Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Pocztówka z "Titanica"

edytowano kwiecień 2007 w Ogólna
Najbogatszy pasażer na pokładzie "Titanica", 48-letni pułkownik John Jacob Astor, którego osobisty majątek szacowany jest na 100 mln dolarów, nie opuszcza swej 18-letniej ciężarnej żony. Zabiera ją z lodowatego zimna pokładu szalupowego do sali gimnastycznej. Oboje siadają na koniu gimnastycznym. By odwrócić jej uwagę od niepokojących przygotowań do opuszczenia statku, wyjmuje z kieszeni scyzoryk, rozcina swoją kamizelkę ratunkową i pokazuje, co jest w środku.

Na pokładzie szalupowym pani Vera Dick z ociąganiem zakłada kamizelkę. Widząc to, nieznajomy dżentelmen z uprzejmym uśmiechem zachęca ją: "Proszę, niech pani przymierzy - to ostatni krzyk mody! Wszyscy to noszą" i pomaga wiązać taśmy.

Kapitan Smith wydaje rozkaz, by w eter wysłać wezwanie pomocy. Parę minut później, na żądanie II oficera Charlesa Lightollera, zezwala na załadowanie kobiet i dzieci do łodzi ratunkowych i opuszczenie ich na wodę. Ale nikt nie kwapi się do zimnych, odkrytych łodzi - rzęsiście oświetlony "Titanic" stoi spokojnie na gładkim jak stół oceanie i tłumy pasażerów na górnych pokładach nie wierzą, że coś serio mogłoby mu zagrażać.

Muzycy pod wodzą Wallace'a Hartleya rozkładają instrumenty w salonie pierwszej klasy. Hartley podaje numer melodii - to żywy, wesoły ragtime. Ponad pokładami niosą się takty standardów: "Great Big Beauty Doll", "Can't You Hear Me, Caroline?", "Moonlight Bay".

Po prawej stronie pokładu szalupowego ktoś z tłumu patrzącego na wchodzące do łodzi kobiety woła: "W pierwszej kolejności bierzcie nowożeńców!". Odtąd do kolejnych szalup wpuszczani są także młodzi, którym katastrofa przerwała miodowy miesiąc.

Na dole, w zalewanych w coraz szybszym tempie kotłowniach i maszynowni, trwa zajadła walka o utrzymanie w akcji najważniejszych urządzeń statku. Żaden z palaczy i mechaników nie próbuje uciekać. Z poświęceniem rozrzucają, gaszą paleniska, by zbliżająca się do nich woda nie spowodowała eksplozji, uruchamiają prądnice awaryjne, pompy, wyłączają niepotrzebne już ogromne wentylatory. Marynarze świetnie rozumieją, że gdyby prądnice przestały działać i statek pogrążył się w ciemnościach, wśród pasażerów wybuchłaby katastrofalna w skutkach panika. Gdy wreszcie pęka jedna z grodzi i do kotłowni wdziera się ściana wody, mechanik Harvey wola do kolegów, by uciekali, a sam wraca po drugiego mechanika, Shepherda, który parę chwil wcześniej złamał nogę. Obaj giną w odmętach.

Statek przechyla się na prawą burtę, na dziób. Sternik Rowe wystrzeliwuje białe rakiety - wezwanie o pomoc. Teraz pasażerowie pojmują wreszcie, że "Titanic" jest zagrożony. Przy łodziach robi się tłoczno. Mężowie odprowadzają żony do szalup, żegnają je i znikają w tłumie na pokładzie. W każdej z opuszczanych łodzi jest jeszcze wiele miejsca, ale mężczyźni pozostają na statku. Pani Douglas woła z szalupy: "Walter, musisz pójść ze mną!". Mąż odpowiada jej: "Nie, muszę być dżentelmenem".

Chłopcy w wieku szkolnym traktowani są jak mężczyźni - zostają na pokładzie. Kiedy małoletni Alexander Compton słyszy, jak jego matka odmawia wejścia do łodzi z córką, ale bez niego, prowadzi ją do szalupy nr 14 i strofuje: "Mamo, nie szalej! Ty i Sara wsiadacie do łodzi, ja będę się o siebie martwił sam".

