Mam prośbę do kogoś, kto pisze na tym forum, bo sam czekam od rana na rejestrację. Otóż pojawił się tam
wątek dotyczący
artykułu dr Wandy Półtawskiej z naszej czytelni. Padają tam komentarze bardzo nieuprzejme (np. "Najdelikatniej: stek bzdur sfrustrowanych mezczyzn", "Pani Poltawska to zreszta w ogole jest temat osobny. No nie zgadzam sie, w wiekszosci sie z tego rodzaju dywagacjami nie zgadzam - ale co mam robic, oflagowac sie i wyjsc na ulice? Nawyzywac od moherow?") i dobrze by było uświadomić dyskutantkom, o kim piszą. Jeżeli Jan Paweł II powołał dr Półtawską do Papieskiej Rady ds. Rodziny i Papieskiej Akademii "Pro Vita", to znaczy, że jej poglądy były Mu bliskie. Co to za "wychowanie w wierze", jeżeli dla kogoś są one "stekiem bzdur"? Warto też zapoznać się bliżej z
życiorysem pani Półtawskiej - naprawdę zasługuje ona na większy szacunek.
Komentarz
>głosem Kościoła katolickiego jest właśnie dr Półtawska.<
należy zawsze uważac.
Kościół Katolicki ma głos i może nim spokojnie mówic, a głosy innych zawsze pozostają ich głosami - choc mogą byc zbieżne oczywiście.
hmm, widac, że jesteś historykiem amatorem;)
sorki, ale to bardzo idealistyczne spojrzenie, nie uwzględniające wielu czynników mówiąc oględnie - ale nie czas i miejsce na dyskusję
przyjmuję stwierdzenie z dobrodziejstwem inwentarza
- idealiści też potrzebni w społeczeństwie:))
(pamiętaj, że doktryna musiała chociażby miec czas, aby sie ukształtowac, a jak sobie przypominam, to już były rozbieżności między Piotrem i Pawłem w podejściu do wielu spraw, jednym słowem dyskusja była długa i wcale nie taka "gładka")
to może czas przeczytac
Kobieta jest kluczem do lepszej przyszłości
fot. a. witkowska
Z Christine de Vollmer, prezydent Latin American Allians for the Family (Przymierza na rzecz Rodzin Ameryki Łacińskiej), członkiem delegacji Stolicy Apostolskiej przy ONZ, doradcą Papieskiej Rady ds. Rodziny, współzałożycielką Papieskiej Akademii Życia, organizatorką konferencji dotyczących spraw rodziny w Europie i Ameryce Łacińskiej, rozmawiają Maria Środoń i Małgorzata Jędrzejczyk
Współczesna kobieta narażona jest na wiele zagrożeń. Może czuć się zagubiona w wielu dziedzinach życia. Jakie role ma ona do spełnienia?
- Współczesna kobieta jest powołana do tego, by tworzyć społeczeństwo, by tworzyć społeczność obywateli. Nie można ograniczać jej roli tylko do pieluszek, gotowania czy zajmowania się domem. Rolą kobiety było zawsze dbanie o to, by ludzkość mogła przetrwać i podnosić się na wyższy poziom, jakby przekraczać siebie. Gdy odniesiemy się do historii, do antropologii ludzkości, to dostrzeżemy, że już od czasów jaskiń to właśnie kobiety, które rodziły dzieci, uczyły je, dbały o przechowywanie żywności. Przez te zwyczajne zajęcia doprowadziły ludzkość do poziomu wysokiej cywilizacji. I jest to niezaprzeczalnie dzieło kobiet, nie rządów, nie szkół, nie uniwersytetów, nie mężczyzn. Mężczyźni chcą współzawodniczyć, chcą zdobywać, chcą coś robić z innymi mężczyznami. Natomiast kobiety pragną tworzyć ludzi, są do tego stworzone, nie tylko fizycznie, ale duchowo. Poprzez proste czynności wyrażające miłość - gdy kobieta trzyma dziecko, sprawia, że wchodzi w nie energia, przez przepełnione miłością spojrzenie, czułe gesty, dotyk, gdy tuli swoje dziecko. Gdy widzę kobiety trzymające na ręku dziecko, wiem, jak wiele one mu przekazują, myślę wtedy też o swoich wnukach. Kobieta jest przepełniona macierzyństwem. Dzięki temu jest zdolna do adopcji poprzez miłość. Zaobserwowałam to w krajach Ameryki Łacińskiej, gdzie panuje wielka bieda, wiele matek umiera. Naturalne jest zjawisko, że inne kobiety adoptują ich dzieci, traktują je jak własne. Miłość kobiet to bardzo silna moc, dająca życie, jest ona uzdrawiająca i życiodajna, gdyż dzieci, które nie są kochane, po prostu umierają.
