Białegostoku. - Ponieważ tak się złożyło, że nosiłem imiona dwóch prezydentów, to moja matka postanowiła wystąpić do Bieruta, aby ten polecił wypłacić pieniądze z mojej książeczki. Dostała odpowiedź, że teraz to powinna zapisać się do partii i ta da gratyfikację za jej dzieci.

Podobną próbę wypłacenia pieniędzy z książeczki osz- czędnościowej syna podjęli rodzice Bolesława Ignacego Nowakowskiego z Kościana. - W sumie było nas 13 dzieci. Po mnie był jeszcze jeden brat. Nic nie dostaliśmy z tych pieniędzy - wyjaśnia. Feliks Jankowiak, też z Kościana, opowiada swoją historię. - Zaraz po wojnie poszedłem do banku. Pokazałem książeczkę urzędnikowi, a ten kazał mi iść do domu i więcej o tym nie wspominać, że jestem chrześniakiem Mościckiego - wspomina. - Swoim dzieciom powiedziałem dopiero, jak były już dorosłe. Potem opowiadałem też wnuczce. Dziewczyna pochwaliła się na lekcji w szkole, jak mówili o prezydencie Mościckim, że dziadek jest jego chrześniakiem. Nauczyciel nawet nie wiedział, że coś takiego miało miejsce.

Zawsze nie tak

Rodzina Ignacego Edwarda Janickiego, urodzonego w 1936 roku w Tczewie na Kaszubach, po 1945 roku wyemigrowała do Niemiec. Dzisiaj pan Ignacy nie mówi po polsku. Jest Niemcem, ale o tym, że został synem chrzestnym polskiego prezydenta nie zapomniał. Od kilku lat systematycznie przyjeżdża do Polski i spotyka się ze swoimi chrzestnymi braćmi. Są wśród nich synowie powstańców śląskich, wielkopolskich, żołnierzy walczących w 1920 roku z bolszewikami i żołnierzy polskiego września. - Do wybuchu wojny w 1939 roku prawdopodobnie tych dzieci było około 800. Nie wszyscy chłopcy ostatecznie zostali synami chrzestnymi. W tej chwili jest nas już niewielu. Za PRL nie mówiło się o tym. Takie dziedzictwo nie było mile widziane - podkreśla Ignacy Dryjański.

W nowej Rzeczpospolitej Polskiej chrześniacy prezydenta Ignacego Mościckiego ponownie podjęli próbę wypłacenia oszczędności. - Mój mąż Ignacy Mejza oraz jego brat bliźniak, Tadeusz Mejza już nie żyją. To był chyba jedyny taki przypadek, kiedy synami chrzestnymi zostały bliźnięta. Zwracaliśmy się już do wielu osób i instytucji - do banku PKO, prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, Rady Polityki Pieniężnej i nic. Wszyscy nas zbywają i odpowiadają, że ta obecna Polska nie może spłacać zobowiązań tej poprzedniej Polski - relacjonuje Jadwiga Mejza.

Chrześniacy w Racocie

W 1991 roku z inicjatywy Kazimierza Ignacego Plucińskiego z Gorzowa Wlkp. powstało Krajowe Stowarzyszenie Chrześniaków Prezydenta Ignacego Mościckiego. Dwa lata temu, w 2003 roku, odbył się pierwszy zjazd Wielkopolskiej Rodziny Stowarzyszenia Prezydenta Ignacego Mościckiego. Co roku jego członkowie spotykają się w innej miejscowości. Tym razem przyjechali do Kościana, gdzie w ostatnią sobotę zostali przyjęci przez samorządy miasta Kościana i powiatu kościańskiego. Drugą część dnia spędzili w Stadninie Koni w Racocie. Miejsce to zostało wybrane nieprzypadkowo. W lipcu 1927 roku do Racotu przyjechał Ignacy Mościcki. Jego podróż do Wielkopolski trwała siedem godzin. Ponoć po drodze zatrzymywał się na leśnych postojach i po raz pierwszy jadł kurczaka palcami. W Racocie spędził ok. dwóch tygodni i bardzo mu się tu podobało. Rok później zdecydował o powołaniu Państwowej Stadniny Koni w Racocie.

Historia

Sprawa synów z wielodzietnych rodzin, którym profesor Ignacy Mościcki, jako polski prezydent, chciał stworzyć szansę na dobrą przyszłość, a tym samym chciał dać szansę nowej, młodej ojczyźnie jest jedną z mniej znanych kart naszej historii. Plany przekreśliła najpierw wojna, a potem jedynie słuszna ideologia. Po wielu latach kolejna Polska też nie radzi sobie z przeszłością i nie buduje w swoich obywatelach pewności, że publicznie dane słowo w jej imieniu powinno być święte.

tekst i zdjęcia Karolina STERNAL - Gazeta Poznańska
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.