Panowie w najdziwniejszych strojach, w pidżamach albo we frakach i kapciach, z galanterią odprowadzają swe żony i znajome do szalup. Ustępują sobie przy tym wzajem miejsca, przepraszają za tłok. Major Archibald Butt, doradca wojskowy amerykańskiego prezydenta Tafta, odprowadza do łodzi panią Marie Young, przed laty nauczycielkę muzyki prezydenta Theodore'a Roosevelta. Usadowiwszy ją, starannie otula kocem, uchyla kapelusza, życzy powodzenia i wraca w tłum na pokładzie.

Dziób "Titanica" pogrąża się coraz głębiej w morzu, coraz trudniej ustać na nogach. Wśród tłumów na górnych pokładach narasta niepokój. Kapelmistrz Hartley wyprowadza orkiestrę na pokład, przed salę gimnastyczną, by podnieść pasażerów na duchu. Dalej gra ragtime, dołącza fokstroty i walce. Pianiści Taylor i Brailey, pozbawieni swoich instrumentów, wybijają obcasami rytm.

Do szalupy nr 8 wchodzi pani Ida Straus. Po chwili rozmyśla się i mówi do stojącego na pokładzie męża Isidora: "Przeżyliśmy razem tyle lat, zostanę z tobą". Ich znajomi, płk Archibald Gracie i Hugh Woolner, namawiają ją, by została w łodzi, ale pani Straus nie zmienia decyzji. Woolner namawia pana Strausa: "Jestem pewien, że nikt nie będzie miał nic przeciwko temu, że do łodzi wsiądzie jeden starszy dżentelmen". Straus odpowiada z niesmakiem: "Nie wejdę przed innymi mężczyznami". Państwo Straus wracają na pokład i siadają na leżakach. Trzymając się za ręce, czekają na koniec.

O 1.30 na pokład szalupowy wychodzi amerykański magnat stalowy Benjamin Guggenheim. Po raz pierwszy tej nocy pojawił się tam godzinę temu, w ciepłych swetrach i kamizelce ratunkowej. Na założenie ich namówił go jeden ze stewardów. Teraz Guggenheim i jego osobisty sekretarz Victor Giglio ubrani są na powrót we fraki, wizytowe koszule, nienagannie zawiązane muszki. Całkowicie spokojny Guggenheim wzywa stewarda Johnsona i prosi o przekazanie wiadomości żonie, która jest już w jednej z szalup: "Skoro w łodziach brak jest miejsc dla kobiet i dzieci, chcę tu zostać i zachować się jak na mężczyznę przystało. Nie chcę umierać jak bydlę. Żadna kobieta nie może zostać na pokładzie tego statku tylko dlatego, że Ben Guggenheim okazał się tchórzem. Włożyliśmy to, co mamy najlepszego, i jesteśmy przygotowani, aby pójść na dno jak dżentelmeni".


Żródło

Jak oceniacie takie postawy? Czy można je sobie wyobrazić współcześnie?

Komentarz

  • Ja się popłakałam :cry:.
    Jesli to są faktycznie prawdziwe historie, albo jeśli przynajmniej w jakiejś części ludzie na Titanicu tak się zachowali, to ja chylę przed nimi czoła i podziwiam. Mam nadzieję także, że w podobnej sytuacji też umiałabym sie zachowac z taką godnościa i honorem.

    Czy można sobie wyobrazic takie postawy wspłócześnie? MYślę, ze tak, na pewno są tacy ludzie. Wierze w to. Niestety, ja ich chyba jeszcze nie spotkałam.
  • ano....ja dzięki ,,wparciu "pana ordynatora przez moją nadgorliwą rodzinę już bym nie żyła...a wracając do tematu-myślę że to były czasy,gdy ludzie nie tylko znali takie słowa jak honor,etyka,kultura,kodeks moralny ale również stosowali je w życiu.mam nadzieję na odrodzenie takiego stylu życia...i wspieram moich wątpiących w to ,codziennie chłopaków że warto,chociaż dla własnego dobrego samopoczucia...
  • Jak oceniacie takie postawy? Czy można je sobie wyobrazić współcześnie?

    Można, jak się jest wychowanym w poczuci honoru, to zasady pozostają na zawsze.

