Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Minusy edukacji domowej

13468920

Komentarz

  • Ale się wątas rozwinął :D

    Miałam syna na ED dwa lata i w naszym przypadku było gorzej niż lepiej. Syn stawał się co raz większym samotnikiem, wręcz zaczynał mieć lęki przed nowymi sytuacjami. W domu czuł się bezpiecznie. I jeszcze tam, gdzie się przyzwyczaił być (pierwotnie zmuszony). Teraz, od czterech lat w systemie, przebojowiec się zrobił (jak na jego możliwości ;) ). Na ED miał bardzo ograniczony kontakt z rówieśnikami - mieszkamy na pipidówku, z dala od wsi i nie miał szans pobyć z rówieśnikami na podwórku. Poza tym, gdy inni mieli wolne (po południu) - on jechał na zajęcia sportowe, na angielski.

    Teraz, nasze dzieci tak bardzo nasycą się towarzystwem w szkole, że nie chce im się jechać gdzieś "po godzinach". Wolą zabawę z rodzeństwem. I w ogóle jest spokojniej, bo i ja mam więcej sił i cierpliwości. Tęsknota mi się wzmaga gdy ich nie ma w domu ;)

    Inna sprawa - nie podołałabym z uczeniem angielskiego, niemieckiego w stopniu zaawansowanym, nie dałabym rady z chemią i fizyką bo ich nie czuję. Musiałabym ściągać do nas prywatnych nauczycieli i z torbami bym poszła. :P Poza tym, sił mi jakoś nie przybywa tylko ulatniają się jak kamfora ;)

    No i szkoła odciąża mnie w jeżdżeniu po muzeach-zabytkach, których organicznie nie znoszę (poza przyrodniczymi wyjatkami). :P

    I dostrzegam pewną zaletę bycia w systemie - nasze dzieci ewidentnie ewangelizują w szkolnym środowisku (mnie też się zdarza, bo zmuszona jestem do częstszego kontaktu ze szkołą). Zanim poszły do szkoły - dostali oręż w postaci Sakramentów i widzę, że na razie świetnie sobie radzą, właściwie oceniają sytuacje z którymi się spotykają.
    Podziękowali 1zoja
  • Tylko, ze jak rozumiem problem polega na tym, ze dziecko , które opanowało materiał zgodnie z programem, ale nie posługuje sie językiem swobodnie, jest oceniane na poziomie dzieci, dla których ten angielski to jezyk uzywany na codzień, przez co wypada na egzaminie gorzej, niz gdyby ta sama pani oceniała go w ciagu roku na lekcjach, gdzie zapewne zaliczyłby przedmiot przynajmniej na 4?
  • Dodam,że gdy byłam na ED to w głowie mi urastały strachy przed systemem, paskudnym światem i chyba zapędzałam się w kozi róg. Potem musiałam uczyć się patrzeć przyjaźnie na szkołę, na ludzi, na nauczycieli. Musiałam uczyć się dostrzegać w nich dobro (wpierw choćby najmniejsze). Teraz jest dobrze. Widzę wady i zalety. I dalej żyjemy swobodnie * - jak mamy ochotę to zwalniamy dzieci ze szkoły i wyjeżdżamy. :-)

    *w ed też pełnej swobody nie mieliśmy, uwiązani zajęciami dodatkowymi.
  • @Maura - moje dzieci między sobą dialogują po angielsku. Całkiem spontanicznie. Niestety, nie koniecznie na tematy, których bym oczekiwała ;-). Przykładowy dialog synów:
    - L., I'll kill you! - krzyczy starszy brat, który odkrył, że młodszy robił użytek z jego rzeczy.
    - You'll not! - dopowiada młodszy brat zatrzaskując się w łazience

    Ostatnio też niezwykle chętnie chwalą się zwrotami po rosyjsku. Szczególnie najmłodsza, trzylatka. Np. jadąc za mną w przyczepie rowerowej śpiewa na całe gardło: "А нам всё равно!" Tudzież zachęca do zabawy krzycząc: "поиграй со мной!"

