Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Minusy edukacji domowej

2456720

Komentarz

  • Przy całej awanturze o pięciolatki w przedszkolu i sześciolatki w szkole nikt nie wspomina o takim rozwiązaniu. Czemu?
  • @natalnika
    Ja nie mam wiedzy na miarę filologa klasycznego, polonisty, historyka itp. Ale podejmuję ten trud z tą świadomością, że i przede mną jest zapewne coś nowego do nauczenia się. I powiedz jasno: rodzic jest głupi i nie pojmie matematyki, fizyki... Do garów tę matkę a nie do książek. Sorry, ale wara każdemu od moich kompetencji i wiedzy jaką posiadam. I od moich dzieci. Bo co do angielskiego to uznałam swą niemoc (a znam język) i przekazałam to szkole, bo mam swoją teorię na temat nauki języków obcych. Ale nikt mi nie będzie mówił, czego mam dzieci uczyc a czego nie. Ja mam taką wizję jaką mam, mogę się pytać, radzić, martwić, ale nie lubię tonu wyższości prezentowanego przez niektórych. Nie ich dzieci, a się mądrzą.W dupie z wiedzą i kompetencjami. Liczy się to, że JA jestem rodzicem i nieudolnie, ale realizuję SWÓJ pomysł na wychowanie i naukę dzieci.
  • Jeśli ktoś bierze dzieci na ED po to żeby mieć kontrolę nad wszystkim, to może mocno być zawiedziony.

    ED nie jest strzeżonym osiedlem, już widzę oczyma wyobraźni minę mojej czternastolatki jakbym zaczęła wszędzie za nią jeździć.
    Dzieci nie należą do nas i czy mamy je w szkole, czy w ED w pewnym momencie się od nas odłączają.

    Niektórzy wybierają prywatne szkoły, niektórzy publiczne inni ed, zgodnie ze swoimi przekonaniami, czy możliwościami.


    Co do minusów ED: nie możesz sobie popsioczyć, że nauczyciel konował czegoś nie nauczył ;)

    ED można uszyć na miarę swoich dzieci, swojej rodziny, jeden będzie szukał innych rodzin, które uczą w domu inny zachwyci się relacjami w swojej rodzinie, ktoś zorganizuje milion wyjść i zajęć w terenie, ktoś sobie zrobi szkołę w domu.

    Jednego trzeba się nauczyć ucząc dzieci w domu, będą na Ciebie dziwnie patrzeć i wmawiać brak socjalizacji, izolację i chęć kontroli nad wszystkim. A tak naprawdę niezsocjalizowanym i wyizolowanym można być zarówno po szkołach jak i po ED. Dużo zależy od naszych własnych predyspozycji. Jak ktos ma wbudowaną kontrolę rodzicielską to i w placówkach dziecku żyć nie da.
    Takie moje zdanie po czterech latach moich dzieci w SP i kolejnych czterech w ED.
  • edytowano maj 2014
    Lubię określenie - rodzic śmie rościć sobie prawo. 
    A jako psycholog będę mogła rościć sobie większe prawo do wychowywania cudzych dzieci, niż ich rodzice ;P

  • @Maura ;
    Skoro mąż pracuje, to jak ma uczyć? Jak ma być  w domu skoro jest w pracy? To jest pytanie, które masa osób zadaje mi. A mąż? No, kurna, w pracy jest, żebym ja mogła być w domu i zająć się dziećmi. 

  • edytowano maj 2014
    No i nie ma przecież rozwiązania idealnego - chyba nikt tak nie twierdzi.
  • Małgorzata to masz komfortową sytuację. U nas była śmierć i trwoga, ale to był ich problem nie nasz ;)
    Tylko myśmy zaczynali mając czworo dzieci ;)
  • @Berenika - Twoja propozycja rewolucji w systemie edukacji jest bardzo interesująca, ale nie sądzę by na poważnie mogła kogoś zainteresować. Ludzie (zarówno nauczyciele, jak i rodzice) oczekują, że do jednej klasy trafią dzieci z jednego rocznika. Zobacz, jaka afera, że w jednej pierwszej klasie mogą być dzieci z dwóch roczników. Odgórne regulacje, ze klasy dla sześcio- i siedmiolatków powinny być osobne. A Ty postulujesz, żeby do klas I, II lub III mogły trafiać dzieci w wieku od lat 5 do 8. Dołóż do tego fakt, że jak któreś trafiło do klasy pierwszej w wieku 8 lat, to będąc w III będzie miało 10 i może tam trafić na wyjątkowo rozwiniętego intelektualnie pięciolatka. To by wymagało jakiś rewolucyjnych zmian w pedagogice. W dodatku, kto miałby decydować o tym, w jakim wieku dziecko rozpocznie edukację szkolną - rodzice??? Przecież są niekompetentni!
  • A w szkole moich dzieci są w jednej grupie dzieci od 5 do 11 lat. Jest ich dziewięcioro i jakos nauczycielka sobie radzi. Pracują w grupach co do wieku, same - zalezy. Nie wiem, czy to dobry system, ale życie wymusiło.
  • @szczurzysko - ja wiem, że się da. Ale przekonaj do tego przeciętnego rodzica, czy nauczyciela z polskiej szkoły publicznej.
  • No i co z tego, że głównie matki prowadzą ED?