Jednak chorzy i okrutni ludzie, nieraz sami bardzo poranieni, zdołali przekonać wiele z nas, że kobiety - matki, marnują czas, poświęcając go dzieciom i rodzinie. Z pewnością codzienne obowiązki bywają uciążliwe, czasem wręcz nudne. Dzień w dzień trzeba się starać o to samo, znosić to, że gdy dzieci wyjdą z wanny, zamoczą całą podłogę. Ale w takiej codziennej rzeczywistości przy ich boku wzrastają miłość, odwaga i szlachetność dzieci.
Istnieje jeszcze inna presja - perfekcjonizm. Dzieci ciągle robią bałagan, a kobieta perfekcjonistka cały swój czas poświęca czyszczeniu, sprzątaniu, a przecież powinna więcej uwagi poświęcać dzieciom, przekazywać im swoją wiedzę, mądrość.
Jak znaleźć równowagę pomiędzy zajmowaniem się domem a kształtowaniem charakteru, wychowaniem dzieci?
- Po prostu zawsze trzeba pamiętać, co jest ważniejsze. Czasami jest tak, że dziecko chce, by cała uwaga była skupiona tylko na nim. A matka wie, że np. zaraz wróci z pracy mąż, przyprowadzi kogoś, i chce, by dom był posprzątany. Wtedy trzeba umieć powiedzieć dziecku: "teraz musimy zrobić coś dla tatusia, musimy posprzątać". Innym razem można poświęcić czas na wyjście z koleżanką, w tym czasie dziecko zostaje przy tacie.
Miło wspominam chwile, gdy starsze dzieci wychodziły do szkoły i mogłam z młodszymi dziećmi wrócić do łóżka i opowiadać im historyjki, czytać książki, po prostu z nimi być. Podobnie w sobotę zamiast wymyślać jakieś wyjścia - kino czy coś innego, po śniadaniu mama i tata wracają z wszystkimi dziećmi do łóżka, są to bezcenne momenty. Niestety, obserwując sposób życia rodzin w Ameryce Łacińskiej, widzę, że jest z tym problem. Każda rodzina na weekend musi mieć jakiś program, idą na plażę, albo na zakupy czy do kina. Czasami jest miło po prosu zostać w domu, cieszyć się sobą.
Dlaczego ten czas razem jest tak ważny?
- Dom to miejsce, gdzie każdy może być sobą, tym, kim jest naprawdę. I to właśnie w tych momentach, kiedy nic nas nie goni, mają szansę wytworzyć się intymne i naprawdę bliskie relacje. Są to też miłe chwile, gdy możemy cieszyć się, że jesteśmy razem w domu.
Jakie zagrożenie może nieść to, że kobieta nie przebywa w domu z dziećmi?