  • bo @Katarzyna Ty masz wyjątkowe dzieci. Ja mam zwykłe i wymierzają sprawiedliwość po polsku. :P
  • Nie mówię, że po lekcjach w szkole dziecko w wieku 11 lat swobodnie konwersuje na każdy temat
    Ale samodzielne ćwiczenie słówek w domu, nawet z rodzicem czy z
    powtarzaniem z płyty to naprawdę nie to samo co rozmawianie w grupie
    innych osób. Nauka słówek nie nauczy komunikacji, to nie żadna tajemnica
    że najważniejsze jest mówienie.
    -----------------------------
    Ucząc się słówek też mówimy, powtarzamy całe zwroty czyli mówimy. Jednak dopiero sytuacje życiowe uczą prawdziwej komunikacji, do której używa się wyuczonych zwrotów. Dziecku, które ma 11 lat, żyje w Polsce nie jest potrzeba dobra komunikacja. Jednak uczy się na sucho i jak przyjdzie okazja czy potrzeba to w ciągu kilku dni użyje swoich narzędzi do komunikacji, bez obaw.
  • @Maura ; - mój najstarszy jest w VI klasie. Gdyby nie znał zastosowania czasu przyszłego, to by bardzo źle o nim świadczyło.
  • edytowano maj 2014
    "Dodam,że gdy byłam na ED to w głowie mi urastały strachy przed systemem, paskudnym światem i chyba zapędzałam się w kozi róg."

    No, to mi przypomina wypisz wymaluj Anielę
    -------------------
    @Maura, ale co Ci się może przypominać skoro Ty mnie kompletnie nie znasz?!

    I Jeśli chcesz wiedzieć to 3 moich najstarszych dzieci przeszło przez wszystkie etapy szkoły i na początku miałam bardzo pozytywne podejście do szkoły, uważałam, że wiele od nas rodziców zależy. Próbowałam współpracować ze szkołą, ale okazało się, że to tylko starta czasu i energii.
    Ja nawet pracowałam w szkole na 1/2 etatu i to mi otworzyło oczy - przyjrzałam się szkole od wewnątrz oi zrozumiałam dlaczego ten system jest niereformowalny.
  • edytowano maj 2014
    .
  • @Maura

    Kompletnie mnie nie znasz, ale coś Ci przypominam, he, he. Może jakieś wcześniejsze wcielenia?

    Jeśli chcesz wiedzieć to 3 moich najstarszych dzieci przeszło przez wszystkie etapy szkoły i na początku miałam bardzo poztywne podejście, uważałam, że wiele od nas rodziców zależy. Próbowałam współpracować ze szkołą, ale okazało się, że to tylko strata czasu i energii.

    Ja nawet pracowałam w szkole na 1/2 etatu i wtedy już całkowicie zrozumiałam dlaczego ten system jest niereformowalny.

    Moje dzieci na ED nie muszą uczyć się kłamstw i głupot np.na temat ewolucji.
  • @Maura, komunikacja będzie potrzebna wtedy, kiedy dziecko będzie kontaktowało się z osobami, które nie znają języka polskiego, a znają język angielski, rozumiesz?
  • @Gosia5, pytasz o minusy, ale one zależą od perspektywy, jaką się posiada. Dla jednego będzie to uwiązanie przy dzieciach, dla kogoś innego - siedzenie wieczorami do późna nad przygotowywaniem materiałów, dla innego kogoś użeranie się z dyscypliną i organizacją rozlazłych dzieci, dla kogo innego monotonia... Można tak wymyślać.

    Mnie zdarzyło się odradzać ED. Zdecydowanie odradzam tym, którzy rozważają je wyłącznie z lęku przed szkołą i zepsuciem, w takim teoriospiskowym tyglu. To może być świetna droga do paranoi u dzieci i piekła w domu. Szkoła jaka jest, każdy widzi. Dla mnie nawet najlepsza nie jest taka fajna, jak możliwość bycia razem z dziećmi. Widzę, że szkoła czy przedszkole odcinają od świata i ludzi na rzecz niewielkiej grupy/gromady szkolnej. Szkoła odcina od doświadczania ludzi, świata, tysiąca codziennych sytuacji, natury i kultury. W to miejsce tworzy jakiś społeczny twór, który niby wyczerpuje wszelkie naukowo stwierdzone potrzeby...

