Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Jak smakują francuskie korniszony?

edytowano listopad 2007 w Ogólna
Czytam sobie artykuł o kredytach branych na całe życie i bohater zwierza się ze swoich preferencji kulinarnych:

Trochę za dużo wydajemy na zakupy. Zamiast 250-300 zł wychodzi ok. 400. Lubię francuskie sery, francuskie korniszony, ale to chyba nie są fanaberie, na które biały człowiek nie może sobie pozwolić.

Kurczę, ja - murzyn - nigdy francuskich korniszonów nie jadłem. Czy ktoś mógłby się podzielić wrażeniami?

Komentarz

  • białym wolno nawet korniszony
  • droższe smakują lepiej bo są droższe i tyle. Zwykły ogórek może tylko ze smutkiem popatrzyć jak rządni nowych wrażeń smakowych konsumenci wchłaniają z zachwytem francuskiego ogórka zbieranego rękami polskiego robotnika. Francuski ogórek nadaje smaku niezwykłego każdej potrawie, można być dumnym, że raczył zagościć na naszym stole i uświetnia spożywanie schabowego z furą kartofli.
  • francuskie korniszony sa ine od polskich. przede wszystkim sa duzo mniejsze. na korniszona 'dla ludzi' nadaje sie tam ogorek ktory nie przekroczyl 4 centymetrów (o ile dobrze pamietam) wieksze to juz tylko 'dla krów' :) ale nie sa jakos szczegolnie smaczne - ot inne. mniejsze i przez to bardziej eleganckie :) a drozsze sa bo nazbieraj takich słoiczek :) taki bajer jak koktajlowe pomidorki :) fajne i malutkie
  • [cite] Rafał:[/cite]droższe smakują lepiej bo są droższe i tyle. Zwykły ogórek może tylko ze smutkiem popatrzyć jak rządni nowych wrażeń smakowych konsumenci wchłaniają z zachwytem francuskiego ogórka zbieranego rękami polskiego robotnika. Francuski ogórek nadaje smaku niezwykłego każdej potrawie, można być dumnym, że raczył zagościć na naszym stole i uświetnia spożywanie schabowego z furą kartofli.


