Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

"Szkoła wybiera rodziców"

edytowano wrzesień 2007 w Ogólna
image

Szkoła wybiera rodziców

Lista kandydatów do niepublicznej zerówki i szkoły podstawowej

Magda Kwiatkowska, prawniczka, lat 36, Tomasz, jej mąż, lat 38, biznesmen. Rodzice dwóch chłopców, bliźniaków.

Dorota i Grzegorz Rondzikowie. Ona ma 35 lat, on jest o 14 lat starszy. Prowadzą wspólnie firmę odzieżową. Mają dwoje dzieci, Franka i Basię.

Wioleta i Marek Puzdrowie, czterdziestolatkowie. Rodzice Marysi. Wioleta jest edytorką w wydawnictwie, Marek jest lekarzem.

Kwiatkowscy: Trzylatki na liście rezerwowej

Gdy bliźniaki skończyły trzy lata, Magda z trudem wcisnęła je do dobrego państwowego przedszkola. - Na ostatnią chwilę je zapisujesz? - dziwiła się przyjaciółka. - Trzeba było szukać miejsc dwa lata temu. Już teraz myśl o szkole.

Magda uznała wypowiedź przyjaciółki za przesadę. Do czasu, gdy kolega z pracy opowiedział, z jakim wysiłkiem wcisnął swoje dzieci, które są w wieku jej bliźniaków, na listę w prestiżowej katolickiej szkole prywatnej.

Magda mówi, że poczuła nagle grozę sytuacji. Wysłała męża do tej samej szkoły, żeby zapisał dzieci. Wrócił do domu z kartką, na której była liczba "34".

- Jesteśmy w czwartej dziesiątce listy rezerwowej - wyjaśnił. - A w szkole jest tylko jedna klasa pierwsza z szesnastoma miejscami.

Zapytała kolegę z pracy, jak udało mu się wskoczyć na listę podstawową.

- Obiecałem ojcu dyrektorowi komputer dla szkoły - powiedział.

Kwiatkowscy: Pięciolatki oblały, choć ładnie czytają

Moralność ojca dyrektora nie spodobała się Magdzie Kwiatkowskiej. Zrezygnowała z prób zapisania dzieci do prestiżowej katolickiej szkoły prywatnej. Z kuratorium oświaty wzięła wykaz szkół społecznych w Gdańsku wraz z wynikami tych szkół w nauce.

Dowiedziała się, że we wszystkich niepublicznych szkołach w mieście jest dziewięć klas zerowych, po 16 miejsc w każdej. To oznacza, że tylko 144 dzieci w półmilionowym mieście ma szanse na naukę w szkole prywatnej lub społecznej. Po rozpatrzeniu za i przeciw postanowili z mężem złożyć podania do trzech szkół społecznych: równie prestiżowej jak katolicka, bardzo popularnej i językowej. Z tej trzeciej szybko zresztą zrezygnowali, bo mimo świetnych wyników w nauce mieściła się w brzydkim budynku, gdzie korytarze miały olejną lamperię, a w łazienkach śmierdziało.

Kiedy bliźniaki miały po pięć lat, Magda dostała zaproszenie na rekrutację do obu szkół. W obu była tylko jedna klasa zerowa. Do każdej podania złożyli rodzice ponad sześćdziesięciorga dzieci.

W szkole równie prestiżowej jak katolicka bliźniaki zbadała psycholog. W osobnej sali przyglądała się, jak rysują, piszą i czytają. Po godzinie oceniła, że pięcioletni chłopcy ładnie czytają, niezbyt dobrze piszą, są leworęczni i nie mają żadnych zaburzeń. Za badanie dzieci skasowała 200 złotych, po 100 za dziecko. Bliźniacy trafili na listę rezerwową. Chociaż zdali testy identycznie, jeden z nich zajmował pierwsze miejsce na liście, drugi czwarte.

W bardzo popularnej szkole społecznej dzieci Magdy zdały podobny test za darmo. Ona wypełniła ankietę, która zawierała pytania o rozwój dziecka i zawody rodziców .

Kilka dni później okazało się, że dzieci zostały przyjęte do bardzo popularnej szkoły społecznej. A do równie prestiżowej jak katolicka się nie dostały. Magda Kwiatkowska poszła zapytać dlaczego - dowiedziała się, że te dane są tajne.