    Kiedy myślę, ilu rzeczy moje dzieci nie mogłyby robić, zobaczyć, doświadczyć z powodu chodzenia do przedszkola czy szkoły - no, żal po prostu.

    Najstarsze dziecko mam 6-letnie. Mieszkamy na głębokiej wsi. W sąsiedztwie mamy pojedyncze dzieci - wszystkie w przedszkolu/szkole. Córki mają zasadniczo jedną wspólną ulubioną koleżankę w sąsiedztwie.

    Poza tym chodzą na tańce ludowe, baletowe, katechezę i zajęcia teatralne (właśnie wybierają się do pobliskiego przedszkola ze swoim przedstawieniem). Popołudnia przeważnie spędzają wśród dzieci. Bo to fajnie być wśród ludzi w jakimś konkretnym celu, żeby wspólnie coś zrobić. W tych grupach dobrze się czują, spotykają tam dzieci z podobnymi zainteresowaniami, dzielą się tym, co umieją, razem przeżywają wielkie emocje w czasie występów.

    I jak sobie myślę, to właśnie tego pozbawia szkoła - radości z poznawania siebie, swoich kompetencji i poznawania ludzi według klucza wspólnych zainteresowań, upodobań - młodszych i starszych.


    To nasz sposób - nie wyobrażam sobie ED bez tego bycia cały czas w świecie. Nie chcę terrarium szkolnego dla moich dzieci, wolę puścić je w świat. Minusem tego rozwiązania jest to, że bez przerwy jeżdżę gdzieś. Ale mój mąż też jeździ do pracy i z powrotem. Do szkoły też bym musiała wozić.

    Można powiedzieć, że przy starszych to już tyle czasu i chęci może nie być. Zobaczymy. Miniony rok pozwolił mi dopracować się pewnej dyscypliny nawyków - widzę, że skoncentrowana nauka wychodzi nam najlepiej jako płynna kontynuacja w miarę wczesnego śniadania. Siły kończą się koło 11.00, to akurat czas na wyjście przed dom. Później, kiedy zasypia najmłodszy, mamy chwilę na kolejny blok wiedzy. Po obiedzie zwykle czeka nas wyjście na zajęcia. Gwiazdą wieczoru jest tata:)

    Taka jest perspektywa moja - matki małych dzieci w ED na niewielkiej wsi.
  • @Aniela mój tata skończył rosyjską szkołę za czasów okupacji. I absolutnie nie zaburzyło w nim wiary i patriotyzmu. W zasadzie w domu korygował wszystko z czym się spotykał na zewnątrz. Na ile pamiętam, komunistyczna sieczka którą mi wrzucano również była korygowana w domu rodzinnym. W naturalny sposób, mimochodem. Nasze dzieci też korygują wiedzę ze szkoły. Uczą się porównywać, argumentować, polemizować, obstawać przy swoim.

    Do dziś pamiętam jak nam znienacka urządzili pogadankę o antykoncepcji i jej cudownych wyczynach. Byłam już w domu uformowana, więc do prelegenta pałałam nienawiścią. :P I nic mi nie mógł zrobić, nie mógł zasiać zamętu, bo ja swoje już wiedziałam.