    Nie jadam francuskich korniszonów, ale mój mąz uwielbia nowe smaki - gotowanie go relaksuje. tym samym dość dużo wydajemy na jedzenie. Pewnie ascetyczne życie jest cnotą, też nie lubię rozpasanej konsupcji i przede wszystki życia ponad stan. Ale tak to juz ten swiat jest niesprawiedliwie urządzony, że są ludzie których stac na wiele rzeczy i jeszcze na pomoc innym. Oczywiście bohater artykułu do takich nie nalezy, ale jakoś tak dziwnie odebrałam post Rafała.
    A z jedzeniem jest trochę jak z muzyką, jak jesteśmy niewyrobieni i mamy kontakt jedynie z hitami ala "złote przeboje" to będziemy za snobizm i głupotę uważali słuchanie np. Casandry Wilson, która z kolei dla melomana jazzowego może juz być zbyt softowa. Jak napisałam dotyczy to też jedzenie.
  • nie moge sie zgodzic... mozna napełnic brzuch posolonymi kartoflami ze skwarkami i pietruszka, ale mozna tez pojesc sobie cos co ma mniej oczywisty smak... niektorzy nie uzywaja w kuchni soli, vegety i przypraw takich jak keczup i to napreawde czuc ale dopiero jak czlowiek zapomni troche smak 'intensywnie przyprawionych' potraw.
    w korniszonach francuskich chodzi raczej o wrazenia estetyczno-kulinarne. fajne sa takie malutkie kanapeczki z malutkiego serka, malutkiego korniszonka i malutkiej paroweczki, choc brzucha sie tym nie napełni. sprawianie sobie czczej przyjemnosci jedzeniem tez jest dla ludzi :)
  • No i tu się myslisz - przynajmniej moim zdaniem. Dla mnie (choc nie praktykuję) gotowanie jest sztuką... Oczywiście nawet z najprostrzych składników można zrobic cos wyjatkowego, ale jak się lubi odkrywac nowe smaki to trochę nudzi się schabowy...
  • mam manie gotowania 'czegos innego' i niestety to samo ma narzeczony, wiec przed wypłata jemy chlebek z masełkiem :) nie musza to byc od razu korniszony francuskie czy ser szwajcarski. na takie małe przyjemnosci typu zioło w doniczce, splesniały ser czy czekoladki od wedla mozna przepuscic te 100 zl wiecej :) ostatnio poszalałam i zakupilam oliwe z oliwek :) przez pomylke z pierwszego tłoczenia byla. to sa takie glupstwa, na ktore przy wiekszej liczbie brzuchow do napełnienia mozna naprawde sporo wydac...
    inna sprawa ze przy wiekszej liczbie brzuchow juz nie zawsze chce sie siedziec i kroic ta marcheweczke w gwiazki czy inne wymyslne wzorki :) moja mama do perfekcji opanowala oszczednosc pracy przy napełnianiu brzuchów i narzeczony teraz mi niektore nawyki od mamy przejete wymawia :)
  • Może i nie ma podziału na wysoką i niską, a może i jest. Ale na pewno lepiej jeść smaczniej niż mniej smacznie. Na pewno próbowanie nowych smaków i eksperymenty w kuchni to coś bardzo przyjemnego. Jak będę bogata :cool: to też sobie będę kupować francuskie sery, a co. Lubię sery, lubię nowe smaki, ale na co dzień kupuję zwykłą polską goudę itp. Na droższe nawet nie spoglądam.
    Ja bym nie demonizowała korniszonów francuskich ani nie kanonizowała polskich. Do jedzenia, tak jak do wielu innych spraw, należy mieć zdrowe podejście, dosłownie i w przenośni. :wink:
  • hehe, ja co jakisz czas zerkam sobie na rozne francuskie plesniowce. z orzechami czy innymi dodatkami. ale tylko zerkam :) jesli kupuje to zwykle polskie sekrety mnicha i inne takie. ewentualnie czasem splesniały jogurt sie trafi :shocked:
    nieopatrznie odwiedzilam pizzerie marzano i teraz chodzi za mna mozarella i gorgonzola jako dodatek do pomidorówki. sie kiedys upre i zrobie z bajerami i swiezym listkiem bazylii. a co!
  • nie wiem co masz na mysli ale jesli to co mysle to podobno nie jest to potrzeba...
  • Odnośnie ogórków kiszonych - Jestem teraz w Moskwie i ostatnio kupiłem sobie w sklepie słoik zwykłych korniszonów - tak jak pisze Honorata o trochę mniejszych rozmiarach niż nasze i swojsko brzmiącej nazwie "Djadja Wania" - po jakimś czasie po dokładnym przestudiowaniu etykiety okazało się, że zostały wyprodukowane w Bangalore w Indiach :)
  • A ja myślę, że kultura to sposób jedzenia, a nie "przedmiot". Prosta żywność, ale dobrze przyprawiona i ładnie podana, a także zjedzona w miłej atmosferze to dla mnie przejaw kultury.
    W dużej rodzinie z małymi dziećmi naprawdę trzeba się "nagimnastykować", żeby jedzenie nie przypominało baru mlecznego, a stól - stołowki kolonijnej. I ten wysiłek jest dla mnie przejawem kultury, dbaniem o nią "pomimo wszystko".
  • Danko masz całkowita rację, jednak nie pisałam o kulturze jedzenia, a jedynie o tym ze gotowanie może byc też sztuką i nie wszyscy są w stanie co dzień zajadac się schabowym. Moje dzieci tez czasem sa mamawiane do spróbowania czegos innego, ale zasadniczo jedzą dosc proste potrawy, pisząc o kulinarnej pasji mojego męża miałam raczej na mysli gotowanie dla osobników dorosłych. Prostacką pomidorówkę przyrządzam ja:bigsmile:
  • Cos jest z tymi oliwkami. U nas po kolei wszystkie dzieci przechodziły fazę oliwkową, obecnie na tym etapie jest Jas, starszakom jakos przeszło - a szkoda. Natomiast Ludek jest wstanie zjesc wszystko z oliwa i parmezanem.

    Sery śmierdziuchy oboje z mężem bardzo lubimy, gorzej, że po otworzeniu lodówki zapaszek roznośi się po całym domu.
  • [cite] Maciek:[/cite]Wydaje mi się, że porównanie nie jest trafione. O ile w dziedzinie kultury można się "wyrabiać", to zaspokajanie potrzeb żywieniowych takim zasadom nie podlega. Nie ma kuchni "wysokiej" i "niskiej". To raczej pewne złudzenie, które jest tworzone przez sprytnych ludzi, aby zamożni konsumenci odczuwali satysfakcję z tego, że napełnią brzuch za kwotę wielokrotnie wyższą, niż ktoś uboższy. Tym bardziej, że po przejściu przez układ pokarmowy żywność wykwintna niewiele się różni od prostackiej :cool:

    Częściowo się z Tobą zgadzam, choc nie do końca.

    Główna różnica pomiędzy kuchnią wysoką a niską nie leży w cenie produktów, lecz w umiejętnościach i polocie kucharza. Można zrobić zarówno przepyszne danie z tanich surówców, jak też szajs z najdroższych składników.

    Ja osobiście bardzo lubię parę bardzo tanich dań: barszcz z kiszonych buraków, krupnik, kaszankę (ale cholernie trudno kupić dobrą kaszankę), wędzoną słoninę (ten sam problem, strasznie chude świnie ostatnio hodują), żurek - i wcale nie uważam tego za kuchnię "niską". Ten sam krupnik można ugotować tak, że będzie się walczyć z mdłościami, albo tak, że będzie ślinka lecieć (ukłony dla mojej Żony).