- Ale ta szkoła jest bliżej naszej pracy - powiedziała Magda do męża. - Zostawmy dzieci w zerówce w przedszkolu i spróbujmy za rok zapisać je do pierwszej klasy.

Rok później bliźniacy znów nie dostali się do szkoły równie prestiżowej jak katolicka. I tym razem Magdzie Kwiatkowskiej nie powiedziano dlaczego. Na szczęście po ponownej rekrutacji znów dostali się do pierwszej klasy bardzo popularnej szkoły społecznej.

Rondzikowie: Najlepiej zapisać tuż po urodzeniu

Dorota i Grzegorz Rondzikowie także uważali, że nie ma co się spieszyć. O zapisaniu Franka do szkoły pomyśleli, gdy skończył cztery i pół roku. Zerówkę miał skończyć jeszcze w przedszkolu.

Dorocie - tak jak Magdzie Kwiatkowskiej - zależało na prestiżowej katolickiej szkole prywatnej. - Za późno - usłyszała oczywiście w sekretariacie szkoły. - Przyjmujemy zapisy do trzeciego roku życia dziecka.

- Aha, ale mam jeszcze dwuletnią córkę - powiedziała i trochę zachciało jej się płakać. - Może chociaż ją zapiszę?

Basia, siostra Franka, dostała numer 20 na liście rezerwowej.

Dorota Rondzik zaczęła płakać dopiero, gdy wyszła ze szkoły. W samochodzie lała łzy bez opamiętania, bo zależało jej na tej szkole, bo nie znała innych dobrych szkół niepublicznych, bo nie chciała, żeby jej dzieci trafiły do publicznej, rejonowej podstawówki.

W domu, jeszcze trochę pociągając nosem, siadła do internetu. Wytypowała trzy inne szkoły społeczne w Gdańsku. Ze strony jednej z nich - równie prestiżowej jak katolicka - dowiedziała się, że najlepiej było zapisać dziecko do szkoły tuż po urodzeniu. Wtedy mogłoby dostać pięć dodatkowych punktów podczas rekrutacji do zerówki. Każdy rok opóźnienia w złożeniu podania o przyjęcie do szkoły odbierał dziecku jeden punkt.

Rondzikowie: Dorota wyżywa się na przedszkolance

Dorocie Rondzik znów było nieprzyjemnie. Usłyszała, że jej zdolny i mądry sześcioletni syn zdaniem pani psycholog jest co najmniej dziwolągiem. To było podczas rekrutacji do społecznej szkoły równie prestiżowej jak katolicka, po uiszczeniu 100 złotych opłaty.

- Franek nie zna zegara - pani psycholog spojrzała znacząco. - Nie zna wszystkich liter, znaków mniejszości i większości. Prosiłam go, żeby narysował człowieka, i oto efekt - podniosła do góry kartkę. - Ludzik powinien mieć włosy, a jest łysy. Powinien mieć dłonie z pięcioma palcami, a ma jakieś patyki. No i Franek ma wadę wymowy, to duży minus dla niego.

- Chodzimy do logopedy - Dorota Rondzik podniosła palec jak uczennica.

- No tak, ale my staramy się przyjmować dzieci jak najlepiej rozwinięte. Trudno mi powiedzieć, czy dziecko ma jakieś szanse, muszę przetestować wszystkich kandydatów - pani psycholog zakończyła spotkanie.

Następnego dnia Dorota Rondzik wyładowała złość na przedszkolance z zerówki Franka. Wyliczyła, czego nie nauczyła jeszcze jej syna, a co powinien umieć, żeby dostać się do dobrej szkoły społecznej. Przedszkolanka powiedziała, że uczy dzieci zgodnie z programem, a w nim nie ma znaków mniejszości i większości.

- Co pani dziecko będzie robić w pierwszej klasie, jeśli nauczy się wszystkiego już teraz? - zapytała.

W kwietniu Dorota i Grzegorz Rondzikowie otrzymali list, że ich syn nie przeszedł pozytywnie rekrutacji do równie prestiżowej jak katolicka szkoły społecznej. Przyczyn nie podano.

Franek wrócił do zerówki w przedszkolu publicznym.

