Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

"Era telekracji"

edytowano lipiec 2007 w Ogólna
Era telekracji

System panujący dziś w krajach zachodnich jest demokracją telewizyjną , gdyż narzucone przez medium warunki gry nie mają wcale charakteru demokratycznego. Telewizja formuje nie tyle świadomych obywateli społeczeństwa informacyjnego, ile "dobrze zabawioną widownię"

W Stanach Zjednoczonych bestsellerem wydawniczym jest obecnie książka Ala Gore'a pt. "Zamach na rozum". Były wiceprezydent USA stawia w niej tezę, że demokracja w krajach zachodnich jest obecnie poważnie zagrożona, a główne niebezpieczeństwo dla niej stanowi ni mniej, ni więcej, tylko... telewizja

W sumie Al Gore powtarza w nieco innej formie te same ostrzeżenia, które kilkanaście lat temu, tuż przed swoją śmiercią, formułował Karl Popper. Ten główny teoretyk społeczeństwa otwartego za główne dziś zagrożenie dla demokracji uznawał nie spuściznę myślową Arystotelesa, Platona czy Hegla, nie metafizykę czy etykę absolutną, lecz właśnie telewizję. W swoim intelektualnym testamencie pisał wprost: "Telewizja posiada w ramach demokracji zbyt wielką władzę. Żadna demokracja nie przetrwa, jeżeli nie położy się kresu tej wszechwładzy". W podobnie alarmistycznym tonie wypowiada się Al Gore: "Jeżeli nie podejmiemy żadnych kroków, demokracja nie będzie już w stanie sama się naprawić".

"Czwarta władza" poza kontrolą

Skąd tak ostre sądy? Otóż zdaniem Poppera "demokracja polega na poddaniu władzy politycznej określonej kontroli. Stanowi to jej istotę. W demokracji nie powinna istnieć żadna niekontrolowana władza polityczna. Telewizja stała się w naszych czasach kolosalną władzą, być może największą ze wszystkich, tak jakby zastąpiła głos Boga". Dlatego też - według niego - istnieje tylko jedno rozwiązanie: "demokracja nie będzie mogła istnieć, jeżeli telewizji nie podda się kontroli".

Jest faktem, że "czwarta władza", jak zauważył słusznie Popper, znajduje się poza demokratyczną kontrolą: jej decydenci nie są wybierani w wolnych wyborach, nie są rozliczani przez elektorat i nie mogą być odwołani przez zdecydowanie wyrażoną wolę większości obywateli. Austriackiemu myślicielowi chodziło jednak o coś więcej - mianowicie demokracja, żeby przetrwać, musi być zakorzeniona nie tylko w procedurach, lecz również w mentalności, a telewizja skutecznie podmywa ów światopoglądowy fundament. Poza tym zdobywa ona w społeczeństwie tak duży wpływ, że podporządkowuje swoim mechanizmom funkcjonowania reguły demokracji.

System demokratyczny opiera się na założeniu, że obywatele, kierując się swoim rozumem, są w stanie wybrać spośród różnych ofert politycznych taką, która będzie dla nich najbardziej korzystna. Sprawa była stosunkowo prosta w starożytnych Atenach, kiedy wszyscy uczestnicy życia politycznego mogli się zebrać na agorze, a między wyborcami a wybieranymi istniał kontakt bezpośredni. Dzisiaj jest to fizycznie niemożliwe, a kontakt między obywatelem a politykiem z konieczności odbywa się w sposób wielostopniowy. Rolę głównego pośrednika, przy pomocy którego polityczne oferty trafiają do ludzi, pełni dziś telewizja. Czy jest ona wiernym przekaźnikiem, czy też zniekształca przekaz?

Otóż zgodnie ze spostrzeżeniem Marshalla McLuhana, że już sam środek przekazu jest przekazem, można powiedzieć, iż rodzaj nośnika determinuje charakter zawartych na nim treści. Telewizja wymusza na demokracji dostosowanie się do swych reguł. Redukuje i deformuje przekaz, odwołując się przy tym głównie do ludzkich nastrojów i emocji, a nie do refleksji. W efekcie kampanie wyborcze, wypłukane z debat programowych, zaczynają rządzić się logiką akcji promocyjno-reklamowych albo konkursów piękności. O sukcesie decyduje nie rzeczywista waga programowa danej propozycji, lecz chwytliwe hasło lub sugestywny spot wyborczy. Rafał Ziemkiewicz zauważył kiedyś słusznie, że najwybitniejszy z amerykańskich prezydentów Abraham Lincoln nie miałby najmniejszych szans w dzisiejszych wyborach, gdyż zdyskwalifikowałby go wygląd Koziołka Matołka. Dziś bowiem decydujące jest wrażenie, jakie się wywiera.