    Nie mniej obecnie pewnie jest większy lęk przed śmiercią, bo w naszej kulturze utraciliśmy ars moriendi. Pokładamy ufność w medycynie, a potem oczekujemy cudu.

    Sam nie wiem czy będę potrafił umierać jak mój dziadek, który w wieku 87 lat wyszedł na specer żegnac się z ziemią, która była w rodzinie od pokoleń, pożegnał się z najbliższymi, poprosił babcię o gromicę, położył się, i spokojnie z wiarą umarł.
  • Pavla!ale Ty masz wzruszjące widzenie świata.aż trudno jest napisać coś o naszej brutalnej rzeczywistości...:cool:
  • A mi słowo sarmatyzm kojarzy się dobrze: z dumą szlachecką, kultem rycerskości... Sprawdziłam więc w Encyklopedii PWN i zamieszczam poniżej ważniejsze fragmenty:

    "...Koncepcja sarmatyzmu opierała na tzw. micie sarmackim (w nawiązaniu do wzmianek rzym. geografów) o obszarze Rzeczypospolitej jako części staroż. Sarmacji i o pochodzeniu stanu szlacheckiego, kiedyś rycerskiego, od dawnych bitnych Sarmatów, osiadłych na tych terenach; w dyskusjach hist., trwających od schyłku średniowiecza. ...Pod koniec XVI wieku dzieła historyków ugruntowały przekonanie o utożsamieniu Sarmaty z Polakiem, a z czasem (po umocnieniu się ruchu kontrreformacyjnego) także z katolikiem. ...Teoria sarmacka (zwł. w początkowym okresie) spełniała funkcje polit., uzasadniając dążenie Polski do mocarstwowości, odgrywała też rolę społ., budząc ducha rycerskiego i propagując kult męstwa (ideał szlachcica-rycerza); umiłowanie wolności i wysoko ceniona rycerska przeszłość skłaniały do naśladownictwa, do poszukiwania podobnych ideałów nie tylko w dziejach ojczystych, ale także we własnym rodzie (rozwój heraldyki, pamiętnikarstwa, a w nim dociekań rodowodowych). ...Jednocześnie aprobowana była mniej lub bardziej jawnie ucieczka od obowiązków żołnierskich w ziemiański żywot wiejski (ideał szlachcica-ziemianina), w konsekwencji powodowało to oddalenie od obowiązków obywatelskich, które otaczano co prawda respektem, ale w praktyce pilnowano przede wszystkim praw przysługujących stanowi, przywilejów osobistej wolności, w tym gwarantowanej konstytucyjnie (1573) swobody sumienia. Rozszerzała się powierzchowna, bogata w barokowe rytuały religijność, umacniało przekonanie o roli Polski jako "przedmurza chrześcijaństwa"; niechęć do cudzoziemców znalazła uzasadnienie ideologiczne konieczność odcięcia się od Europy, w której zdradzano ideały wolności rycerskiej (obawa przed absolutyzmem i tyranią dominującą w ustrojach krajów sąsiadujących). Idealizując swojskość sięgano do folkloru, czyniono starania o zbliżenie kultury i obyczajowości szlacheckiej i chłopskiej. W piśmiennictwie pojawiły się przekonania, że Sarmaci to naród wybrany (podobnie jak Żydzi w Starym Testamencie), że ich ustrój jest kreowany przez Boga, a więc najlepszy i nienaruszalny (stąd megalomania i samouwielbienie), że przeciwstawiana wzorom obcym prostota rodzimych obyczajów to narodowy klejnot. ... Opinie kryt. dotyczące zaniedbań obywatelskich i żołnierskich (w epice mężnym ojcom przeciwstawiano synów) zaostrzyły się po śmierci Jana III Sobieskiego (1696). W publicystyce coraz częściej mówiono o konieczności reform, rewizji stanowych i ustrojowych tradycji, ostrej krytyce poddawano zastane po ojcach dziedzictwo. W 1765 "Monitor" określił ten spadek właśnie terminem sarmatyzm, przywołując zjawiska negatywne, "bałwany sarmatyzmu": prostactwo, zabobonność, nietolerancję, ksenofobię, niewiedzę, anarchię. ... Z czasem jednak poglądy zweryfikowano (także w "Monitorze"), oprócz wad dostrzeżono wartości przekazywane przez "dawnych Polaków", nie prostactwo, lecz szacowną "prostotę" obyczaju i stroju, przeciwstawianą obcym modom "cnotę starodawną"... Racjonalna rehabilitacja przeprowadzona w okresie rozbiorów przywróciła dumę z "dawniejszych Polaków". ... Pod zaborami w rozrachunkowym spojrzeniu na historię przypominano też wartości patronujące tradycji sarmackiej: męstwo, cnotę, wolności osobiste i republik., a ogłaszane źródła i pamiętniki (m.in. J. Paska, J. Kitowicza) wspomagały bogactwem realiów obyczajowych żywy jeszcze przed H. Sienkiewiczem rozwój powieści hist. t. i rodzimej szlacheckiej gawędy..."
  • Co do lekarzy - sama nigdy nie musiałam dać łapówki lekarzowi, a już nie raz bywałam w szpitalu. Znam wielu gorliwych lekarzy, którzy nie robią żadnych różnic między biednymi i bogatymi pacjentami. Oczywiście słyszałam różne opowieści na ten temat, ale myślę, że w dużej mierze są to niezweryfikowane plotki i łapówkarstwo wcale nie jest tak bardzo rozpowszechnione. Ostatnio moi znajomi posądzali pewnego chirurga onkologa o łapówkarstwo, po czym okazało się, że nie mieli racji. Ale i tak postanowili mu dać kopertę, żeby w przyszłości nie wyrzucać sobie, że nie zrobili wszystkiego co w ich mocy, by uratować swoje dziecko. Taka postawa ma uzasadnienie psychologiczne, ale niestety przyczynia się do utrwalenia "mentalności łapówkarskiej" wśród pacjentów. Między innymi dlatego, Pavlo, niestety wcale nie jest łatwo rozwiązać cały problem.
  • Zwykle aż tak źle nie jest. Nie tylko my, ale i inne znajome rodziny wielodzietne wyjeżdżają na wakacje 1-2 razy w roku, choć często oszczędnościowe: pod namiot, do cioci, albo do gospodarstwa agroturystycznego, a gotowych posiłków nie wykupują, tylko sami gotują. Czyli da się, choć nie jest to zbyt komfortowe.

