Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Staropanieństwo singielstwo

Jak myślicie, czy dalej jest to problem? Czy samotni cierpią? Czy znoszą z przełykanymi łzami życzenia świąteczne: żebyś sobie ułożył/ułożyła życie?
Albo przypominanie zegar biologiczny tyka?
Czy teraz łatwiej ukryć się wśród singli?

Z drugiej strony bronię długo samotnych. Neguję stereotypy na ich temat.
Temat bardzo trudny.
Podziwiam tych, którzy z godnością budują swoje życie w pojedynkę, mimo, że nie założyli wymarzonej rodziny.
Z obserwacji wynika, że częściej bliżej normalności, domowości są samotne panie.
Też tak myślicie?
Wszystkim samotnym nie z wyboru w Nowym Roku życzę odnalezienia Miłości.
«134567

Komentarz

  • rozmawiałam z kilkoma singlami
    czym osoba bardziej wykształcona tym ma trudniej w starszym wieku znaleźć swoja połówkę
    i sama nie chce sie zmieniać czy "dopasować" w pewnym sensie do drugij osoby

    niedawno koleżanka rozstała się z chłopakiem
    stwierdziła że nie pasował do niej
    ponadto uważa, że ma ułożone życie:
    35 lat, praca na etat, mieszka z rodzicami
    nie chce burzyć stabilizacji życiowej

    na moje pytanie o ewentualne, przyszłe dzieci
    powiedziała że w jej wieku to i tak za późno na pierwsze

    smutne to
  • 35 za późno????

    Znam masę dzieci urodzonych jako pierwsze po 35 roku życia matki.
  • To chyba zależy od środowiska
    i też od tego jak bardzo angażującą i kreatywną czy satysfakcjonującą pracę ma taka osoba - czy ma jakieś pole, gdzie może się "spełniać"

    Znam osoby, dla których jest to krzyż, to widać, i to tak bardzo widać, że aż się dziwię...
    bo jednak w pewnym wieku, uważam, że dobrze by było się pogodzić z tą samotnością, jakoś ją oswoić, znaleźć na nią sposób, odnaleźć w niej swego rodzaju powołanie, misję, potencjał.
    Znam też kilka osób, które tak właśnie zrobiło (znalazło ten sposób) i widać, że nie cierpią bardzo, są dla innych, na tym się skupiają, nie na sobie.
  • @Joannna jasne
    Wspaniale, jeśli potrafiły to przepracować i przełożyć na inny rodzaj życia służby.
    Może właśnie wtedy miłość je odnajdzie...

    Jesteśmy tu bardzo różni. Osobiście nie potrafiłam tego braku niczym zastąpić. Byłam nieszczęśliwa. Wierzyłam, miałam nadzieję, że wyjdę za mąż.
    Nie potrafiłam się z tym pogodzić, że to się akurat w życiu nie zrealizuje.
    Cieszę się, że Pan Bóg narzeczonego i małżonka przysłał...

    Natomiast przy niespełnionym powołaniu małżeńskim, przy braku spełnionej miłości mówienie o pracy społecznej to była dla mnie herezja...
    Akurat tak to odczuwałam, bo wychowanie, cała natura kierowała mnie w tę stronę.
    I dopiero, gdy jestem mężatką zaczęłam się na serio spełniać zawodowo.
    Bo nie osłabia mnie tamten brak.

