Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Czy opłaca się inwestować w dziecko?

edytowano kwiecień 2008 w Ogólna
Wojciech Staszewski: Czy dziecko to opłacalna inwestycja?

Mateusz Ostrowski, analityk Open Finance: W sensie korzyści materialnych raczej nie. Ale korzyści niematerialne są jak w reklamie kart kredytowych bezcenne. Amerykański noblista Gary Becker stwierdził nawet, że biorąc pod uwagę "dochód psychiczny i satysfakcję rodziców", można dzieci określić jako "dobra konsumpcyjne".

Z kolei na Uniwersytecie w Michigan badano korzyści, jakie przynoszą rodzicom dzieci. 60 proc. ankietowanych rodziców wskazywało na więzy rodzinne i uczucia, 50 proc. na radość, motywację, 30 proc. na przekazywanie siebie, 20 proc. na prestiż bycia rodzicem, a tylko 6 proc. na korzyści ekonomiczne.

Aż 6 proc.! Co 20. rodzic na serio traktuje dziecko jako inwestycję?

- W Skandynawii samotna matka z dzieckiem ma takie wsparcie ze strony państwa, że żyje lepiej niż samotna kobieta. A i u nas znalazłyby się korzyści: becikowe, ulga podatkowa na dzieci, pomoc w pracach domowych, tania siła robocza. Dzieci na wsi często nie cieszą się z wakacji, bo wtedy pracują w polu.

Ale to kosztowna inwestycja.

- Pomijając nakład pracy wychowawczej rodziców, szacuje się, że od urodzenia dziecka do 20. roku życia wydaje się na nie między 160 tys. a 500 tys. zł. Czyli od 800 do 2 tys. zł miesięcznie.

Powiedzmy, że inwestujemy minimalnie, dziecko skończy szkołę i znajdzie pracę z minimalną pensją, tysiąc złotych na rękę. To przez 40 lat pracy zarobi 480 tys. zł (pomijamy tu inflację i indeksację). Czyli inwestycja jest opłacalna, zapewnia trzykrotnie większe przychody niż poniesione nakłady.

Dochodzą jednak duże koszty obsługi inwestycji. Człowiek musi się utrzymywać.

- Tak. Wartością tej inwestycji nie jest jednak zysk, tylko przeżycie.

A gdyby zainwestować w kursy, korepetycje, studia. Tak, żeby dziecko znalazło w przyszłości pracę za 5 tys. zł?

- To zarobi 2,4 mln zł. Ale to inwestycja obarczona dużym ryzykiem. I trudno je oszacować. Dziecko może z różnych powodów zejść na złą drogę. Sukces na rynku pracy zależy nie tylko od wiedzy i nabytych umiejętności, ale też wychowania - wpojonego systemu wartości, inteligencji emocjonalnej.

Łatwo też przeinwestować. Jeżeli dziecko ma w poniedziałek angielski, we wtorek korepetycje, a w środę pianino - a nie ma wolnego czasu i szczęśliwego dzieciństwa - to czy osiągnie życiowy sukces?

I ostatnie zagrożenie - jeżeli człowiek ponosi zbyt duże nakłady i za bardzo się do inwestycji przywiązuje, to trudno mu ją będzie potem pozostawić, przekazać komuś. A o to przecież chodzi w wychowaniu.

Gdybyśmy chcieli dziecku wystawić brutalny rachunek, żeby na starość "zwróciło" nam zainwestowane pieniądze?

- Choćby nie wiem jak pomagało rodzicom, to nie zwróci. Powiedzmy, że przez 20 lat wpłacamy na fundusz inwestycyjny po 800 zł miesięcznie z zyskiem 5 proc. rocznie. A potem przez 20 lat chcielibyśmy sobie z tego wypłacać rentę. Miesięcznie dostalibyśmy 2179 zł, dwa razy więcej niż dochód dziecka z minimalną pensją.

A gdybyśmy wpłacali do funduszu po 2 tys. zł miesięcznie, to otrzymywalibyśmy po 5447 zł.

Czy można oszacować niematerialne korzyści, jakie przynosi nam posiadanie dziecka?