    Natomiast niektóre artykuły spożywcze muszą być droższe, i rady na to nie ma, bo w smaku drastycznie różnią się od tańszych zamienników. W moim gospodarstwie domowym np. nie wyobrażamy sobie zastąpienia oliwy z oliwek czymś innym (z wyjątkiem może oleju konopnego w iektórych zastosowaniach), czy oszczędzania na kawie i herbacie.
  • Wiecie, dopiero przeczytałam ten artykuł, z którego pochodzi zacytowany przez Macka fragment. Zwracam wiec honor Rafałowi, od którego ironicznego komentarza zaczęła sie cała ta rozmowa o smakach... Mam wrażenie, że dziennikarze z GW wymyślili sobie tego kolesia, bo o tak powalony okaz to chyba w realu trudno...

    Yenno, sushi to przeciez bardzo prosta potrawa, co jest snobistycznego w ryżu i surowej rybie, przeciez to danie prostych japońskich rybaków. Ja osobiście lubię i sushi i kaszankę, znależc dobrą tą ostatnią jest jednak naprawdę trudno. A i jeszcze ku przerażeniu mojego męża, uwielbiam salceson i podroby... Zresztą dopóki nie zaczeliśmy byc parą to mogłam całe dnie funkcjonowac na kanapkach i zupełnie mi to nie przeszkadzało...
  • no i jeszcze pasztet podlaski.... Niestety po powrocie do domu juz to tak wszystko nie smakowało
  • Czy to, że polski chłop nie je sushi ma oznaczac, ze inni tez nie powinni tego robic? Oczywiście przejadanie i przepijanie całych dochodów jest wysoce nieodpowiednie. jednak w przypadku osób które np, zarabiają 50 - 60 tys miesięcznie (tak mi przyszło do głowy, nie wiem ile zarabia pani P, ale jest chyba teraz naczelną jakiegos kobiecego miesięcznika) ta sama kwota 200 zł nie jest niczym nadzwyczajnym, tak samo jak jedzenie sushi, nikt z tego nie robi wtedy tematu, ot posiłek jak każdy inny i nie ma co się ekscytowac. Z drugiej strony oczywisie zabawne jest, ze posiłek prostych rybaków stał się daniem ekskluzywnym i drogim, szczególnie u nas. W NY można np zjesc zestaw sushi (naprawdę duży) z zupą lub sałatką do wyboru i czyms do picia za 15 USD. I to nie w żadnej spelunie, tylko w typowym sushi barze, który wygląda jak te nasze , w których o rachunek na 200 zł nie trudno, no i smak ten sam.

    A tak z zupełnie innej beczki robienie sushi w domu to fajna zabawa dla całej rodziny.
  • Moj, ale stamtąd to raczej zamawiam. Czasem daję sie namówic na pobasenie, ale zazwyczaj jest tam okropny tłok. Jeśli chodzi o pizze to polecam nowo otwartą włoską knajpkę Baraboo na Kaemelickiej róg Anielewicza - przepyszna. I choc miejsce jest wyrażnie doinwestowane i dania dużo bardziej wyszukane niz w klasycznej pizzerii, to pizza jest tam w cenach warszawsko przeciętnych.
  • Myślę, że tak naprawdę się zgadzamy. Ja tez nie lubie epatowania bogactwem, obnoszenia się z metkami na wierzchu, podjeżdzaniem z piskiem opon swoją nową bmką itp.
    We wszystkim należy znac umiar. Jak juz pisałam wcześniej, żadna prawdziwie "swiatowa" osoba, bezkompleksów nie będzie się ekscytowała i opowiadała w prasie, że jada sushi, bo czułaby ze to obciach (tak opowiadac).

    Na pewno zas są godni podziwu tacy ludzie jak np własciciel IKEI.
  • A co do prasy "kobiecej". to wiesz jak to juz wolę raz na jakis czas kupic VIVE lub GALE, czy tez przejzec to u fryzjera, przynajmniej nie udają, że są typowo plotkarskim pismem i nie roszczą sobie pretensji do pseudointeligenckich tekstów. Natomiast od Twojego Stylu, Elle i tym podobnych odrzuca mnie na kilometr. Tu za to się roi sie od pseudoposychologicznych tekstow, próbuja pokazac, że są czyms więcej niz pismem o modzie i kosmetykach, a w rzeczywistości głupie to jest jak nie wiem... Jedyne do przełknięcia jest dla mnie Zwierciadło, choc tez ostatni raz czytałam przed wakacjami.
  • [cite] Maciek:[/cite]A propos eksperymentów smakowych - kiedyś na biwaku przygotowałem sobie kanapkę posmarowaną warstwą Nutelli i warstwą Marmite.
    Zaintrygowałeś mnie na tyle, że sprawdziłem w e-sklepie Piotr i Paweł, czy tego nie mają. Niestety. Pozostają mi Epi Market i Alma, muszę wstąpić jak będę przejeżdżał w okolicy.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.