    Ale jasne drogi na szczęście mogą tu być bardzo różne.
    Kibicuje wszystkim, którzy mimo bólu niespełnienia "nie idą na skróty", są wierni Bogu i Kościołowi...
  • Potencjał, misję, powołanie z sygnałem, że jednak "jestem otwarty, otwarta na spotkanie, na uczucie, na związek".
  • Konferencja o. Szustaka w temacie.
  • Pan Bóg daje pewnie siły tym, którzy zostają sami.
  • O. Szustak: Samotność nas odsyła do Pana Boga...
  • Dłuuuugo byłam sama.
    Wspominam to nie jako szansa zrealizować się zawodowo, gdyż jednak człowiek cały czas myślał o jednym, ale czas ogromnego oczekiwania. Taki adwent niekończący się.
    Wspominam także ogromny ból i niepokój: czyżby Bóg o mnie zapomniał?
  • Dużo zależy od osoby i wieku w jakim jest. Mam dobrą koleżankę koło 30 stki, która jest singielka, (choć spotyka się z różnymi facetami). Mam wrażenie, że ona się spełnia, dużo podróżuje, jest ładna, zadbana. Ostatnio kiedy mnie odwiedziła i zobaczyła jak wygladam (9 miesiąc) i jakie mam rozrywki to mialam wrazenie, że trochę jej było mnie żal :P
  • bo jednak w pewnym wieku, uważam, że dobrze by było się pogodzić z tą samotnością, jakoś ją oswoić, znaleźć na nią sposób, odnaleźć w niej swego rodzaju powołanie, misję, potencjał.

    pewnie tak byłby najlepiej ale takie emocje i uczucia trudno sobie czasem poukładać. I choć człowiek rozumie, wie że to dla niego najlepsze to po prostu nie potrafi tego zrobić. Ja akurat w kwestii samotności się nie wypowiem, ale mam do przerobienia kilka innych spraw, które na poziomie rozumowym mogłabym bardzo skutecznie sobie ułożyć, ale emocje mi na to nie pozwalają (a staram się bardzo, i sama i z pomocą terapeuty).
  • Na pocieszenie singielkom powiem że niejednej byłoby lżej w swoim wbrew pozorom bardzo poukładanym życiu w samotności gdyby pobyły w skórze niejednej na świecie osoby samotnej w małżeństwie, cierpiącej jak pies obok kogoś, kto jest niby... a nie jest i tak spełnieniem ich marzeń o miłości.... a czym/kim jest.... to nie wiem co powiedzieć

    Dzis wiem, że nasze marzenia o miłosci to mrzonki.

    I nie mówię tu o prawidłowych marzeniach o miłości w realnym życiu
    Mówię o ofiarach jak ja.... marzeń o królewiczu z bajki i wiecznego poczucia szczęśliwości w przekonaniu, że jest się kochaną.... bla bla bla...

    Można sie czuć kochaną wyłacznie w relacji z Bogiem.
    W takim pełnym znaczeniu tylko tak mozna się czuć kochaną.

    W małżeństwie zaś mamy zadanie by kochać.
    A to wcale łatwe nie jest
    (Niemniej jednak rodzenie dzieci tez łatwe nie jest a prawie wszyscy jego pragną
    :D)