- Mieliśmy podchodzić do rekrutacji za rok, już do pierwszej klasy - mówi Dorota. - Ale w połowie zerówki dowiedzieliśmy się od znajomych, że w pewnej znakomitej szkole społecznej są cztery wolne miejsca, bo kilkoro rodziców zabrało swoje dzieci. Wypełniliśmy ankietę, poszliśmy na rozmowę i po feriach Franek poszedł do nowej szkoły. Co za ulga i jakie szczęście. Dwa tygodnie później wszystkie miejsca były już zajęte. Rodzice z naszej starej zerówki dopiero rozgrzewali się w blokach startowych do rekrutacji, a myśmy mieli to już z głowy.

Rodzice: Bo dziecko ma swoją szkołę lubić

Pytam rodziców, dlaczego tak bardzo im zależało na szkołach niepublicznych.

Dorota Rondzik: - W Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Gdańsku dowiedziałam się, że niepubliczne szkoły podstawowe mają zdecydowanie lepsze wyniki w nauce. W społecznych klasy są 16-osobowe, w państwowych uczy się po trzydzieścioro dzieci. Nie chciałam takiego molochu, do jakiego ja chodziłam, gdzie klas było do "H", a uczniów - 2 tysiące. Chciałam, żeby syn nie miał programu przeładowanego niepotrzebną wiedzą, żeby nauczyciele nie byli sfrustrowani, a koledzy nie dręczyli go w toalecie. Chciałam, żeby syn swoją szkołę lubił. Mam kilka koleżanek nauczycielek w szkołach publicznych. Robią wszystko, żeby ich dzieci dostały się do szkół społecznych.

Magda Kwiatkowska: - Kończymy z mężem pracę późnym popołudniem. Na początku podstawówki lekcje trwają najwyżej do dwunastej. Nie chciałam, żeby moi bliźniacy spędzali czas na podwórku, bez opieki. Szkoła społeczna ma świetlicę, w której są kółka zainteresowań.

Wioleta Puzdro: - Nasza rejonowa podstawówka to szkoła sportowa. Dzieci uprawiające sport mają lekcje na pierwszą zmianę. Inne przychodzą na drugą. Marysia nie ma ducha sportowca, więc skazalibyśmy ją na lekcje popołudniami. Braliśmy pod uwagę inną publiczną podstawówkę, gdzie uczyła się nasza bratanica. Tam jest świetne nauczanie w klasach I-IV. Ale potem się pogarsza, angielski fatalny. Skoro miałabym płacić za korepetycje i prywatny angielski, żeby dziecko uczyło się na dobrym poziomie, to wolę płacić za szkołę społeczną. Koszt podobny.

Puzdrowie cieszą się ze spotkania z dyrektorką

- Byłam jak naiwna dziewica - zaczyna Wioleta Puzdro - zanim poślubiona, to już wierna. Wierna jednej szkole.

Wioleta i Marek Puzdrowie złożyli podanie tylko do jednej szkoły społecznej w Gdańsku. Teraz wiedzą, że nikt tak nie robi.

Od czterech lat planowali, że poślą dziecko właśnie tutaj. Mieszkają w pobliżu, szkoła ma dobre wyniki i opinię placówki, która łagodnie wprowadza dzieci w świat.

We wrześniu rok temu złożyli podanie. Na grudzień zostali umówieni z panią dyrektor na zwiedzanie szkoły. Naiwnie, mówi teraz Wioleta, przygotowali pytania do dyrektorki. - W końcu oddajemy dziecko na tyle lat tym ludziom, chcemy wiedzieć wszystko, od nas też coś zależy - mówili sobie nad kartką z pytaniami.

Naiwnie zachwycali się szkołą.

- Tu Marysia od przyszłego roku będzie uczyła się w zerówce - pani dyrektor uchyliła drzwi do kolorowej sali.

- Tu Marysia będzie korzystała z biblioteki - kolejne drzwi.

- Takie łańcuchy będzie za rok lepiła z innymi dziećmi - pani dyrektor zakreśliła łuk po świątecznie przystrojonym korytarzu.

- A w ogóle zapraszam państwa z Marysią na naszą coroczną uroczystość. Niech zobaczy, jak będzie śpiewała w zerówce z innymi dziećmi - usłyszeli na pożegnanie.

No więc naiwnie uznali, że Marysia jest już przyjęta do znakomitej szkoły społecznej. Trochę ich niepokoiły rozmowy rekrutacyjne przewidziane na początek maja.

- To takie egzaminy będą? - zażartowali (naiwnie, jak Wioleta dziś uważa).

- Ależ to żadne egzaminy - pani dyrektor była przemiła. - Zwykła rozmowa z rodzicami, żeby ostatecznie przekonać się do siebie, zadać ostatnie pytania, dogadać szczegóły.

