Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Feministki - po trupach do celu

13»

Komentarz

  • Siostra miała problemy z wymową, ale nie tylko ja ją świetnie rozumiałam – dogadywała się bez problemu w urzędach, z nauczycielami czy lekarzami dzieci. Szwagier bardzo troszczył się o rodzinę. Jest hydraulikiem, od 12 lat pracuje w jednej firmie – gdy Agnieszka poszła do szpitala, dostał urlop, aby zaopiekował się dziećmi.

    Teraz mieszka z nimi również jego mama. Była bardzo zżyta z Agnieszką. Bez przerwy płacze. Dzieci tęsknią za matką. Młodsza córka wciąż ogląda zdjęcia. Chłopiec wczoraj płakał. Tylko Marta Lempart [Strajk Kobiet] i szkoła

  • Anita Karwowska, Waldemar Paś: Kiedy dowiedziała się pani o ciąży siostry?
    Wioletta: Zadzwoniła do mnie niedługo po tym, jak sama się dowiedziała. Agnieszka, na te czasy dziecko? – zapytałam. Ale siostra uwielbiała dzieci. Na początku była przekonana, że rozwija się jeden płód. Była zaskoczona, kiedy okazało się z czasem, że to ciąża bliźniacza. I co teraz zrobisz? – pytałam. Wychowam je, mam warunki, ciepło w domu. Dam radę – odpowiedziała. Liczyła na pomoc teściowej.
    Teściowa: Synowa była dla mnie jak córka, wszędzie my obie. Zawsze za rodziną. Mówiła w ciąży: mamusiu, troszeczkę mnie brzuch boli. Rozmawiałyśmy, że początki mogą być trudne. Ale skarżyła się coraz bardziej, że z bólu nie może spać, wymiotuje, jadła tylko kleik. Chodziła po lekarzach, dowiadywała się. Pytała mnie: to będą dwojaczki, mamuniu, pomożesz?

    Wioletta: Była dwa razy w szpitalu, badali ją i wracała do domu.

  • Czy na coś chorowała?
    Wioletta: Nic mi o tym nie mówiła. Do szpitala skierowała siostrę jej pani ginekolog z przychodni. Nie wiemy, dlaczego ją skierowała. Do szpitala odwiozła ją najstarsza córka.

    Teściowa: Na Parkitce [Wojewódzki Szpital Specjalistyczny w Częstochowie] z powodu pandemii nie ma wizyt.

    Wioletta: Dzwoniłam wielokrotnie i wciąż słyszałam od Agnieszki, że nic nie wie. Nie mogliśmy też niczego dowiedzieć się w szpitalu, bo szpital poinformował nas, że Agnieszka nie upoważniła nikogo do wglądu do swojej dokumentacji medycznej. Byliśmy tym zaskoczeni, że nawet mąż nie może się dowiedzieć. Agnieszka, jak z nią rozmawialiśmy, nic nie wiedziała, nic nie mówiła, że ma coś podpisać. Myślę, że nic jej nie powiedzieli. Nam dopiero szpital w Blachowni, po śmierci siostry, wydał dokumenty.
    Dlaczego siostra nie wiedziała, co jej jest?
    Wioletta: Nie umiem powiedzieć. Za każdym razem naciskałam na siostrę, by dopytała lekarzy, co jej dolega. Odpowiadała: nie wiem, robią kolejne badania. A potem powiedziała: jedno dziecko nie żyje. Potem, że drugie. Kontakt urywał się z nią dnia na dzień. Ostatni raz rozmawiałam z nią 5 stycznia.

    Czemu nagrywała pani te rozmowy?
    Wioletta: Mówiła jakoś inaczej niż zwykle i to mnie zaniepokoiło, dlatego zaczęłam nagrywać. Na niektóre pytania nie odpowiadała. Starałam się, aby dotarło do niej, co mówię, ale było coraz gorzej. Gasła z dnia na dzień. Po 5 stycznia nie była w stanie podnieść ręki.
  • Teściowa: Przez telefon mówiła mi, że ją bardzo boli. Ale kiedy wzywała pielęgniarkę czy lekarza, nikt nie przychodził.