W tym kontekście charakterystyczna była sytuacja z kampanii prezydenckiej w 2000 roku, kiedy w jednym z sondaży większość respondentów odpowiedziała, że Aleksander Kwaśniewski jest wyższy wzrostem od Mariana Krzaklewskiego. Owa większość myliła się (podobnie jak w kwestii wykształcenia obu kandydatów). Na pytanie, skąd czerpią swą wiedzę, ankietowani odpowiedzieli niemal jednogłośnie, że z telewizji. Jeżeli takie rozmijanie się z rzeczywistością występuje na poziomie naocznych faktów, to cóż dopiero mówić o mijaniu się z prawdą na poziomie interpretacji?

Być może więc słusznie byłoby nazwać system panujący dziś w krajach zachodnich demokracją telewizyjną lub też telekracją, gdyż narzucone przez medium warunki gry nie mają wcale charakteru demokratycznego. Co więcej, zdaniem Poppera telewizja na tyle zdeformowała istotę demokracji, że wypaczyła jej sens.

Siłę i znaczenie telekracji jeszcze mocniej widać w państwach autorytarnych, gdzie nie ma tradycji demokratycznych, jak np. w Rosji. To przecież dzięki telewizji nikomu nieznany wcześniej pułkownik KGB stał się w ciągu trzech miesięcy najpopularniejszą osobą w państwie. Do dziś telewizja stanowi zresztą jeden z głównych instrumentów sprawowania władzy przez Putina i utrzymywania przez niego wpływów w społeczeństwie.

Urząd nauczycielski ludzkości

Popper w swej krytyce telewizji idzie jeszcze dalej, pisząc o niej, że "jakby zastąpiła głos Boga". Telewizja pełni bowiem obecnie rolę czegoś w rodzaju "urzędu nauczycielskiego" ludzkości. Na podobieństwo Magisterium Kościoła z jednej strony "podaje do wierzenia", z drugiej zaś propaguje jako normę określoną moralność i styl życia. W określeniu "podawanie do wierzenia" nie ma bynajmniej złośliwości. Jak zauważył w encyklice "Fides et ratio" Jan Paweł II, życie ludzkie zasadniczo opiera się na wierze - i to nie tylko wierze w Boga. Wierzymy bowiem w to, co mówią nam rodzice, sąsiedzi, znajomi, nauczyciele. Uczeń w szkole nie sprawdza przecież prawdziwości każdej informacji podanej mu przez nauczyciela, tylko wierzy mu z zasady. Podobnie z zasady wierzymy w to, co przekazują nam - czy też "podają do wierzenia" - media.

Powstaje jednak pytanie, czy media stworzone zostały po to, by przekazywać prawdę, a więc pokazywać rzeczywistość taką, jaką ona jest. Komercyjne stacje telewizyjne powstały nie po to, by informować o świecie, ale po to, by zarabiać pieniądze i przynosić zysk ich właścicielom. (Swego czasu głośna była wypowiedź jednego z szefów największych polskich stacji, który na pytanie o definicję programu telewizyjnego, odrzekł, że jest to czas między jednym a drugim blokiem reklamowym.) Zysk, jak wiadomo, zależy od reklam, te zaś od oglądalności. Każdy sposób jest więc dobry, by przykuć widza do ekranu i podnieść oglądalność. Najczęściej odbywa się to kosztem deformowania przedstawianej rzeczywistości.

W ten sposób dochodzimy do kwestii, która wywoływała szczególne oburzenie Poppera, gdyż wiązała się z kwestią formacyjnej i wychowawczej roli telewizji. W swej krytyce austriacki myśliciel sięgał do przedpolitycznych źródeł demokracji, zwracając uwagę na fundamentalną kwestię pedagogiki. Warto przypomnieć, że przez cały niemal okres międzywojenny Popper był w Wiedniu wychowawcą dzieci i kwestie ich prawidłowego rozwoju bardzo leżały mu na sercu. Wielokrotnie podkreślał, że demokracja wymaga tego, by od najmłodszych lat wychowywano do niej świadomych obywateli. Jego zdaniem we współczesnych społeczeństwach rolę głównego wychowawcy wzięła na siebie właśnie telewizja, która stała się "złą nauczycielką" i "szkołą gwałtu".