    Pisze ten post nie po to by kogoś wkurzyć, ale by zamordować ewentualne mrzonki o "wzięli ślub i żyli długo i szczęśliwie"
    I zamydlić poczucie straty w tych, co jeszcze wierzą że ich chore marzenia się ziszczą...
  • Dodam jeszcze, ze jakbym taki post jak wyżej, sfrustrowanej meżatki, przeczytała będąc panną to bym nie uwierzyła w ani jedno słowo ;D
  • edytowano styczeń 2016
    @Nika76 w odwołaniu do Twojego powyższego zapisu... gdzieś przeczytałam że szczęśliwi jesteśmy gdy kochamy a nie gdy nas kochają
  • edytowano styczeń 2016
    Mam koleżanke z pracy Asię- tez wyzwolona singielkę po 40-stce (bez dzieci ale ma kota). Jest naprawdę miła i uczynna ale na niektórych "polach" rozmowy bardzo różnimy się... Ona czasem komentuje nas mężatki: ze po co było rzucać się na tych facetów, ze chyba bardzo bałyśmy się ze zostaniemy same...... nie chce rozpoczynać jakiś dziwnych dyskusji ale czasami po takim jej monologu patrze na nią i zastanawiam sie jaka ona musi być super babka że tak sama przez zycie, Że nikogo nie potrzebuje zeby byc szczęśliwą ..... ja mam inaczej. Latem miała jakis zabieg na sprawy kobiece i potem wygłosiła mi monolog o cierpieniu kobiet przy poradach:" Ile przy narodzinach tych dzieci jest cierpienia i bólu- byłam tam i widziałam, straszne" Powiedziałam jej ze i tak warto mieć dzieci pomimo tego bólu i cierpienia
    Każdy ma jakąś drogę i moja z trójka dzieci nie jest łatwa, z mężem z którym tez jest różnie ale czy mimo to nie uważam sie ze mam od niej gorzej.....
  • Jest mi dobrze w małżeństwie może dlatego, że nigdy nie miałam marzeń księżniczki? Od zawsze bardzo mocno i realnie stąpałam po ziemi i bajki zawsze były dla mnie tylko bajkami, nie realnym życiem.
  • wierze w dlugo i szczesliwie, a co se bede zalowac :D
  • E, no ja też w to wierzę, ale nie w to, że wszystko samo się układa, że jedna strona to taka niewinna (to nie jest do nikogo przytyk!), a ta druga to samo zło. Że wszystko w związku to samo się rodzi i robi, nie trzeba starań. A najbardziej wierzę w to, jak przed ślubem patrzy się bacznie na przyszłego męża, jego stosunek do matki i rodziny i na całą resztę. Bo jednak widać bardzo wiele...
  • Z marzeń o księżniczce poszłam level wyżej
    Mąż pozwala mi "ksieżniczkować" na codzień :))
  • Uważam ,że lepiej być samemu niż "na siłę" z kimś się związać...
  • Syty głodnego nie zrozumie. Zauważyłam, że nieraz zamężne kobiety uważają, że singielki są same bo za wybredne, bo charakter nie taki. A mężatki też są rózne. Pracujac z wieloma starszymi ludzmi zauwazyłam, że te przysłowiowe stare panny są zazwyczaj przemiłe i bezproblemowe, najwięcej dawały do wiwatu rozwódki...Ale to taka prywatna obserwacja. W każdym razie uważam, że często to że ktoś szybko poznał swojego małzonka to zwykły przypadek czy szczescie. I jeszcze nieraz te mało atrakcyjne koleżanki pierwsze wychodzą za mąż. A przy braku urody charaktery też nieciekawe, tylko chyba mają inne podejscie. Wiedzą, że wybrzydzać nie można bo nastepna okazja moze się nie trafic:) Znam kilka takich co swoich mężów na "rękach noszą";) Ale nieważne kiedy, ważne z kim:)
    AgaMaria, Isako, Nika- mądrze napisałyście, dziekuje.
  • kto nie ryzykuje ten nic nie ma - mówi stare francuskie przysłowie
  • Moze tak u mnie jest dlatego że nie myślałam w czasie wstępowania w związek ani realnie ani rozsądnie, że oczy zamykałam na jego stosunek do rodziny.... że sama miałam nierealne wyobrazenia o rodzinie wysnute z piśmideł bo moja wyjściowa była rozbita... że przekłamywałam w swoich oczach wiele cech charakteru u męża... bo chciałam wierzyć że będzie dobrze. Że byłam ślepa na swoje wady
    Zwłaszcza dlatego ze całą swoją potrzebe miłości nakierowałam chorobliwie na faceta który namacalny jest.... a z Bogiem nie umiałam iśc ręka w rękę, bo On nienamacalny od zawsze był...



  • Moja siostra powiedziała kiedyś, że czekała na królewicza na białym koniu, a tu po prostu pojawił się gość, z którym jakoś trzeba się dogadać, bo innego nie będzie.
    Do tego tuż przed ślubem bliskich sobie narzeczonych pyta: Wiesz co robisz?
    A dalej trzeba sobie radzić ;-)
    Tyle że Sakrament bardzo pomaga.
  • Mój Książę.