- Uważam, że jest to bardzo niebezpieczne. Traci bardzo wiele godzin z życia swoich dzieci, traci w ich oczach autorytet. Dawniej dziecko widziało, co robił ojciec, że uprawiał ziemię, że miał hodowlę zwierząt, że robił buty czy też że sprzedawał towar. Widziało, jaką pracę wykonuje ojciec. Teraz ojcowie wyprowadzili się ze swoją pracą do biur, dzieci nie widzą, czym zajmuje się ich tato. Niegdyś matka również pracowała na oczach dziecka - piekła, uczyła czytania, a teraz również wychodzi z domu. Wiedza dziecka, jego doświadczenie wizualne, czym jest kobieta, a czym mężczyzna, coraz bardziej zanika. Co więc staje się dla niego wzorem? Telewizja, rówieśnicy. Autorytetem stają się rówieśnicy mający po 8 czy 12 lat. Dwulatek nie obserwuje mamy, taty, wykonujących różne ciekawe rzeczy, tylko przygląda się innym dwulatkom, którzy czynią to samo co on. Jest to jedna z przyczyn, że wśród dorosłych spotykamy coraz więcej niedojrzałych ludzi. George Washington w wieku 17 lat wykonywał już bardzo odpowiedzialną pracę geodezyjną, był wielkim człowiekiem, wiele dokonał. Gdy spojrzymy na wielkie postaci historyczne, dostrzeżemy, że w wieku 17 lat byli dojrzałymi, dorosłymi ludźmi. W wieku 21 lat już się żenili i w tych małżeństwach wytrwali. Dziś siedemnastolatek nie jest utożsamiany z dorosłą osobą, mentalnie to jeszcze dziecko.
Jakie postawy współczesnych kobiet dają jakieś nadzieje na przyszłość, na to, że wychowają dzieci na odpowiedzialnych ludzi, które stworzą dojrzałe społeczeństwo?
- Tą nadzieją jest informacja. Kobiety od czasów jaskiń aż do obecnych bazują na informacji, uczą się, poszukują, jak zrobić to czy tamto, jak dbać o ziemniaki, by się nie zepsuły itp. Był taki okres, że kobiety nie otrzymywały informacji, tylko propagandę głoszącą fałsz. Teraz jest mnóstwo informacji. Jest dostępna wiedza z zakresu nauk ścisłych i społecznych. Mądre kobiety, które poszukują prawdziwych informacji są kluczem do przyszłości. Znają informacje o neurologii i psychologii dziecięcej. Potrafią wyciągać wnioski z odkryć medycyny, donoszących np., że dzieci, które we wczesnym okresie życia miały kontakt z jedną kobietą, rozwijają się prawidłowo, a ich rówieśnicy, którzy mieli wiele opiekunek, w dorosłym życiu nie potrafią wejść w silne i trwałe więzy emocjonalne.
Kluczem do przyszłości są też te kobiety, które nie poddają się ukrytej propagandzie. Opracowaliśmy program szkoleniowy, który pomaga już dziecku w szkole analizować rzeczywistość, jak odczytywać informacje, by nie pozwolić sobą manipulować. Myślę, że matki potrzebują pomocy dobrych mężów. Już dziewczynki powinny się uczyć, jak właściwie dokonywać wyborów, jak wybierać swoich przyszłych mężów. To bardzo ważne. Ja działam na wielu polach, ale zawsze mam poczucie, że mój mąż przy mnie stoi, gdybym zaczęła błądzić, wiem, że on zawsze jest obok, może mi pomóc. Mam w nim oparcie. Zgadza się na moje działanie, na mój rozwój.
Jaka jest Pani rodzina?
- Mam 7 dzieci i 18 wnucząt, i mam nadzieję, że będzie ich więcej. Jestem szóstym dzieckiem z siedmioroga. Wychowałam się we francusko-angielskiej rodzinie. Jako dziecko mieszkałam w USA. Nie lubiłam tego kraju, gdyż wszyscy byli do siebie podobni. Dziś to się zmieniło i chętnie tam wracam. Mój mąż jest Wenezuelczykiem i mieszkamy w Wenezueli.
Dziękujemy za rozmowę.
fot. a. witkowska Na zdjęciu Jill Savage z mężem Markiem
Rozmowa z Jill Savage, założycielką organizacji "Hearts at Home" (Serca w domu) wspierającej i przygotowującej kobiety do macierzyństwa, autorką książek, m.in. wydanej w języku polskim: "Mama - najlepszy zawód na świecie"
Co zainspirowało Panią do tego, żeby poświęcić tak wiele uwagi tematowi macierzyństwa?