Nie została ona powołana do życia jako instytucja edukacyjna, pedagogiczna czy formacyjna. Jednak mimowolnie funkcję taką pełni - wystarczy wspomnieć, że przeciętny nastolatek w krajach zachodnich spędza przed telewizorem lub komputerem 40 godzin tygodniowo, a z kolegami lub rodziną tylko 32 godziny w tygodniu. Jego "naturalnym środowiskiem" stają się nie najbliżsi, lecz media. Stają się one nie tylko podstawowym źródłem wiedzy o świecie, lecz także inspiracją do poszukiwania w tym świecie miejsca dla siebie.

Tymczasem obraz rzeczywistości jest w telewizji zdeformowany, gdyż pomaga w ten sposób zatrzymać uwagę widza. To wszystko w umysłach dzieci, które nie potrafią jeszcze rozumować dedukcyjnie ani odkrywać ukrytych treści, tworzy fałszywą wizję świata i swojego w nim miejsca. W świecie tym panuje konsumpcjonizm, dominuje roszczeniowa postawa wobec otoczenia, rację ma zazwyczaj silniejszy, nie ma związku między pracą a płacą. Jak pisze amerykański naukowiec John Condry, "telewizja nie może być pożytecznym źródłem informacji dla dzieci, raczej może być wręcz niebezpieczna. Idee, które promuje, są fałszywe, nierealistyczne, nie prezentuje żadnego spójnego systemu wartości, a system wartości, jaki proponuje, służy jedynie konsumpcji".

Poza tym telewizja zmienia sposób percepcji wśród dzieci. Najczęściej oglądają one filmy animowane, w których ich uwagę pomagają utrzymywać określone efekty dźwiękowe. Częste oglądanie tego typu produkcji (a już w szóstym roku życia 90 procent amerykańskich dzieci ma nawyk oglądania telewizji) powoduje, że z czasem dzieci nie są w stanie skupić dłużej swojej uwagi na przekazie pozbawionym efektów dźwiękowych i szybkich cięć montażowych. Po takim treningu zmysłów namiętni widzowie kreskówek mają - już jako osoby dorosłe - duże kłopoty z koncentracją przy lekturze i z długofalowym wysiłkiem umysłowym.

Kontrola czy edukacja medialna?

To właśnie budziło zgrozę Poppera - że telewizja kształtuje nie jednostki wolne, krytyczne i odpowiedzialne, lecz bierne, powierzchowne i sentymentalne. Formuje nie tyle świadomych obywateli społeczeństwa informacyjnego, ile "dobrze zabawioną widownię", by użyć określenia Ala Gore'a.

Demokracja nie jest dana raz na zawsze, lecz trzeba umieć potwierdzać ją i bronić w każdym pokoleniu - ostrzegał Popper, który sam widział upadek demokracji w międzywojennej Europie. Dlatego też przed śmiercią bał się, że nowe generacje wychowane na telewizji nie będą zdolne do obrony wolności, którą odziedziczyły po swoich rodzicach. Obawiał się, że we współczesnych telekracjach, podobnie jak w systemach totalitarnych, jednostki poddawane będą masowej indoktrynacji i manipulacji - tym razem jednak za pomocą bardziej wyrafinowanych środków niejawnej perswazji.

Symptomatyczna była reakcja Poppera na rozmowę z pewnym niemieckim producentem telewizyjnym, który przekonywał go, że musi "dawać ludziom to, czego oni oczekują", gdyż jest to zgodne z zasadami demokracji. "Otóż - odpowiadał Popper - nic w demokracji nie usprawiedliwia tezy tego dyrektora stacji telewizyjnej, dla którego produkowanie coraz marniejszych programów odpowiada zasadom demokracji, "gdyż ludzie tego chcą". Gdyby tak było, to do diabła z demokracją!".

Podobne stanowisko prezentuje niemiecki filozof J??rgen Habermas, który zauważa, że tego typu telewizyjna produkcja komercyjna to "towar, który równocześnie testuje i przekształca upodobania klientów". Twierdzenie, że ludzie tego chcą, jest - jego zdaniem - przestarzałe i mylące.