    Jakbym ja pracowała, to pewnie mąż by się zajął. Zresztą, to takie gdybanie. Niech się wypowiedzą kobiety, które pracują, a których mężowie uczą, albo tacy, gdzie oboje pracują i oboje uczą. U nas jest model, który być może występuje w większości rodzin ED - matka w domu, mąż w pracy. Tylko co to ma do minusów ED? 
  • U mnie jest tak, że ostatnio pracujemy oboje. Gdy jadę do pracy, to czasem pilnowaniem nauki dzieci zajmuje się mąż.
  • A jak radzicie sobie z ED przy większej liczbie dzieci? Przy jednym - dwójce jestem to w stanie sobie wyobrazić. Jest przerabiany jakiś temat - można iść do muzeum, albo galerii, albo filmik na youtube obejrzeć. Ale przy pięciu - siedmiu poziomach? Jak to ogarnąć? Czy zostaje już tylko samodzielne dziobanie z książek?
  • W kwestii opanowania umiejętności specyficznych dla danej klasy - muszą być samodzielni. W kwestii rozwijania wiedzy ogólnej - świetnie się sprawdzają zajęcia wspólne, a każde z dzieci, zależnie od wieku i wiedzy, którą dysponuje, wynosi z nich coś innego.
  • A w praktyce? Bo ja chyba tego nie rozróżniam... Pięciolatek uczy się pisać cyferki, sześciolatek - dodawać do 20, ośmiolatek poznaje tabliczkę mnożenia itd. Ale co jest matematyczną wiedzą ogólną?
  • fajny wątek.
    Ja w zasadzie póki co jako jeden jedyny minus jaki widzę - u nas bardzo wyraźny - to brak mojego prawa jazdy a co za tym idzie - nie mogę sama nigdzie dzieci wozić. Ja jednak nie umiem się z tą całą gromadą poruszać komunikacją, mrozi mnie na samą myśl wożenia całej ferajny np do warszawy na zorganizowane spotkania np do muzeów, więc pozostaje mi nasz dom kultury.
    Narazie póki co szału z zajęciami nie ma, bo najstarsze panny tak konkretnie zapiszemy do domu kultury dopiero od września na zajęcia. Ale też mam kawał drogi do tego domu kultury, niby w tym samym mieście, a dojść tam to porażka. I znów, samochodem - 10 minut, na nogach bite 30 minut. Na zimę obmyślam plan jakby tu poprosić znajomą sąsiadkę o pomoc w tej logistyce, aby mi dziewczyny odprowadzała na zajęcia i z nimi wracała, odpłatnie oczywiście, zaoszczędzę przynajmniej nerwów przy ubieraniu całej ferajny a zwlaszcza maluchów.
    @mamaa - ja się mogę jedynie wypowiedzieć w temacie maluchów, jak ogarniają wiedzę np dla 6 latka - i jak jedna się uczy to te dwie mimochodem siedzą i słuchają (choć bardzo starają się udawać że nie słuchają ;-) ) natomiast jak sprawdzić ich wiedzę to 3,5 latka np przy starszych siostrach wie o wiele więcej niż np najstarsza w jej wieku.
    Poza tym, to wszystko w praktyce wychodzi.
  • edytowano maj 2014
    @mamaa - Na przykład, możemy sobie zrobić wykład o figurach płaskich, czy o innych bryłach połączony z rysowaniem figur i siatek brył oraz z klejeniem modeli brył. Albo o ułamkach (zaczynając od konkretu typu dzielenie jabłka). Albo o aksjomatach w geometrii. Jak pięciolatek odpadnie, na jakimś etapie, bo dla niego będzie za trudne, to nie szkodzi - może się zająć swoim pisaniem cyferek w tym czasie.
    Bywa też, że starsi wyjaśniają coś młodszym - bardzo fajna forma i dla młodszych, bo się czegoś dowiadują i dla starszych, bo utrwalają sobie wiedzę i nabywają kompetencji pedagogicznych.
    Nam się zdarzają "odpytywanki" w czasie jazdy samochodem. Wtedy biorą udział wszystkie dzieci. Ustalamy temat (np. działania matematyczne) i zadaję dzieciom po kolei zadania. Oczywiście dostosowane do ich poziomu - np. pięciolatka dodaje w zakresie 20, ośmiolatek mnoży do 100, dziesięciolatek dodaje liczby trzycyfrowe, a dwunastolatek podaje kwadraty liczb dwucyfrowych. I zbierają sobie punkty, kto na ile pytań odpowiedział dobrze. Jak ktoś nie umie dobrze rozwiązać swojego zadania, to można przerzucić "oczko wyżej" - np. ośmiolatek rozwiązuje źle rozwiązane zadanie pięciolatki - to dla niej fajna demonstracja tego, że nie było to bardzo trudne, skoro niewiele starszy brat sobie poradził.
    Nie wiem, czy nie próbujesz na siłę wyobrażać sobie ED w konwencji szkoły. Moi synowie (kl. II, IV i VI) bardzo dużo uczą się matematyki pracując z khanacademy. Polecam. To jest praca indywidualna. Na komputerze, więc bardzo ją lubią. Ja dostają co tydzień raport z informacją, nad jakimi zagadnieniami spędzili ile czasu i z jakim skutkiem. Pasjami też uwielbiają matlandię.
    Generalnie, akurat nauka matematyki to u nas sama przyjemność. I chyba jedyny egzamin, co do którego nigdy nie mam cienia obaw, że moje dzieci poradzą sobie bez wysiłku i szczególnych przygotowań czy powtórek przed samym egzaminem.
  • @AB - gramatyka jest u mnie, zaraz po matematyce, druga ulubiona. To jest równie łatwe, jak matma. Tylko zrozumieć trzeba. Ja sama rozumiem, więc łatwo mi dzieciom wyjaśnić i oni dość szybko łykają. Nawet imiesłowy im nie straszne ;-)
    U nas demonem jest pisanie (eh, ta zawiła polska ortografia i interpunkcja! że o kaligrafii nie wspomnę!).  I wszelka pamięciówa. Historia, niektóre działy przyrody (np. te bardziej geograficzne) też nastręczają trudności. Z językiem obcym duży kłopot u jednego egzemplarza, który wyraźnie ma deficyt w tym zakresie, u pozostałych tylko problemy z systematycznością.
  • edytowano maj 2014
    Dla mnie osobiście największy minus ED zasadza się w samych założeniach. Rodzice z wielkim nakładem sił organizują wspaniałe przedsięwzięcie edukacyjne, które obejmuje wyłącznie ich własne dzieci i przemija wraz z ich potrzebami. Ja tymczasem sądzę, że walka cywilizacji odbywa się poprzez instytucje, a nie działania pojedynczych ludzi. Skoro więc uważamy, że szkoły w obecnym kształcie nam nie odpowiadają, to twórzmy lepsze, albo wspierajmy te, które są stosunkowo bliskie naszego ideału, zamiast kontestować samą ideę szkół. Tak jak powiedział Jacek Kuroń: zamiast palić komitety - zakładajmy własne.