    Wioletta: Szwagier był u niej dwa razy: raz na ginekologii, raz na neurologii. Na ginekologii lekarz zgodził się na odwiedziny, bo był już z nią utrudniony kontakt i lekarze liczyli, że może pozna męża. To było jeszcze przed zabiegiem usunięcia płodów.

    Poznała?
    Mąż Agnieszki: Była obecna pół na pół. Pielęgniarka powiedziała, że to okres świąteczny, nie ma w szpitalu ludzi, a żona jest w trakcie badań i coś cały czas pobierają do badania. Nie mówili konkretnie, ogólniki. Nic się nie dowiedziałem.
    Co się działo w ostatnich dniach grudnia?
    Mąż Agnieszki: Wielokrotnie dzwoniłem. Słyszałem, że żona jest na badaniach albo że śpi i odpoczywa. A kiedy dociskałem, to radzili, żebym zapytał żonę. Pytałem: co ci robią, co mówią? Dzwoniłem po wieczornym obchodzie przed 22. Żona mówiła: a nic, będą mi coś robić. Że nie wie co, nie mówią. Ani od niej, ani od lekarzy nie miałem odpowiedzi.

    Nie czuł się pan zbywany przez lekarzy?
    Mąż Agnieszki: Kiedy lekarz mi mówi, że robią badania, to mu wierzę. Wierzyłem.


  • Kiedy zaczął się pan niepokoić?
    Mąż Agnieszki: Nie wiedziałem o zakażeniu, złym wyniku CRP. Dzwoniła do mnie rodzina, dopytywali o Agnieszkę. Pojechałem do szpitala. Usłyszałem, że pobrano płyn mózgowo-rdzeniowy i wysłano próbkę do badań we Francji.

    Wioletta: Rehabilitant Agnieszki dopytywał mnie, czy nie jadła surowego mięsa. Przyjechałam do Częstochowy, bo po rozmowie z siostrą wiedziałam, że muszę zareagować. Od 21 grudnia do 5 stycznia leżała na ginekologii, potem na neurologii. Początkowo lekarka na neurologii nie pozwoliła mi wejść do Agnieszki, ale po długiej rozmowie się zgodziła.

    Nie poznałam siostry, schudła ze 30 kg w ciągu miesiąca (wcześniej ważyła ponad 80 kg), opadała jej głowa.
    Na pytanie, dlaczego siostra jest w takim stanie, usłyszałam: „przywieziono ją z ginekologii w takim stanie, to do nas nie należy". Lekarka powiedziała, że podejrzewają chorobę Creutzfeldta-Jakoba, na wyniki badań czeka się 3,5 tygodnia. Pytałam, jak się mamy nią opiekować po powrocie do domu. "O jakim domu pani mówi? Czy nie rozumie pani, że to choroba śmiertelna?" – usłyszałam. Oczy Agnieszki były jak za mgłą. Jak ją posadzono, to opadała jej głowa. Rehabilitant chciał, aby ćwiczyła brzuch, ale nie była w stanie. Tak jakby udawał, że nie widzi, że z nią jest naprawdę źle.

    Popłakałam się. Szpital skierował do mnie psychologa szpitalnego, który udzielił mi wsparcia.

    Jakie są wyniki badań we Francji na CJD?
    Wioletta: Nie wiemy, my ich nie mamy.
    Dlaczego pani Agnieszka znalazła się na neurologii?
    – Usłyszałam, że nie będą trzymali siostry jak na wczasach i podadzą jakieś leki, chyba antydepresyjne. To takie okropne usłyszeć coś takiego, gdy się widzi rodzoną siostrę skręcającą się z bólu.

    Była w złym stanie psychicznym?
    – Nie wiem o tym, żeby stwierdzili jej jakąś chorobę w szpitalu, ale jak ją widziałam na telefonie, to była strasznie przybita i cierpiąca. Gdy usłyszałam, że może to CJD, to zaczęłam czytać o tej chorobie w internecie. Niby się zgadzało, gdy siedziała, to nie potrafiła głowy utrzymać, leciały jej ręce. Ale gdy zadzwoniła nasza wspólna koleżanka, to komunikowała się z nami, poruszając dłonią. Straszne to było, i znikąd jakiejś pomocy, informacji.