    Jak ktoś ma mniej dzieci, to rzeczywiście zwykle mu łatwiej gdzieś wyjechać, z różnych względów. Dlatego bardzo by się przydały ulgi podatkowe na dzieci.
  • Pavlo, mam nadzieję, że mój list dotarł do Ciebie.
  • A ja mimo wszystko wolę żyć w Polsce - całkiem mi tu dobrze, jestem u siebie, blisko rodziny i przyjaciół. Nie potępiam ani nie zazdroszczę tym, którzy emigrowali. Widać mieli ważne powody. Wiem, że wcale nie jest łatwo być emigrantem. Mieszkałam prawie rok za granicą i zdecydowałam się wrócić. Wszyscy wokół się dziwili, ale ja nie żałuję.

    Oczywiście wolałabym, żeby Polska była lepiej rządzona, żeby obniżano podatki, ułatwiano działalność gospodarczą, żeby wszystkim żyło się coraz lepiej. Bo grzebiąc wciąż w przeszłości i szukając winnych politycy tracą tylko czas.
  • z wielkim bólem serca MAŁGORZATO i MICHALE muszę się z Wami zgodzić.być może dlatego ,że mieszkam w takiej dzielnicy?ale psiakostka moi znajomi mieszkają w innych i też tak tą sprawę widzą.SYKRECZKO cieszę się ,że Tobie się tu podoba ale obiektywnie jest tak jak pisze Pavla:ceny zachodnie, płace szokująco niskie.i to wcale niestety nie jest tak ,że każdy może wyjechać na wakacje.czasem wyjeżdżają wszystkie dzieci z rodziny,a czasem tylko jedno.problemem są niestety znów ceny.w tym przypadku biletów kolejowych,autobusowych.niestety nie jest dobrze.
  • ja się zacznę cieszyć w momencie, gdy zaczną wyjeżdżać ci co chcą ,a nie ci co musząnp:mój kuzyn naprawdę wolałby nie wyjeżdzać, żeby móc zarobić na studia (zaoczne),tylko zostać w kraju z żoną i dzieckiem.:sad:
  • dorabianie się, dorabianie się pozycji zawodowej - to są długofalowe zadania. Wiem, że proste przełożenie na wielkośc zarobku w różnych zawodach jeśli porównac zachód i nas jest na plus na zachodzie. Ale wiem też, ze może byc coś takiego jak szklany sufit, te "prostsze" zawody, w sensie technicznych Polacy owszem obskoczą, na specjalistów juz tak łatwo się nie załapią (no chyba, że lakarzy;).
    Mój zawód i męża jest w ogóle nieprzekładalny na pracę na zachodzie. Do tego buduje sie w nim pozycję powoli i mozolnie, a wyjazd to znaczy zawsze zaczynac od początku. Wierze, że tu sie też da, chociaż chodzi mi po głowie, że może w wielu środowiskach jest tak, jak napisał Michał - coś uwiera. Na różnych poziomach, idąc od góry czas na reformy, a ich brak, idąc w dół - nauczyciele, lekarze, uczelnie, wszędzie trzeba usprawnic bardzo wiele. Ludzie czują, że uwiera, bo mają problem z założeniem firmy, ZUS-y itd. cisną