Puzdrowie uczciwie wypełniają ankietę

W styczniu Wioleta i Marek Puzdrowie wypełnili kwestionariusz. Podobało im się, że znakomita szkoła społeczna nie stresuje testami pięciolatków, ciężar rekrutacji zrzucając na rodziców.

Kilkadziesiąt szczegółowych pytań ankiety miało pomóc przyszłej wychowawczyni lepiej poznać dziecko. Odpowiadali więc: "Jak dziecko zasypia i śpi?", "Jak się złości?", "Ile czasu spędza przed telewizorem?", "Czy lubi sobie podśpiewywać?", "W jakim wieku dziecko zaczęło samodzielnie siadać, wstawać, jeść", "Kiedy zaczęło mówić?".

Teraz Wioleta mówi, że podczas tegorocznych poszukiwań szkoły dla Marysi z góry odrzuci szkoły z ankietami. Przecież można wpisać do nich cokolwiek, napleść, że dziecko z ADHD nie sprawia kłopotów, że niepiśmienne pisze już wiersze albo że mówi od urodzenia.

Marysia Puzdro zaczęła mówić późno, bo dopiero w czwartym roku życia. Wioleta i Marek wpisali do kwestionariusza prawdę. Albo pytanie o złość. Wiadomo, że złoszczące się dzieci denerwują dorosłych. Mogli wpisać, że Marysia się nigdy nie wkurza, żeby przypodobać się komisji rekrutacyjnej. Ale tak nie zrobili. Ankietę złożyli w sekretariacie i czekali, jak im kazano, na rozmowę kwalifikacyjną.

W kwietniu Wioleta zaczęła się trochę denerwować, bo usłyszała od znajomej, że do zerówki znakomitej szkoły społecznej jest już 60 kandydatów. Pocieszała się jednak, że przecież Marysia jest przyjęta i nie ma powodów do niepokoju. I nawet zrobiło jej się żal tych dzieci, które będą musiały odpaść.

Puzdrowie. - Czy potrafią państwo grać na jakimś instrumencie?

A jednak to był egzamin, a nie miła rozmowa, żeby dogadać szczegóły. Pięć osób komisji przy małym stole. Oni - odświętnie ubrani, zdenerwowani jak na maturze, odpowiadali na pytania dyrektorki, psychologa, przyszłej wychowawczyni Marysi i dwojga rodziców - członków zarządu szkoły. Komisja chciała wiedzieć, co robią na co dzień, jaką pomoc mogą oferować szkole (czy potrafią grać na instrumentach, czy odwiozą dzieci z klasy na basen, czy pomalują ściany w sali, czy zorganizują kostiumy na szkolne przedstawienie).

Wyszli niepewni wyniku rozmowy. Tej nocy Wiolecie śniło się, że oblali egzamin do zerówki. Obudziła się przerażona.

Kiedy dwa tygodnie później Wioleta Puzdro poszła sprawdzić listę przyjętych, najpierw zrobiło jej się ciemno przed oczami. Potem rozżalona wpadła do sekretariatu. - Ale dlaczego Marysi nie ma na liście? - zapytała sekretarkę.

Rekrutacje do wszystkich szkół niepublicznych były już zakończone. Nie mieli więc szans na zerówkę społeczną lub prywatną, bo w każdej takiej szkole na miejsce czekały dzieci z list rezerwowych. Na szczęście Marysię przyjęło do zerówki przedszkole publiczne o dobrej opinii.

Dyrektor Świątek pyta o mieszkanie

W internecie znajduję list zdenerwowanej matki, której dziecko nie dostało się do Piątkowskiej Szkoły Społecznej w Poznaniu. Matka pisze, że w ankiecie było między innymi pytanie o liczbę pomieszczeń w mieszkaniu.

Dzwonię do tej szkoły. - Naprawdę macie takie pytanie? - pytam dyrektor Danutę Świątek.

- Faktycznie, jest takie pytanie - pani dyrektor wydaje się trochę zakłopotana. - To dlatego, że do naszej szkoły przyjmujemy dzieci z różnymi dysfunkcjami i chcemy poznać warunki, w jakich żyją, i wiedzieć, czy mają komfort nauki.

- Czyli jeśli dziecko mieszka z rodzicami w kawalerce i odrabia lekcje w kuchni, to nie ma szans w waszej szkole?