    Chm...
    Na razie wszystko na to wskazuje że Mój Ksiażę to Bóg, któremu nawiałam do związku z facetem z krwi i kości .... związku z sakramentem ponoć zawartym nieważnie jak twierdzi prawnik z SB....
    (Sprawdzać na 100% mi się nie spieszy, bo Bóg każe się na razie nie spieszyć)

    @jan_u
    "gość z którym się trzeba dogadać"... właśnie.
    @ojejuju
    "muszą go nieść dwie osoby"....
    U mnie mam wrażenie że było tak, że niosłam oba i jeszcze miałam na sobie plecak z wielkimi kamorami, których mi mój mąż stale dorzucał....

    On pewnie widzi to inaczej
  • ... inna sprawa ze czasem chciałam meżowi z tym całym ciężarem na głowę wleźć, ale on sobie dobrze z tym radził.
  • @Agnicha, ja nie miałam projekcji.
  • edytowano styczeń 2016
    A ja żałuję, ze nikt mi nie dawał wczesniej rad typu "Popatrz na małżenstwo teściów, na dom, z ktorego potencjalny mąż wyszedł!".
    Nie twierdze, ze małżeństwo tesciów nie było udane. Ale jak dla mnie na takich zasadach jak u nich nie do przyjęcia. A jednak widze, jak bardzo model małżenstwa wyniesiony z domu wpływa na postrzeganie małżeństwa przez mojego męża.
  • A w Księcia nie wierzę...
    Blizsza jest mi koncepcja krzyża niesionego w małżeństwie- nie rzadko jak Szymon z Cyreny- pod przymusem. I nie rzadko samodzielnie...
  • Ja nieco mniej patrzyłam na to, jaki jest związek teściów. Bardzo mocno na to, jak chłopak traktuje swoich rodziców, co robi w domu, jak się odnosi do rodziców, rodzeństwa i do innych ludzi. Dzieci nie mają wpływu na to, jak rodzice sobie układają wspólne życie.Mogą potem przyjąć taki model, mogą odrzucić. I moi rodzice i moi teściowie nie mają związku, jaki by mi się podobał, tak delikatnie i ogólnie pisząc. Ważne jest to, co młodzi potem sami będą budować, ale tu są ważne "materiały", jakich będą używać. Patrzyłam też mocno na to, co chłopak robi, czym się interesuje, na jego pasje, jakich ma kolegów, co jest gotów robić w przyszłości, jak spędza czas etc. Bywa, że dzieci mało robią w domu - sama znam takie domy, bo rodzice zagarniają wszystko, co się da. Sami sprzątają, gotują, piorą etc nie dopuszczając potomstwa do wysiłku. Ale dziecko może samo się obsługiwać - myślę tu o dorosłym dziecku, nie musi chętnie korzystać ze "służby". Tak naprawdę to dla mnie okres poznawania się i narzeczeństwa to baczne patrzenie na kandydata, takie prześwietlanie go pod róznymi kątami. I nie było najwazniejsze to, żeby mi potem było z nim super, ale żebym nie unieszczęśliwiła przyszłego męża. Niezadowolona żona ma największy wpływ na to, jak dom funkcjonuje; zadowolona, szczęśliwa, spełniona wnosi to, co w domu jest tak ważne. Ponieważ mi bardzo zależało na chłopaku, więc robiłam wszystko co jestem w stanie, by go tak poznać, by potem nasze małżeństwo było bardzo dobre. I takie właśnie jest.
    Nie jesteśmy tacy sami, bywają starcia, róznice w poglądach na pewne sprawy, ale najważnejsze są podstawy. Nikt nie może wejść między nas, nikogo nie dopuszczamy do naszych prywatnych spraw. I też nie jest tak, że któreś z nas za wszelką cenę będzie forsowało to, co jest najważniejsze dla niego. Widzę, że więcej daje odpuszczenie czegoś, modlitwa i czekanie. i to przynosi efekt. Nie jest najważniesze, żeby wygrało jedno z nas, ale żebyśmy oboje wygrali, wspólnie.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.