- Moja własna podróż bycia matką nauczyła mnie tego, jak ważny jest zawód życia matki. Nie myślałam o tym wcześniej w ten sposób. Studiowałam na uniwersytecie, uzyskałam wykształcenie muzyczne, wszystko, czego pragnęłam, to uczyć muzyki, ale kiedy nasze dzieci pojawiły się na świecie, nie mogłam znaleźć pracy jako nauczycielka. Mąż jeszcze się uczył i potrzebowaliśmy z czegoś żyć. Zaczęłam się opiekować małymi dziećmi, które przyprowadzano do naszego domu. Z czasem otwierały mi się oczy. Gdy któreś z dzieci przewróciło się i płakało, przytulałam je, ale wiedziałam, że wolałoby, by robiła to jego mama. Kiedy budziło się ze złego snu, pocieszałam je również ze świadomością, że ono wolałoby, by była przy nim matka. Starsze dzieci zaraz po powrocie ze szkoły opowiadały mi w podnieceniu wszystko to, co się w niej wydarzyło. Kiedy dwie godziny później rodzice odbierali je ode mnie, dzieci nie były już tak wylewne, odpowiadały zdawkowo, że w szkole było okay, generalnie dobrze. Zrozumiałam wtedy, jak wiele straciłabym jako matka, gdybym nie została z dziećmi w domu, jak wiele straciłyby moje dzieci. Zrozumiałam, jak bardzo potrzebowały matki. Postanowiliśmy z mężem, że pozostanę z dziećmi do chwili ich pójścia do szkoły. To był dobry plan. Z upływem czasu pojawiły się kolejne dzieci. Gdy urodziło się nasze czwarte dziecko, miałam wrażenie, że już nigdy nie wyjdę z domu. Starsze stawały się nastolatkami, myślałam, że wtedy będą mniej potrzebowały matki. Ale one potrzebowały mnie jeszcze bardziej. Nie mówiły tego wprost, ale wiedziałam, że powinnam być przy nich.
Czym dla Pani osobiście jest macierzyństwo?
- Zrozumiałam, że macierzyństwo to taka służba bycia dostępnym. Z góry nie wiemy, kiedy dziecko zada kluczowe pytanie życia, na które będzie chciało rzetelnej odpowiedzi. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, kiedy będzie miało złamane serce i będzie oczekiwało naszego pocieszenia, wsparcia, by nie zostało zranione na resztę życia. Zrozumiałam, że bycie matką jest moim zawodem. Kiedyś myślałam, że macierzyństwo to coś, co będzie trwało tylko krótki czas. Zmieniło się to, gdy uznałam bycie matką jako mój zawód. Wtedy poczułam się dumna z tego, co robię, bardziej świadoma tego, co dzieje się w domu. Moje podejście do wychowania dzieci stało się świadome, postawiłam sobie cele, poczułam ważną misję.
Dlaczego rola matki jest tak ważna?