    Myślę, że największe pranie mózgu robią dzieciom z domów bez wartości, bez ideologii, bez zasad. Rodzice ich nie formują, więc formuje tylko szkoła.
  • Taka uwaga - nie ma czegoś takiego, jak "you'll not", tylko "you won't".
  • Grupy lokalne - to bardzo ciekawa idea, wielu rodzinom potrzebna i użyteczna, niektórzy zakładają grupy unschoolingowe i demokratyczne, a Mama Róża może patronowałaby grupie Edukacji klasycznej? Albo historyczno-patriotycznej? A zapotrzebowanie jest duże, w tym roku przez nasze spotkania o tematyce historyczno- kulturalno-przyrodniczej przewinęło się 45 rodzin i ponad 100 dzieci. Już mam problem z nadmiarem, bo po ogłoszeniu lekcji, lista zapełnia się po 2-3 godzinach, a ja więcej nie ogarnę.  Widzę wielką potrzebę społeczną na łączenie się rodzin katolickich. Matki i dzieci (czasem zdarzy się też tata albo guwerner) lepiej się czują, mając kontakt z innymi, które prowadzą ED.
  • edytowano maj 2014
    Pierwsze widzę. Taka stronka nie jest dla mnie wiarygodnym źródłem. Jeden z naszych prezydentów mówił "chcem,", drugi pisze "bul" i są to formy używane, ale nie poprawne...
  • @Eleonora
    Ciekawe jak Mama Róża miałaby patronować grupie edukacji klasycznej skoro nie ma tam przychylności dla edukacji klasycznej, przynajmniej teoretycznie?
  • @Maura
    11-letnie dziecko jeszcze do roboty nie musi chodzić, a ocenianie jego umiejętności komunikacji, gdy jeszcze takiej nie posiada, może je skutecznie zniechęcić do nauki jęz. angielskiego. Wystarczy trochę wyobraźni nauczyciela, aby realnie spojrzeć na problem.
  • @Maura - masz złe nawyki jak na nauczyciela :D google często podsuwa śmieci.
  • @Aniela - co do komunikacji w języku obcym i w ogóle zasady uczenia się języka: jak mawiają dobrzy lektorzy - tak naprawdę potrzeba zaledwie części tych czasów (angielski), które się poznaje na zajęciach
    Wazne jest słownictwo i umiejętność komunikacji w języku. Uczymy się języka nie po to, by uzupełniać ćwiczenia (li i tylko), czy powtarzać słówka, ale by umieć sie porozumieć w jezyku, którego się uczymy.
    Ważna jest umiejetność "wysłuchiwania" pojedynczych słów z tekstów mówionych,śpiewanych itp., rozróznianie tych brzmiących "identycznie".
    Poza tym istnieje cos takiego jak bariera w posługiwaniu sie językiem u bardzo wielu osób. I to nie działa tak, ze dziecko wyuczone, wypisane, wygadane w języku na poszczególnych słowach czy ćwiczeniach z automatu wejdzie w tryb konwersacji, jeśli wcześniej tego nie robiło.
    To odniesienie ogólne, nie do ed
  • To widać ja jestem jakaś nietypowa, bo nigdy się w grupie rozmawiać nie nauczyłam. Dopiero na konwersacjach z korepetytorem, którego nie można było zbyć byle czym:)
  • A ja w pracy, gdy prowadziłam biuro trzem Japończykom, z których żaden po polsku ani słowa nie potrafił powiedzieć.
  • Nauczyłam sie angielskiego w szkole, ale mój anglista był jeden na milion. Był też naszym wychowawcą i na lekcjach wych. były konwersacje, nie wolno się było odzywać po polsku. Wszystkie zdałyśmy maturę z palcem w nosie, nawet te, które miały mierną. I mówić też się od niego nauczyłam.
  • A w ogóle, czy rodzic musi uczyć dziecko angielskiego, albo jakiegokolwiek języka obcego w podstawówce, albo kiedykolwiek. Ja zaczynałam w liceum, średnio znam języki. A potem w pracy miałam szefa Anglika, nadszefa Francuza, i komunikowaliśmy się czasem rysunkami, w ogóle twierdzili, że pewne rzeczy łatwiej wytłumaczyć fachowcowi bez znajomości języka niż angliście bez znajomości fachu.