- Nie, nie! Ta informacja nie ma żadnego wpływu na przyjęcie dziecka.

Dyrektor Wołkanowska odsyła do internetu

Na spotkanie udało mi się namówić tylko dwie dyrektorki społecznych szkół podstawowych.

Beata Wołkanowska jest dyrektorką Gdańskiej Autonomicznej Szkoły Podstawowej. Szkoła cieszy się w Gdańsku wielkim prestiżem, wysokimi osiągnięciami w nauce, dobrą opieką nad uczniami od rana do wieczora. Tu dzieci noszą mundurki od dawna, i to nie skromne niegustowne kamizelki, tylko - na wzór szkół brytyjskich - bordowe plisowane spódniczki (dziewczynki) oraz czarne spodnie (chłopcy). Wszyscy mają szare swetry i krawaty.

Dyrektor Wołkanowska przyjęła mnie w gabinecie, wręczyła wydrukowane ze strony internetowej szkoły zasady rekrutacji, nie pozwoliła włączyć dyktafonu i poprosiła, żebym jednak wysłała jej pytania mailem. - Żeby pani nie przekręciła moich słów - uśmiechnęła się do mnie sympatycznie.

Zadałam więc pani dyrektor w liście między innymi takie pytania: "Po co szkoła robi przesiewowe badania psychologiczne? Czy na podstawie wyników »przesiewacie « najbardziej uzdolnione dzieci, a te, które wypadły słabiej, odrzucacie?", "Czy macie pulę miejsc dla dzieci z upośledzeniami, ADHD, chorych, słabszych, ubogich? Jeśli nie - w jaki sposób pokazujecie uczniom złożoność świata, który nie składa się tylko z zamożnych i zdrowych?", "Jaki sens ma przyznawanie punktów za wcześniejsze zapisy do szkoły? Czy chodzi o nagrodzenie lojalności wobec przyszłej szkoły? A co będzie, jeśli dziecko zapisane tuż po urodzeniu wypadnie słabo na testach?", "Co robi Pani, gdy ma przed sobą dwoje równorzędnych dzieci, ale tylko jedno miejsce. Co decyduje o przyjęciu jednego, a odrzuceniu innego dziecka?".

Po tygodniu pani dyrektor odpowiedziała: "Pragnę poinformować, że zasady rekrutacji znajdują się na stronie internetowej naszej szkoły. Z poważaniem".

Dyrektor Sempka szuka fajnych rodziców

Hanna Sempka, dyrektorka I Zespołu Szkół Społecznego Towarzystwa Oświatowego (STO) w Gdańsku, mówi, że w czasie rekrutacji nie śpi po nocach - ona i inni członkowie komisji. Bo jak tu wybrać spośród 60 kandydatów tych właściwych 16? W tym roku było jeszcze większe oblężenie szkoły niż zwykle. Pani dyrektor uważa, że przyczyną tego jest nagłośnienie przemocy w szkołach publicznych, samobójstw, wykorzystywania komórek przez uczniów w celu upokarzania kolegów i nauczycieli.

W szkole STO nie ma testów dla dzieci, są tylko kwestionariusze do wypełnienia i rozmowa z rodzicami. Szkoła ma opinię przyjaznej dzieciom, ściśle współpracującej z rodzicami, bardzo małej, niemal rodzinnej i z dobrymi wynikami w nauce.

- Od początku uważaliśmy, że testy podczas rekrutacji to dla dzieci ogromny stres - mówi Hanna Sempka. - Pierwsze wrażenie zresztą często jest fałszywe. Dziecko może być zalęknione, zamknięte. Nie robimy żadnej wstępnej selekcji dzieci. W statucie mamy zapisane, że przyjmujemy też dzieci zaburzone. W klasie może być dwoje z poważnymi zaburzeniami, chodzi nie tylko o ADHD, ale też na przykład głuchotę czy niedowidzenie. Z każdym dzieckiem sobie poradzimy. Od tego jesteśmy pedagogami. My rozmawiamy z rodzicami, bo szukamy takich, którzy godzą się z naszą koncepcją edukacyjną zakładającą ścisłą współpracą ze szkołą. I oczekujemy, że będą nas wspierać.

W szkole STO rodzice raz w miesiącu spotykają się zebraniach, pomagają w malowaniu klas, zawożą dzieci na basen, wspólnie organizują występy szkolnych teatrzyków, wyjeżdżają z dziećmi na "zielone szkoły".