  • Dużo niejasności.
    – Za dużo. Nie wiedzieliśmy, jakie badania wykonują. Dlaczego szwagier nie mógł mieć dostępu do dokumentacji medycznej. Ona prawie przez cztery miesiące ciąży bardzo źle się czuła. A pierwsze dziecko zmarło już 23 grudnia.

    CRP wciąż rosło, 24 stycznia wyniosło już 157 [w szpitalu wojewódzkim, niedługo przed przewiezieniem do szpitala w Blachowni], mam to w dokumentacji medycznej, którą otrzymaliśmy ze szpitala w Blachowni.

    Chyba przetaczano jej krew. Dowiedzieliśmy się, że na ginekologii brała cztery antybiotyki. Podejrzewamy, że to z powodu zakażenia. Po śmierci pierwszego dziecka zwijała się z bólu. Mam daty nagrań. Dlaczego zwlekali z zabiegiem? Skoro jedno dziecko zmarło, a kobieta zwija się z bólu, to chyba trzeba działać? 29 grudnia zmarło drugie dziecko, a ona jeszcze dwa dni leżała z tymi martwymi dziećmi w brzuchu!
    Dlaczego?
    – Mąż Agnieszki to dobry, spokojny człowiek, przyjmował to, co mówili lekarze, i czekał. Myślał, że wiedzą, co robią. Ale chcieliśmy znać szczegóły, przyczynę, a na to nie było szans. Nikt nie rozmawiał z nią ani z nami o tym, co się dzieje.

    Może skoro Agnieszka nie potrafiła się dobrze wysłowić, szpital zbywał ją oraz jej męża?

    Dołożę starań, by sprawę wyjaśnić. To, co się stało z moją siostrą, może spotkać każdą kobietę w Polsce.

    Czyli?
    – Lekceważenie, tak naprawdę spławianie pacjenta i jego rodziny. To m.in. właśnie dlatego, aby dowiedzieć się, jak jest, przyjechałam do Częstochowy parę tygodni temu. Kiedy wzięłam sprawy w swoje ręce, to znów łaskawie zgodzili się na odwiedziny przez rodzinę.

  • Myślałam, że sprawy idą w dobrym kierunku, bo jak Agnieszka zobaczy męża, to zacznie lepiej funkcjonować. Ale w czasie trzecich odwiedzin szwagier nie zadzwonił do mnie o umówionej porze. Coś mnie tknęło, ja zadzwoniłam. A on płakał i powiedział, że chyba reanimują Agnieszkę, bo przypadkiem dowiedział się o tym na korytarzu szpitala.

    Dlaczego tuż przed śmiercią panią Agnieszkę przewieziono ze szpitala wojewódzkiego do szpitala o niższym stopniu referencji?
    – Nie wiemy. Szwagrowi już nie pozwolili odwiedzić żony. Szpital zadzwonił na drugi dzień do niego, że w nocy przetransportowali żonę do szpitala w Blachowni i aby przygotował się na najgorsze. No i zmarła później.

    Przeczytaj również: FEDERA: Lekarze nie mogą dłużej podejmować decyzji ponad naszymi głowami, zakładać, co jest dla nas lepsze

    Na jakie pytania chciałaby pani dostać odpowiedź?
    – Dlaczego tak długo czekali z wykonaniem aborcji, skoro ją tak bolało? Dlaczego dwa dni leżała z martwymi płodami w brzuchu? Przecież była w szpitalu, wszyscy widzieli, w jakim jest stanie, że bardzo cierpi? Co ona musiała czuć jako matka? Ja nie planuję już mieć dzieci, nie tylko ze względu na mój wiek, pandemię, ale też i czasy, w jakich żyjemy. Na miejscu siostry na pewno nie chciałabym odczuwać tego, co ona przez ten miesiąc. Nie być pewną, czy w razie potrzeby dostanę szybko pomoc, bo lekarze zbyt długo będą ratować ciążę.