    Tu są niższe pensje, ale też i życie trochę mniej kosztuje. Tu jest biednie, bo kraj startował z bardzo niskiego pułapu, a prawdziwe dorabianie zaczęło się tak prawdę dopiero od kilkunastu lat. Mozna by było pomóc, tak odgórnie przez reformy, na razie nikt tego nie robi (zaczęto szkolnictwo, emerytury, służbę zdrowia, ale trzeba pociagnąc to dalej). Wierzę, że będzie rozsądniej (kiedyś, bo teraz sa "inne problemy", ale wiem też, że ktoś musi stawiac te domy, co to nakręcaja boom budowlany, ktoś wykupuje materiały budowlane, co to ich zaczeło brakowac na rynku. Mimo wszystko ten kraj pcha się do przodu, ludzie pchają sie do przodu.

    Co do wyjeżdżających i ich oceny, czy nam się to podoba czy nie wyjazdy beda. To jak system naczyń połączonych. Wyrównywanie poziomów (wyzszy poziom zycia przyciaga), proces nie do zatrzymania. Otwarcie granic zaczęło proces, ale też jest/bedzie przyczyna zmian w u nas. Budowlańców zaczyna brakowac, zapewne trzeba bedzie im więcej płacic żeby ich zatrzymac, to wpłynie na drozszą usługę, która wykonuja, droższe budowanie, wiec my chcac postawic dom, bedziemy płacic więcej itd. Sam ruch ludzi wymusza zmiany.
    Nie ma sie co łudzic też, że wyjędżających uda sie zatrzymac. Nasi lekarze wyjężdżają do Anglii, bo angielscy wyjeżdżają do Stanów - tam są jeszcze wyższe pensje. Globalna wioska. Trzeba sie pogodzic, ale też rzadzący powinni miec to na uwadze i zając się przede wszystkim tworzeniem tutaj jak najlepszych/najłatwiejszych warunków do funkcjonowania - firm, ludzi. Zeby nie tutaj nie był skansen, a przyjazny do życia klimat. Bo skanseny może i ładnie wyglądają z zewnątrz, ale cięzko sie w nich zyje.
  • To zabrzmiało bardzo dramatycznie. Ale bywały dużo bardziej dramatyczne momenty w naszej historii i Bogu dzięki wyszliśmy z nich cało. Trzeba mieć nadzieję i starać się robić tyle dobrego ile możemy: pracować uczciwie, pomagać innym, wybierać do władzy tych, którzy mądrze czynią, a nie tylko pięknie mówią... Zresztą dotyczy to całego świata, nie tylko naszego kraju.
  • Co do zapowiadanych strajków w służbie zdrowia: to naprawdę jest chore, że uczciwi lekarze specjaliści i pielęgniarki są w Polsce skazani na wegetację, bo tak mało zarabiają. Jak chcą więcej zarabiać, to są zmuszeni zmienić zawód albo emigrować, albo zacząć brać łapówki. Może wreszcie nasze władze sprywatyzują całą służbę zdrowia i to poprawi sytuację. W przypadku lekarzy rodzinnych ta strategia okazała się całkiem skuteczna.
  • [cite] Quatromama:[/cite]Moim pomysłem jest działanie uczciwe we własnej rodzinie , zachowania społeczne czyli umić wysilić sie dla dobra ogółu w drobnych sprawach . Wiemy zwłaszcza Ci wielodzietni jakie to trudne. Zachowanie własnej indywidualności w społeczeństwie na jasnych zasadach etycznych
    popieram całym sercem
    budowanie ekonomii na tychże zasadach jest prawdopodobnie sposobem na jakieś godne istnienie.
    tu się mniej zgodzę, ekonomia musi byc nastawiona na zysk, taka jej natura, próbujac to zmienic można się nieźle przejechac i miec problemy utrzymaniem się na przyzwoitym poziomie ekonomicznym (vide czasy komunizmu)