- A jeśli rodzice kłamią w kwestionariuszu i przed komisją? - pytam.

- Może tak być - dyrektor Sempka potakuje. - Ale prawda szybko wychodzi na jaw. Czasem po prostu rodzice widzą swoje dziecko inaczej, niż my je postrzegamy. Zdarza się, że mają gorszą opinię o własnym dziecku, niż na to zasługuje. Tylko raz nam się zdarzyło, że rodzice świadomie ukryli prawdę dotyczącą dziecka. Przyjęliśmy je do szkoły i okazało się, że w rachubę wchodziła agresja.??? Mieliśmy na to potwierdzenie w dokumentach. Niestety, musieliśmy się rozstać. I nie chodzi o to, że nie poradzilibyśmy sobie z takim uczniem, ale że rodzice już na samym początku postawili na kłamstwo.

- A co robicie, gdy macie dwóch równorzędnych uczniów i tylko jedno miejsce?

- Wtedy ważne jest, czy któreś z dzieci zostało polecone przez kogoś z kręgu szkoły - przyznaje dyrektorka. - Rodziców innych uczniów albo bliskich znajomych. Jeśli usłyszymy, że to fajna rodzina, będzie z nami współpracować, to bierzemy to pod uwagę.

- Ale ta rekrutacja, wybieranie rodziców, niektórym może się wydawać nie fair. Nie lepiej byłoby przyjąć pierwsze 16 podań i sprawa załatwiona?

- Nie, bo szukamy takich rodziców, którzy będą w stanie poświęcić się dla szkoły. Większość rodziców myśli o szkołach niepublicznych jak o angielskich szkołach prywatnych. Oddaje się dziecko o siódmej rano, odbiera o osiemnastej. Jest mnóstwo zajęć dodatkowych, nauka na wysokim poziomie i tylko rodziców w tym wszystkim nie ma.

Rodzice: Kto tu kogo wybiera?

Dorota Rondzik, mama Franka, uważa, że mimo woli przez dwa lata uczestniczyła w "cyrku rekrutacyjnym". Szukanie najlepszej szkoły dla syna zaczynała z przekonaniem, że będzie miała coś do powiedzenia.

- Grymasiłam nawet - śmieje się. - W tej szkole nie było sali gimnastycznej, do tamtej był zły dojazd, w innej nie podobał mi się budynek. Myślałam, że skoro mam pieniądze i dziecko, to ja wybieram szkołę. Ale teraz jestem już mądrzejsza, wiem, że to oni nas wybierają, a my musimy się bardzo starać, żeby zostać przyjętymi.

Wioleta Puzdro, nauczona doświadczeniem, już we wrześniu składa podania do kilku szkół społecznych.

Dziecku nie mówiła, że nie zostało przyjęte do znakomitej szkoły społecznej.

- Bo tak naprawdę - mówi Wioleta - to my, jej rodzice, nie zdaliśmy tego egzaminu.


Imiona i nazwiska bohaterów na ich prośbę zostały zmienione

Magdalena Grzebałkowska

Komentarz

  • hm, moje dziesięcioletnie dziecko zostało zapisane jako 4letnie do prywatnego przedszkola integracyjnego. Tam odbyło zerówkę i poszło z ulicy do szkoły katolickiej na rekrutację, chyba też "szkoły prestiżowej", bo regularnie miewa najlepsze wyniki w województwie. Była miniankieta ok. 6 pytań o upodobania dziecka i rodziny, dla rodziców, ze zdziwieniem stwierdziłam, że szkoła nie pobiera żadnych danych o zawodzie, wykształceniu rodziców.
    Pani nauczycielka dawała jakieś quasiszkolne zadanka dziecku. Dziecko "zdało" i dostało się bez problemu, bez znajomości, bez protekcji, akurat był dobry rok?
    potem każde moje kolejne dziecko miało do tej szkoły wjazd bez problemu - szkoła stosuje zasadę pierwszeństwa rodzeństw. Teraz mam w tej szkole 3 dzieci - w kl. 4, 2 i zerówce. Za trzecie i każde kolejne dziecko nie pobiera sie czesnego, więc płacę tylko za dwoje, za drugie mniej niż za pierwsze.

    Mój cioteczny siostrzeniec startował do trzech szkół w tym roku, do zerówki; dostał się do dwóch, w jednej miał "znajomość", rodzice wybrali tę drugą, bez znajomości.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.