Jak wobec tego wyrwać się z pułapki telekracji? To ciekawe, w jaki sposób rozwiązania, które proponują myśliciele europejscy i amerykańscy, różnią się między sobą. O ile pierwsi kładą nacisk na rolę państwa, o tyle drudzy liczą raczej na społeczeństwo. Popper proponował powołanie organizacji państwowych, w większym stopniu kontrolujących rynek medialny i narzucających nadawcom powinności w sferze publicznej. Habermas, powołując się na niemieckie prawo medialne, uważał, że powinny istnieć regulacje nakładające na nadawców zadania związane z pełnieniem misji publicznej.

Inne jest podejście Amerykanów. John Condry sądzi, że z telewizją należy nauczyć się żyć. I to nauczyć się w sensie jak najbardziej dosłownym - przez rozpowszechnienie edukacji medialnej. Obecnie w wielu stanach USA prowadzone są w szkołach fakultatywne zajęcia z edukacji medialnej. Ich podstawą jest założenie, że skoro ludzie tak często obcują z mediami elektronicznymi, to powinni umieć się nimi posługiwać. W szkołach przecież omawiane są lektury książkowe. A ile książek może przeczytać w swym życiu człowiek? Niektórzy kilka, inni kilkaset. Tymczasem liczba oglądanych filmów czy programów telewizyjnych idzie w tysiące. Skoro więc nastolatki uczą się odczytywać sens utworów literackich i odkrywać ich głębsze znaczenie, dlaczego nie miałyby analizować audycji telewizyjnych? Dlaczego nie miałyby poznawać technik manipulacyjnych? Doświadczenie pokazuje, że tam, gdzie prowadzone są zajęcia z edukacji medialnej, zwiększa się dystans i krytycyzm wobec telewizyjnej oferty.

Inne antidotum na dominację telewizji przedstawia Al Gore. Nadzieją jest dla niego rozwój Internetu - najbardziej interaktywnego medium w dziejach ludzkości. Przełamuje on charakterystyczną dla telewidzów bierność, pozwala wielu ludziom na bezpośrednią komunikację, a zarazem zapewnia dostęp do oceanu wiedzy.

W Polsce jako jeden z pierwszych głos na ten temat zabrał Marcin Król, który słusznie zauważył, że telewizyjni decydenci kojarzą przeciętnego odbiorcę z "człowiekiem dość głupim, patrzącym na świat wyłącznie z materialnego punktu widzenia, czasem również skłonnym do możliwie najtańszych wzruszeń. Ów przeciętny odbiorca ponadto lubi, gdy ktoś kogoś kopie lub kogoś kopią, a on potem zabija. Ów przeciętny odbiorca wytrzymuje trzy minuty poważnej wypowiedzi i oczekuje, że będzie nieustannie otrzymywał z telewizji nową strawę dla swojej ledwie istniejącej wyobraźni. Nie dysponuje zdolnością porównywania fikcji z rzeczywistością, ma ograniczone poczucie humoru, trzeba mu podpowiedzieć, kiedy pada dowcip, i wreszcie jest politycznie indyferentny. Jest to ponura i z gruntu negatywna wizja ludzkiej natury".

Głos Marcina Króla pozostaje na razie odosobniony. W Polsce ani świadomość prawna, ani refleksja medialna nie nadążają za zmianami technologicznymi na rynku mediów elektronicznych. Poważna debata na temat telekracji, czyli wpływu mediów na demokrację, jest jeszcze przed nami.

Jest faktem, że "czwarta władza", jak zauważył słusznie Popper, znajduje się poza demokratyczną kontrolą: jej decydenci nie są wyłaniani w wolnych wyborach, nie są rozliczani przez elektorat i nie mogą być odwołani przez zdecydowanie wyrażoną wolę większości obywateli.

Być może więc słusznie byłoby nazwać system panujący dziś w krajach zachodnich demokracją telewizyjną lub też telekracją, gdyż narzucone przez medium warunki gry nie mają wcale charakteru demokratycznego.

Telewizja kształtuje nie jednostki wolne, krytyczne i odpowiedzialne, lecz bierne, powierzchowne i sentymentalne. Formuje nie tyle świadomych obywateli społeczeństwa informacyjnego, ile "dobrze zabawioną widownię".

Grzegorz Górny
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.