    co do polityków - moze do uprawiania polityki trzeba miec okreslone cechy, my (wyborcy) oczekujemy jednych, ale to praktyka jest tym co istnieje,
    mnie się wydaje, że do polityki idą ludzie o okreslonym "garniturze cech", przekonani o swojej racji, nieprzemakalni czesto na argumenty, lojalni (mozna to okreslic innym przymiotnikiem;). Z tym zawodem zwiazane sa niebezpieczeństwa ("każda władza deprawuje, a absolutna deprawuje absolutnie" stare powiedzenie, aktualnie nie tylko w czasie władców absolutnych). Klasa polityczna musi miec czas, żeby nabrac nawyków, wyrobic sobie kody spostepowania, wiedziec czego absolutnie nie powinna robic, a co jest dobrze widziane (bo przełoży się na zwycięsto w wyborach, oczywiście, że o to głównie chodzi) - na to potrzebna czasu. Potrzeba czasu, żeby wyborcy byli bardziej wyrobieni, a nie głosowali na Tymińskiego z czarna teczką (albo 3 mln mieszkań). Innymi słowy demokracja musi dojrzec, póki co trzeba czekac i robic swoje.

    Czy mozliwe jest zatonac - owszem. Sylwia napisała: >bywały dużo bardziej dramatyczne momenty w naszej historii i Bogu dzięki wyszliśmy z nich cało.< niestety jako historyk dopisac muszę - rozbiory były końcem państwowosci, 39 r. zakończył dwudzietoletnia państwowośc II RP.
    Dzisiaj niby tak bezpiecznie, a:
    kilka lat temu w Argentynie panstwo niereformując się zadłużyło się we własnych bankach tak bardzo, że cały system bankowy upadł, ludzie stracili oszczędności, wyszli na ulicę.
    Kilka miesięcy temu na Wegrzech wyszło na jaw, że sytuacja gospodarcza jest tragiczna, potrzebne reformy, ludzie wyszli na ulicę, przyrost gospodarczy dramatycznie spada, Węgry pogrązyły się w kryzysie.
    Kilka dni temu, Rosja zaczęła prowokacyjne akcje w stosunku do Estoni, dawnej jednej ze swoich republik, dzisiaj w Uni Europ., zamieszki na ulicach, mały kraj ma powazny problem.
    Może nasze biezpieczeństwo to miraż, może nie będzie nam dane długo rozwijac sie w spokoju jako kraj, może brak reform pociagnie skutki za sobą. Przyczyn upadku może byc wiele. Nie będzie to związane z naszym osobistym poczuciem, że jest źle w tym kraju, że nie da się dorobic.
    Mimo, że nie do końca popieram pierwszą częśc wypowiedzi Sylwii, to z drugą jak najbardziej się zgadzam i także uważam, że to jedyne co można zrobic:
    [cite] Sykreczka:[/cite]Trzeba mieć nadzieję i starać się robić tyle dobrego ile możemy: pracować uczciwie, pomagać innym, wybierać do władzy tych, którzy mądrze czynią, a nie tylko pięknie mówią... Zresztą dotyczy to całego świata, nie tylko naszego kraju.
  • Myślisz, że okłamywanie społeczeństwa wystarczy do zamieszek? Sytuacja gospodarcza na Węgrzech obiektywnie jest zła w wyniku m.in. rządów rozdawniczych i właśnie braku reform. Spekulowano nawet że informacja o okłamywaniu poszła w świat za sprawa rządzących, może chcieli wymusic przyzwolenie społeczne na reformy??
    W jakiejs mierze to osiagnieto. Społeczeństwo zostało poinformowane. Szkoda, że nasze media przestały się interesowac Wegrami i o tym czy przyniosło to realne efekty nie donoszą. W każdym bądź razie wzrost gospodarczy został przyhamowany i jest duzo nizszy niz w Polsce mimo, że jest koniunktura gospodarcza na świecie, a Węgry startowały po 89 r. z wyższego pułapu niż Polska.
  • Jolu, też pomyślałam wtedy o zaborach - że były dla nas chyba nauczką od Pana Boga za warcholstwo, prywatę, anarchię... (Choć np. w Poznaniu, w którym się wychowałam, wiele pięknych gmachów powstało w dużej mierze dzięki cesarzowi niemieckiemu, czyli w sensie ekonomicznym to miasto wręcz zyskało na niemieckich rządach.)