    Dlatego na przykład trochę mi szkoda, że nikt nie podejmuje pomysłu utworzenia Szkoły Mamy Róży, a za to masa osób związanych ze stowarzyszeniem angażuje się indywidualnie w ED. Czas szybko płynie, dzieci dorastają i zanim się obejrzymy ten etap naszego życia będzie za nami. Gdybyśmy założyli szkołę, to by działała dalej, niosąc swoją ideę kolejnym pokoleniom.
  • @Maciek - to jest właśnie idealne rozwiązanie, mała szkoła i odpowiadające rodzicom podejście. Przeszkodą mogą być wymogi formalne, zatrudnienie nauczycieli z odpowiednim wykształceniem itp., chociaż w małych miejscowościach działają szkoły, które były zagrożone likwidacją i są prowadzone przez stowarzyszenia, tylko że być może one są kontynuacją wcześniej istniejących szkół publicznych.
  • @Maciek - piękny pomysł tylko utopijny, niestety :-(
    Inna rzecz, że ja doszłam do wniosku, że podoba mi się, że dzieci spędzają teraz więcej czasu ze mną, a nie z obcymi osobami. Podoba mi się też to, że nie muszę ich nigdzie wozić, zostawiać na kawał dnia, a potem użerać się w domu z ich emocjami, z którymi w szkole nikt sobie poradzić nie umiał. Inny wątek to odpowiedzialność za własne poczynania - mam dość szczególne i trudne w kontakcie dzieci. Jako matka muszę się nimi zajmować i spędzać czas, ale czuję się niekomfortowo obarczając nimi postronne osoby ;-)
    Po Twojej ostatniej wypowiedzi mam nieprzyjemne poczucie, że próbujesz w rodzicach prowadzących ED wzbudzić poczucie winy, że zachowują się samolubnie. Nieprzyjemnie mi z takim zarzutem :-(
  • Dziękuję Marcelinie, Katarzynie i Agnieszce, to była najlepsza decyzja dla naszej rodziny. Minusy są, ale giną w morzu plusów.
  • ED się prężnie rozwija w Polsce, mnie się podoba, że każda rodzina może w nią wejść, że nie ma bariery finansowej, tak jak przy szkołach katolickich, które są bardzo drogie dla wielodzietnych. I się samoorganizuje, co roku pojawiają się nowe inicjatywy, może z czasem powstaną (jeśli będą takie potrzeby) rodzaje świetlic dla dzieci, czy szkół jednodniowych, warsztatowych, może subwencja trafi do dzieci, wtedy rozszerzą się nasze możliwości organizacyjne.
  • Podstawą jest przywrócenie należnego, pierwszego miejsca rodzinie, przywrócić dzieci rodzicom, taka jest kolejność. Instytucje też widzą, że coś się dzieje, widzą ten zapał, widzą że budujemy coś wartościowego. Kilka dni temu CN Kopernik zwróciło się do edukatorów domowych z propozycją nawiązania współpracy, bo system powszechny jest niewydolny, a my uczymy inaczej. W tym roku chodzimy regularnie do muzeów warszawskich (grupa rodzin Ed) i pracujący tam są bardzo zainteresowani tą formą nauczania, w niektórych mamy roczne cykle zajęć. Nie można powiedzieć, że nie współpracujemy z instytucjami.
  • edytowano maj 2014
    "Po Twojej ostatniej wypowiedzi mam nieprzyjemne poczucie, że próbujesz w rodzicach prowadzących ED wzbudzić poczucie winy, że zachowują się samolubnie. Nieprzyjemnie mi z takim zarzutem"

