Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

"Koledzy z klasy mówią: Zwariował, że wrócił"

edytowano październik 2007 w Ogólna
image

Koledzy z klasy mówią: Zwariował, że wrócił
Marcin Markowski

Rodzice Olka są lekarzami. Pracują w Newcastle. On też mógł mieszkać i uczyć się w Anglii, ale woli w Polsce.

Wyjechałem z Łodzi przed czwartymi urodzinami - opowiada Aleksander Kucharski, 16-letni licealista o radiowym głosie. - Rodzice dostali pracę w Londynie. Po kilku latach wróciliśmy. W Łodzi dokończyłem podstawówkę i poszedłem do gimnazjum. Rok w gimnazjum i znów wyjazd do Anglii. Tym razem do Newcastle. Na stałe.

Zamieszkaliśmy w bliźniaku, przy samym morzu. Miałem swój pokój - jakieś dwadzieścia metrów z kominkiem - przed domem ogród. Na początku września odwiedziła nas pani Sandra. Powiedziała, że jest urzędniczką i pomoże znaleźć szkołę. Przyniosła foldery, informatory. Piła herbatę i opowiadała. Potem swoim fordem Ka zawiozła nas do kilku szkół. Ostatecznie wybraliśmy katolicką.

Zostałem uczniem drugiej klasy High School, odpowiednika naszego gimnazjum.

Tam szkoła katolicka różni się od zwykłej tym, że jest religia i krzyże w salach. Religii uczy zwykły nauczyciel, nie ksiądz czy katecheta. Nie ma też modlitw. W mojej klasie było kilku protestantów i muzułmanów. Poznawaliśmy Biblię, ale pamiętam też lekcje o synagogach czy bóstwach hinduskich. Żeby lepiej zrozumieć tę Biblię.

Najfajniejsza była stołówka

Pierwszego dnia do szkoły zawiozła mnie pani Sandra swoim fordem. Potem jeździłem już szkolnym busem. Kwadrans drogi.

Szkoła była olbrzymia. Półtora tysiąca uczniów. W Anglii to normalka - mało dużych szkół, a nie dużo małych, jak u nas. I nie ma rejonizacji.

W budynku -a właściwie ich kompleksie - najfajniejsza była stołówka. Cała ze szkła. Z tacą jechało się wzdłuż bufetów i nakładało, co chciało. Ziemniaki, frytki, ryż, hamburgery, sałatki, zupy czy moje ulubione spaghetti. Płaciło się kartą, żeby nie nosić pieniędzy.

W szkole nie musiałem zmieniać butów. Kurtkę wieszałem na krzesłach. Nie było szatni, ale za to jakie sale! W każdej komputer i projektor z ekranem. Z tyłu szafki na zeszyty i podręczniki. W salach do nauki gotowania -kuchenki, zlewy, mikrofalówki, suszarki. W pracowniach krawieckich -prawdziwe maszyny z igłami. Nauczyłem się piec pizzę i szyć poduszki, a na zajęciach z techniki robić zabawki. Drewniane, elektryczne, ruchome, różne.

W pracowni do techniki czułem się jak w warsztacie stolarskim. Tyle narzędzi! Na przyrodzie i chemii przy każdej ławce palnik, probówki i kran z wodą. W Łodzi palnik był tylko przy biurku. Właściwie butla gazowa, którą przynosiła nauczycielka. Jeden uczeń coś robił, reszta patrzyła.

Niesamowite były też boiska. Trawiaste. Aż trzy! Ciągle koszone i podlewane. Cztery sale gimnastyczne do kosza, siatkówki, badmintona, z lustrami, drabinkami, stołami do ping-ponga, a nawet wypożyczalnia butów piłkarskich. Każda dyscyplina miała reprezentację. Piłkarskie były dwie: A i B. W Łodzi salę miałem jedną i ciasną, a boisko na łące, którą deszcz zamieniał w błoto.

Wagary? Za chwilę szuka ciebie policja

Czy moją szkołę w Łodzi z tą w Newcastle coś łączy? W żadnej nie płaciłem za naukę, ale w Anglii darmowe były też podręczniki, zeszyty, farby na plastykę, nawet długopisy. Przez półtora roku wydałem tylko sześć funtów na wycieczkę. No i kilkadziesiąt na mundurek, tam od dawna obowiązkowy. Biała koszula, sweter bordo, spodnie w kant i ciemne buty.

Wagary? W Anglii to ryzyko. Każdy dzień zaczyna się spotkaniem z wychowawcą. Jeśli cię nie ma, sekretarka dzwoni do rodziców i pyta, co się dzieje. Jeśli mama z tatą nic nie wiedzą, za chwilę szuka ciebie policja, a rodzice mogą stanąć przed sądem i zapłacić grzywnę. Chorujesz - musisz mieć zwolnienie lekarskie. Usprawiedliwienie od mamy - jak w Polsce - nie wystarczy. Poza tym przed godziną trzecią każdy sprzedawca czy policjant ma prawo zażądać od ucznia kartki ze stemplem szkoły, że zwalnia cię z lekcji. Dzięki temu frekwencja prawie stuprocentowa [w Polsce ok. 80-procentowa i ciągle spada].

Nauczyciele? Do wychowawcy mogłem zgłosić się w każdej sprawie. Nawet wstydliwej - jak alkohol czy seks. Starał się pomóc, doradzał, nigdy nie krzyczał. Często sam pytał, czy wszystko gra.