- Dr Nattavudh Powdthavee na Uniwersytecie Londyńskim próbował zmierzyć satysfakcję z wartości niematerialnych. Wg jego badań posiadanie dobrego zdrowia jest dla człowieka podobnie satysfakcjonujące, jak gdyby otrzymywał 300 tys. funtów rocznie dodatkowego dochodu. W przeliczeniu na wartość nabywczą złotówki (a nie wprost po kursie) byłoby to ok. 800 tys. zł. Dalej: życie w udanym związku to równowartość 82,5 tys. funtów (220 tys. zł), udane życie towarzyskie to 64 tys. funtów (170 tys. zł), a małżeństwo to 54 tys. funtów (150 tys. zł).

Możemy przyjąć, że dziecko przynosi nam co najmniej tyle satysfakcji, co małżeństwo. Czyli równowartość 150 tys. zł co roku. Przez te 20 lat, kiedy ponosimy nakłady, nasz zysk emocjonalny osiągnie równowartość 3 mln zł. To bezcenne.


GazWyb

Komentarz

  • Oczywiście, że się opłaca: szczególnie jak ma się jedynaka to trzeba mu zapewnić dobry start, zatem i angielski, i pływanie, i balet, i taniec towarzyski, i tenis, i jazda konna. "Bo kto wie co go zainteresuje, jak będzie duży" (wypowiedź autentyczna). taki wyścig szczurów. Pełna inwestycja.
    Tylko czemu potem starsi rodzice są niepotrzebni, zostawienie sami sobie.
    Może przeinwestowali?
  • Ja tam w tenisie i angielskim nic złego nie widzę, pod warunkiem, że dziecko tego chce i sprawia mu to autentyczną radość. Nie można przegiąć w żadną stronę i zachować umiar jak we wszystkim
  • [cite] Anka:[/cite]Ja tam w tenisie i angielskim nic złego nie widzę, pod warunkiem, że dziecko tego chce i sprawia mu to autentyczną radość. Nie można przegiąć w żadną stronę i zachować umiar jak we wszystkim

    Więcej - ja w pływaniu czy jeździe konnej też nie widzę nic złego...
    Ale co to znaczy zachować umiar? Dla kogo umiar: rodzica czy dziecka?
    Mam wrażenie, że rodzic tak umie nastawić malucha, że zgadza się na wszystkie dodatkowe zajęcia. Dla świętego spokoju. Żeby nie było gadania.
  • Zapewniam Cię, ze choćbym stanęła na głowie to nie namówię mojego środkowego dziecka, ani na piłkę nożną, ani na tenisa. Prawdą jest zaś, że udało mi się wmówić mu, że uwielbia basen i narty:wink:

    Myślę, że umiar to zachowanie proporcji między nauką, sportem i czasem wolnym. To oczywiście teoria bo w praktyce nie jest to takie proste.
  • Myślę, że umiar to zachowanie proporcji między nauką, sportem i czasem wolnym. To oczywiście teoria bo w praktyce nie jest to takie proste.
    Prawie jak Jadwiga Zamoyska
  • Ktoś kto raz widział uśmiech swojego dziecka na własny widok, albo czerpał radość ze wspólnej zabawy będzie wiedział, że jest to bezcenne. Radość z dawania samego siebie i swojego czasu własnemu dziecku jest czymś wspaniałym. Pojawia się czasami myślenie, o dzieciach jako o zabezpieczeniu (głównie finansowym). Ja bardziej patrzę na dziecko w kategoriach zabezpieczenia swoich innych potrzeb na starość: takich, że po prostu będę miał do kogo pojechać na kawę, porozmawiać, zadzwonić zapytać się jak się czuje, zaopiekować się wnukiem, czy pomóc w jakiś pracach itd. - czyli w kwestii zabezpieczenia swoich potrzeb raczej emocjonalnych niż finansowych. Po prostu będę komuś potrzebny. Nie odbierajcie tego jako wyrachowanej kalkulacji - mam dzieci bo bardzo je kocham, a nie dlatego, że coś z tego będę miał. Jednak mimowolnie dzieci zabezpieczają właśnie ten rodzaj naszych potrzeb na starość. Myślę, że dla wielu singli jesień życia nie będzie wyglądała tak różowo jak reklamują to biura podróży właśnie z tego powodu - będą nikomu niepotrzebni.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.