    Na szczęście każdy z nas sam zarządza swoimi "poczuciami", więc możesz łatwo pozbyć się nieprzyjemności przyjmując inną interpretację :)

    Co do mojego wpisu, to każdy ma prawo do własnej oceny faktów. Możliwe, że moja postawa jest nieprawidłowa, że lepiej kierować się tym, co tu i teraz.
  • edytowano maj 2014
    ja bardzo dziękuję @agga bez której nie bylibyśmy w ed
  • @Maciek wystosowaleś argument z wyższej półki - działający na ambicję i łechcący próżność Ed.
    No bo jednak wartościowe dzieło, ale dla sibie ;)
    Stworzenie szkoły, bo do tego by się sprowadzało Dzieło - jednym by dodało, innym zabrało. Myślę, że zawsze się chętni znajdą - i na jedno i na drygie :)
  • edytowano maj 2014
    @Eleonora:

    1. Czas rodziców też ma swoją wartość i nie da się stwierdzić, że ED odbywa się bezkosztowo i jest z definicji tańsza, niż szkoły.

    2. Wiem oczywiście o różnego rodzaju aliansach rodziców z ED, ale to nadal jest optymalizacja modelu, o którym pisałem wyżej.

    3. Dla CNK i muzeów jesteście świetnym klientem, bo odwiedzacie ich placówki wielokrotnie częściej, niż pozostali. Dlatego chcą tę współpracę rozwijać, co jak najlepiej o nich świadczy :)
  • Taki sobie przeprowadziłam szybki eksperyment myślowy i doszłam do wniosku że, w samych założeniach, kiepski jest pomysł prowadzenia domowej kuchni i przyrządzania codziennie posiłków dla swojej rodziny. Rodzice wielkim nakładem organizują to żywienie i obejmują nim wyłącznie własne dzieci. Niewątpliwie bardziej efektywne byłoby działanie na poziomie instytucji i rozwinięcie produkcji masowej albo wpływanie na tych, co produkują gotowe jedzenie, by podnieśli jego jakość tudzież wspieranie swoimi zakupami tych, którzy produkują gotowe jedzenie dobrej jakości...

    ;-)


    Podziękowali 1jan_u
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.