Kłopoty z nauką zgłaszało się szefom departamentów - to tacy najważniejsi nauczyciele z poszczególnych przedmiotów. Są do dyspozycji ucznia, ale wyłącznie w godzinach pracy.

W Łodzi do swojej wychowawczyni mam komórkę. Z poprzednią do dziś się widuję. Ostatnio zaprosiła mnie do domu, żebym zobaczył jej małe dziecko. W Anglii to się nie zdarza.

Ale paradoksalnie o wstydliwych sprawach trudniej rozmawia się z wychowawcami w Polsce. Seks czy narkotyki wciąż są tabu.

Skandal na cały kraj

Nauczyciele w Anglii nie mają prawa ujawniać swoich poglądów. A tutaj? Przed wakacjami, gdy Sejm debatował o aborcji, bibliotekarka wywiesiła zdjęcia płodów i papieża. Inny nauczyciel powiedział, że Che Guevarę należało rozstrzelać. Wiem, który głosuje na PO, a kto słucha Radia Maryja. Tam to nie do pomyślenia. Skandal na cały kraj.

W High School na każdym roku jest aż dziesięć klas, ale na różne przedmioty chodzi się z innymi uczniami. Wcale niegłupie! Każdy przedmiot ma kilka poziomów. Dobrzy uczą się z dobrymi, słabsi ze słabszymi. W zależności od tego, co kogo interesuje, do czego ma się talent.

Mnie przydzielili do średnich grup, ale szybko awansowałem. Z matematyki w miesiąc na najwyższy poziom. Jako jedyny zdałem test na sto procent. Szkoła wysłała do mamy list z gratulacjami. Napisali, że jestem geniuszem - choć w Polsce z matmy szóstek nie miałem. Po roku wszędzie byłem w czubie. Nawet na angielskim.

Ze szkoły wychodziłem o trzeciej. Odbierałem brata z podstawówki i czekaliśmy w domu na mamę. Gdzieś od piątej miałem czas wolny. Najczęściej spotykałem się z Dawidem, który do Newcastle przyjechał z Włoch, albo szedłem na treningi kajakarskie.

W Anglii nauczyciele nie zadają do domu. Nikt nie słyszał o korkach. To, co w szkole, wystarcza, by dostać się na studia albo zdobyć pracę. Nie ma też olimpiad czy kartkówek z zaskoczenia. Nauczyciel ocenia nie tyle wiedzę, ile zaangażowanie. Nie spotkałem nikogo, kto nie zdał.

W Łodzi nie tracę czasu

W lutym wróciłem do Polski. Bez rodziców. Dokończyłem trzecią klasę gimnazjum, dostałem się do renomowanego liceum. Dlaczego wróciłem? Wszyscy pytają. Mówią: "Chyba oszalałeś". Rodzice tłumaczyli: "W Newcastle masz tyle możliwości, szanse na studia, dobrą pracę". I że nie po to wyjeżdżali do Anglii, żebym wracał do Polski. Ale ja czułem, że stoję w miejscu. Tracę czas.

U nas na geografii trzeba znać stolice wszystkich państw, a nawet rzeki. W Anglii prawie nikt w klasie nie wiedział, gdzie jest Kenia, a wielu nie potrafiło znaleźć na mapie Polski. To samo na matematyce czy fizyce. My robimy działania na wektorach, a oni rozmawiają o ruchach tektonicznych.

Wyjeżdżając z Polski, dobrze znałem niemiecki. Teraz mówię gorzej.

W Newcastle dostałem listę pojęć i definicji, które nauczyciel kazał połączyć w pary, malując odpowiednim kolorem. - Jak w podstawówce - pomyślałem.

Wróciłem również ze względu na kolegów. W Anglii miałem ich wielu, byli OK, ale bardzo dziecinni. Chcieli, żebym się z nimi szwendał po plażach, pił piwo i gadał o dziewczynach. Najlepiej o zaliczeniu kolejnej. Nie czytali gazet. Właściwie nic ich nie interesowało. Poza piłką nożną albo jak ktoś się powiesił. Dziewczyny w kółko o zakupach, lakierach do włosów i co będą robić w piątek wieczorem.

Ja interesuję się ekologią, uważam, że człowiek powinien żyć w zgodzie z naturą, ale nie miałem z kim o tym pogadać. Ich nie obchodzi globalizacja, efekt cieplarniany, Unia, wojny, polityka. Może dlatego, że wszystko dostają na tacy? Nie było tam komunizmu? Nie ma biedy? Nikt się nie ściga?

W Łodzi mieszkam u babci, w kamienicy blisko centrum. Też mam swój pokój, nawet większy, choć bez kominka. Zamiast ogrodu - betonowe podwórko. Po szkole odrabiam lekcje, uczę się do klasówek. Chodzę na włoski, niemiecki i kółko filmowe. Sąsiadowi, który startował na posła, roznosiłem ulotki. Z Patrykiem, kolegą ze szkoły, chodziliśmy na debaty, żeby wiedzieć, kto co obiecuje. Z Aśką gadamy o filmach. Z Kasią przekonujemy innych, by nie używali reklamówek. Czuję się świetnie.

Po maturze chcę wyjechać. Skończyć studia na renomowanej uczelni, która da możliwość pracy za granicą. Potem znów wrócę. Ale jeśli w Polsce będę musiał żyć tak, jak kiedyś moi rodzice - zrobię to, co oni.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.