    Brak słów, to m.in. dlatego nagłośniłam to wszystko.

    Czy ciążę należało wcześniej zakończyć?
    – Agnieszka miała takie myśli. Mówiła: mam dość, już nie chcę tych dzieci. Tak cierpiała. Ale też zmieniała zdanie, na moment odzyskiwała nadzieję. Co miała myśleć, jeśli nikt z nią nie rozmawiał?

    Miała pani wrażenie, że dobro ciąży było stawiane wyżej niż dobro pani siostry?
    – Gdy już stracili jedno z tych dzieci, szwagier poszedł do lekarza i powiedział: proszę pana, ratujcie przede wszystkim moją żonę! To ciężka decyzja, ale w domu jest przecież trójka dzieci potrzebujących mamy, szczególnie najmłodsze dziecko, które cierpi na autyzm.

    Dlaczego czekaliście ponad tydzień na rozmowę z prasą?
    – Bardzo się zraziliśmy do dziennikarzy w pierwszych dniach po tragedii. Jedni, z tabloidu, weszli do domu do teściowej, kazali jej modlić się z różańcem w ręku i to nagrali. Inni, z telewizji, pokazali zdjęcia wszystkich dzieci, tylko dlatego, że babcia jednego dziecka wyraziła zgodę. Ale przecież to za tymi dziećmi później wszystko będzie wlokło całe życie. Jak można komuś, kto jest w szoku po śmierci bliskiej osoby, kazać brać różaniec, modlić się i to nagrywać!? No, co to jest, do jasnej cholery!

    Częstochowa, 28 stycznia 2022 r. Demonstracja 'Ani jednej więcej' po śmierci 37-letniej Agnieszki z Częstochowy
    Czytaj także:
    Rzecznik Praw Obywatelskich chce wyjaśnień w sprawie śmierci Agnieszki z Częstochowy
    Sprawą zajmuje się prokuratura, rzecznik praw obywatelskich, konsultant krajowy. Co już wiadomo?
    – Nie możemy ujawniać tajemnicy śledztwa. Jest dużo niejasności. A tymczasem szpital twierdzi, że wszystko na pewno było w porządku. Jak tak można?

    A COVID?
    – Przez miesiąc była w szpitalu, dwa razy wykluczono COVID i nagle koronawirus pojawił się w stanie krytycznym?

    Nie wierzy pani w to?
    – Niech wyjaśnią to medycy i prokuratura. Ja nie wierzę już prawie w nic, co mówią lekarze, teraz im się zebrało na mówienie. Wcześniej milczeli, nie chcieli wydać dokumentów, o wszystko trzeba było się wykłócać. A teraz mają tyle do powiedzenia, jak ich tam nawet nie było. Gdzie oni są, jak pacjent w ciężkim stanie i rodzina błagają o informacje, jakiekolwiek? A teraz w gazetach i w internecie tacy rozmowni nagle. Wszystko wiedzą, co się wydarzyło.

    Czy wedle pani odczuć jest wola rzetelnego wyjaśnienia sprawy?
    – Na razie doceniam duże zaangażowanie prokuratury, mam nadzieję, że dojdziemy prawdy. Bardzo pomaga nam Kamila Ferenc [Federa], prawniczka, która nas reprezentuje. Była na spotkaniu w Strajku Kobiet, jak po złożeniu skargi w prokuraturze pojechaliśmy po pomoc do Warszawy. I teraz nas reprezentuje.

    Co chciałaby pani powiedzieć kobietom w ciąży, które idą w Polsce do szpitala?
    – Każdą Polkę może spotkać to, co Agnieszkę. Czy w szpitalu ktoś zapytał moją siostrę, czy chce przerwać tę ciążę? Tak, bardzo chciała mieć dzieci. Ale nie za wszelką cenę. Musiała przecież myśleć o tej trójce, która została w domu. Oni nie mają drugiej matki! Dlatego myślę, że gdyby jej zaproponowano aborcję, to na pewno zgodziłaby się – tak mocno cierpiała. Przecież ciąża nie powinna oznaczać cierpienia ponad ludzkie siły. Czas to powiedzieć głośno i by lekarze to pojęli.