    W każdym razie nie odbierajmy sobie nawzajem nadziei, bo to do niczego dobrego nie doprowadzi. Nieśmy innym dobrą nowinę - Jezus wzywa nas do tego.

    A jeśli już porównujemy Polskę z innymi krajami, to weźmy pod uwagę nie tylko te najbogatsze, ale też te biedniejsze. Przecież np. Ukraina jest w dużo gorszej sytuacji niż Polska. Dlatego m.in. warto wspierać misje na Wschodzie, żeby tam także nie zabrakło ludziom nadziei.
  • tak, ale problemy gospodarcze Węgier są faktem.
    Co ciekawe wstrząsy w PRL-u związane z wyjściem ludzi na ulicę były też na ogół związane z tym, że sytuacja gospodarcza się pogarszała. Znaczy się ona była cały czas zła i w ogóle niezwiązana prawdziwym rynkiem i jego koniunkturami, bo tego rynku nie było, ale ludzie burzyli sie, bo władze zarządzały podwyżki, albo inne ograniczenia, np. w sprzedaży (takie były praprzyczyny, ale potem dołączano i inne postulaty i z reguły protest zataczał szerszy krąg i nabierał znaczenia nie tylko w tym wymiarze).
  • [cite] Sykreczka:[/cite] Ukraina jest w dużo gorszej sytuacji niż Polska. Dlatego m.in. warto wspierać misje na Wschodzie, żeby tam także nie zabrakło ludziom nadziei.
    bardzo się z tym zgadzam:)
    W każdym razie nie odbierajmy sobie nawzajem nadziei, bo to do niczego dobrego nie doprowadzi.
    mniej jako odbieranie nadziei, a bardziej jako chęc realistycznego spojrzenia napisałam. Ale gwoli prawdzie, niejako kończąc zdanie, że nie takie rzeczy Polsce się zdarzały, a wychodziła cało, można Sylwia zacytowac własnie owo Twoje zdanie >Choć np. w Poznaniu, w którym się wychowałam, wiele pięknych gmachów powstało w dużej mierze dzięki cesarzowi niemieckiemu, czyli w sensie ekonomicznym to miasto wręcz zyskało na niemieckich rządach.<
    Ludzie żyja dalej, pomimo problemów zewnętrznych, wojen, przesuwania sie granic:). (I akcesu do UE;)
    To optymistyczne.
  • Co do odbierania nadziei, miałam na myśli głównie porównywanie Polski do Titanica. Zgadzam się, Jolu, że trzeba patrzeć realistycznie, i też sie staram tak robić. Choć czasem fakty wydają się wskazywać, że można tylko usiąść i płakać. Więc samą siebie też czasem muszę mobilizować, żeby nie smęcić, tylko zrobić coś pożytecznego. Mój mąż ma takie powiedzonko: jak zaczynasz się czymś martwić to weź miotłę i pozamiataj. Bo świadomość, że się zrobiło coś pożytecznego poprawia humor i rozprasza złe myśli.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.