  • Tak sobie myślę o stwierdzeniu, że nie należy ED przedstawiać w superlatywach, ale akurat w tym momencie życia naprawdę nie widzę większych wad. Raczej postulowałabym, żeby mówić za siebie, bo to, co dla jednego świetne, innego może dobijać. Tzn. mówić "u nas się sprawdza, bo...". ED plus dużo sportu i przyjemne zajęcia dodatkowe sprawdza się U NAS świetnie ;)
  • @Eleonora - w tym rzecz, że przecież mnóstwo ludzi późno się zaczęło uczyć i świetnie sobie radzi. Ale jak sama wiesz, w programie jest, więc uczeń musi zdać...Polecałam tu jakiś czas temu fajnego bloga, gdzie ładnie były zebrane argumenty, dlaczego NIE uczyć obowiązkowo jęz. obcego w takiej formie, jaka ma miejsce w polskiej szkole.
  • Mnie najbardziej kręci w perspektywie ED, że nie jest się przywiązanym z dzieciakami do szkoły jak chłop do ziemi.
     Ja miałam bardzo liberalną mamę, a że byłam bardzo nastawiona na muzykę, nie chodziłam w 6 klasie podstawówki do szkoły jakieś 2,5 miesiąca ćwicząc do konkursu i absolutnie, absolutnie nie obniżyło to moich wyników. To pogrzebało moją wiarę w sens "chodzenia" do szkoły.Towarzysko nadal jednak żyłam w grupie szkolnej.
     Jeżeli mogłabym puszczać dzieci do szkoły, ale w razie ochoty na wyjazd jakiś. np. wziąć je na miesiąc bez tłumaczeń, odpowiadając jedynie za ich wiedzę, to byłoby fajnie. Obawiam się jednak , że system się coraz bardziej domyka.
  • @Wanda, masz rację, ale właśnie nauka w taki sposób, jaki chwali Maura, a nie taki, jaki jest niestety w większości polskich szkół. No i wprowadzanie pisowni angielskiego, mocno obiegającej od wymowy, w momencie, kiedy dziecko dopiero zaczyna się uczyć pisać i czytać po polsku to kiepski pomysł. Dodajmy jeszcze do tego rzeszę nauczycieli po "wyższych szkołach", które wykwitły w każdym byłym mieście wojewódzkim i mamy efekty. 
  • O, tu jest fragment wpisu i link do całości:

    Nieprzypadkowo wspomniałem wyżej o instytucjonalnym nauczaniu. Dzieci były już uczone języków obcych w naszym kraju, lecz odbywało się to w formie dobrowolnych (!) kursów czy zajęć indywidualnych. Obecnie dziecko styka się z językiem obcym już w pierwszej klasie SP. Musimy sobie zadać pytanie: co przeżywa sześcio- czy siedmiolatek trafiający do szkoły? Takie dziecko jest z początku wystraszone nowym środowiskiem, więc musi stopniowo przyzwyczajać się do nowych koleżanek i kolegów, do nowego otoczenia, do nowej pani i jej wymagań. Dziecko musi nauczyć się radzić sobie z hałasem, starszymi dziećmi, życiem od dzwonka do dzwonka. Na etapie edukacji wczesnoszkolnej dziecko ma przede wszystkim nauczyć się czytać i pisać, a nie jest to zadanie łatwe, gdyż wyrobienie koordynacji ręka-oko oraz wykształcenie mikromotoryki to sprawa lat. Nasz pierwszoklasista już stoi przed sporym wyzwaniem, a nasze ministerstwo... dorzuca mu kolejny balast o nazwie "język obcy".


  • Byliśmy pierwszym rocznikiem w szkole podstawowej z jężykiem angielskim.
    Przed nami był rosyjski.
    Zmiana nauczyciela po roku, potem chyba kolejna w klasie VIII
    Szkoła średnia język francuski oczywiście zmiana nauczycieli się powtórzyła kilkukrotnie 
    Koniec końców ni jednego języka ni drugiego
    Co nowy nauczyciel to praktycznie nauka od podstaw od początku.

    Moje dziecko język niemiecki ma od przedszkola.
    nauka języka poprzez zabawę ale coś tam w głowie zostało
    W szkle podstawowej niemiecki i angielski
    Po podstawówce wybrał gimnazjum dwujęzyczne.
    Mimo badzo dobrego wyniku wstępnego z języka wybrał "słabszą grupę" - nie ma na codzień kontaktu z językiem na tyle, żeby poszprechać sobie przy obiedzie ;) bał się, że jednak może nie poradzić sobie jakby chciał  na fizyce, chemii czy innych przedmiotach prowadzonych w języku niemieckim
    Ogólnie mówi, że nie lubi języka niemieckiego, ale
    znajomośc języka na tym etapie pomaga Mu dogadać się na wyjazdach zagranicznych
    Kolejnym krokiem bedzie egzamin DSD1
    no, zobaczymy :D
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.