    Ani jednej więcej. Protest we Wrocławiu po śmierci Izy z Pszczyny
    Czytaj także:
    Szpitale odsyłają ciężarne kobiety, które zgłaszają się z bezwodziem. "Mam czekać w domu na poronienie albo zagrożenie mojego życia"
    W jaki sposób zagwarantować Polkom bezpieczeństwo, którego dziś brakuje?
    – My, kobiety, musimy mieć prawo do wyrażania własnego zdania, decydowania o swoim ciele. Każda kobieta, która nosi martwe dziecko w swoim łonie, powinna móc powiedzieć: panie doktorze, strasznie mnie boli, źle się czuję, proszę przerwać ciążę. A tu leżysz z martwym płodem, ledwo zipiesz, jesteś wykończona psychicznie, w strasznym strachu i nikt cię nie wysłucha? Nie zapyta, czego w tym momencie naprawdę chcesz?

    Nawet jeśli – jak czytam w internecie te wszystkie opinie lekarzy – jest to zgodne z prawem i sztuką medyczną? Ale jeżeli ją to tak strasznie bolało, co ona na pewno zgłaszała, to dlaczego nikt nie zareagował? Za każdym razem, kiedy dzwoniłam do Agnieszki, to słyszałam: "Wiola, boli. Wiola, jak to boli". No do cholery, dlaczego jej nikt nie pomógł?

    Jesteśmy kobietami, nie inkubatorami. Myślę, czy ja na jej miejscu poradziłabym sobie w tym szpitalu lepiej, nie dała się tak traktować. Ale tego nigdy nie wiemy, w takim miejscu człowiek jest jak rzecz. Chcę, abyśmy my, Polki, były wysłuchane. Bo przez to prawo, które jest w Polsce, to już nas się w ogóle nie słucha. Można z nami już wszystko zrobić.

    ***

    STANOWISKO SZPITALA WOJEWÓDZKIEGO W CZĘSTOCHOWIE

    Szpital wojewódzki w Częstochowie zaprzecza twierdzeniom krewnych Agnieszki, że kontakt z nią był utrudniany i nie informowano o stanie jej zdrowia. „Podkreślamy, iż personel szpitala podjął wszystkie możliwe i wymagane działania, które miały na celu ratowanie życia dzieci oraz pacjentki. Wskazujemy, iż na postępowanie lekarzy nie wpływało nic innego, poza względami medycznymi i troską o pacjentkę i jej dzieci. Współpracujemy ze wszystkimi organami, które prowadzą postępowania wyjaśniające" - można przeczytać w oświadczeniu.

  • Jeżeli ta kobieta była tak ciężko chora, to lekarzom trudno było zdecydować się na aborcję. Takową przeprowadza się przez wywołanie porodu lub zrobienie cc.
    Jest bardziej niż prawdopodobne, że p. Agnieszka tego by nie przeżyła, a wtedy już inna strona zaatakowała by lekarzy, iż podczas aborcji zabito kobietę.

    Nie jest prawdą, iż w ciąży bliźniaczej,  jeżeli jedno z dzieci umrze, to ciążę się przerywa.
    Mamy w Domowym Kościele rodzinkę - w łonie mamy rozwijały się na wspólnym łożysku: Justysia i Martusia. Było duże prawdopodobieństwo, że jedna z dziewczynek nie przeżyje, ale rodzice odmówili "terminacji ciąży", bo wtedy stracili by obie córeczki.
    Justynka zmarła na początku III Trymestru, jej mama była monitorowana, przebywała w szpitalu do czasu porodu. Lekarze nieco wcześniej zdecydowali się na cc. Wyjęto obie dziewczynki, Martusia dostała 9 w skali Apgar, Justysię oddano rodzicom, żeby mogli maleństwo pochować. Dzisiaj Martusia (widziałam zdjęcia) rozwija się dobrze, jest zdrowym dzieckiem.

Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.