- Wiele kobiet, które wychowuje małe dzieci, mówi: "jestem tylko matką". A powinny mówić z dumą: "jestem matką, kocham ten zawód". Myślę, że nasze kraje, społeczeństwo, rodziny powinny zacząć rozumieć, że bycie matką to zawód. Z tego powodu napisałam książkę "Mama - najlepszy zwód na świecie", wydaną w wielu językach, również w polskim. W niej znajduje się ponadkulturowe przesłanie. Kiedy dzieci wzrastają, potrzebują mamy w domu, a naszą rolą jest podjąć się tego zadania, tworzyć takie środowisko, by stało się to możliwe. Duchowe i emocjonalne potrzeby naszego dziecka są budowane w ciągu pierwszych lat życia. Wtedy rozwijają się wyższe wartości, charakter, poczucie własnej wartości, do czwartego roku życia kształtuje się poczucie dobra i zła, integralności. To wszystko z kolei warunkuje rozwój harmonijnej osobowości. Również ważne jest to dla kształtowania wiary. Wszystkie te zadania formują się w środowisku kochającej się rodziny. Kiedy mówimy o rodzinie, mówimy o relacjach pomiędzy jej członkami. Napisałam również książkę o domu pt. "Moje serce jest w domu", w której dokonałam analizy wychowania dzieci z różnych rodzin. Każde z tych dzieci przekazywało inną prawdę o domu. Kojarzyły go z bezpiecznym miejscem, gdzie jesteśmy szanowani, miejscem odpoczynku, gdzie możemy wyłączyć się z pędu po autostradzie życia, ze szpitalem, gdzie leczone są nasze zranienia, miejscem uczenia się Kościoła, zrozumienia Boga, ze szkołą zachęty. Dla innych dom pełni rolę szkoły, jest miejscem radości - zabawy, świętowania. To tylko kilka aspektów, którymi obdarowuje dom. To, co się dzieje w domu, w którym wychowywany jest mały chłopiec, decyduje o tym, jakim będzie mężem jako dorosły mężczyzna. Podobnie dziewczynka czerpie stąd wzorce dorosłego życia. To, co się dzieje w domu, jest podstawą na całą resztę życia. A skoro jest to tak istotne, to w domu powinien być specjalny człowiek, który będzie strażnikiem porządku rzeczy i spraw, osoba, której zasadniczą rolą będzie wychowywanie pokolenia. Czas wychowania mija tak szybko, warto go dobrze wykorzystać.
Czy tej roli wychowania nie spełniają należycie organizacje lub szkoła?
- Posłużę się tu historią mojego najmłodszego synka Koli, którego adoptowaliśmy. Pierwszy raz zobaczyliśmy jego zdjęcie w gazecie. Mieszkał w Rosji, wychowywał się w domu dziecka. Jego rodzice pozostawili go zaraz po urodzeniu. Gdy w mojej głowie zrodziła się myśl o jego adopcji, prawie równocześnie mój mąż powiedział: "Zobacz, on wygląda, jakby należał do naszej rodziny". Po dwóch wizytach w Rosji w przeciągu niecałego roku został naszym synem. Jeśli chcemy zrozumieć znaczenie domu i rodziny, warto spojrzeć na jego życie. Nie miał domu ani rodziny. Kola miał opiekę, jaką daje sierociniec. Nie potrafił odróżniać dobra od zła, bo dotąd musiał robić wszystko, by móc przeżyć. Bardzo chciał mieć mamę i tatę, ale kiedy już nas miał, to nie wiedział, jak się zachować. Przez całe życie zadowalał się sam sobą. W sierocińcu było bardzo dużo dzieci i bardzo mało opiekunów. To pomogło mi zrozumieć, że dziecko potrzebuje indywidualnej opieki, którą może otoczyć tylko matka.
Jednak wiele osób twierdzi, że nie zawsze jest możliwe, by matka poświęciła się tylko dzieciom, rodzinie, rezygnując z pracy zawodowej...
- Niektórzy mówią, że to w ogóle jest niemożliwe. Mówią, że z jednej pensji nie da się wyżyć. Ale jest wiele rodzin (również w Polsce), które rezygnują z pracy zawodowej ze względu na dzieci. Poznałam w Polsce matkę, która zajmuje się domem, zapytałam, jak sobie radzi. Okazało się, że boryka się z podobnymi problemami, jak nasza rodzina. Kupujemy ubrania w sklepach z używaną odzieżą. Gdy robię zakupy, obchodzę kilka różnych sklepów, by kupić jedzenie tam, gdzie jest najtańsze, zbieram różne kupony na obniżki. Nauczyliśmy się żyć za mniej, by dać naszym dzieciom więcej. To, co ofiarujemy naszym dzieciom uczuciowo, jest ważniejsze. Zrezygnowaliśmy z wielu rzeczy, które posiadają inne rodziny.
Czy nie żałuje Pani rezygnacji z pracy zawodowej?
- Nie, nigdy nie żałowałam. Nauczyłam moje dzieci grać na pianinie. Nie zmarnowałam swojego wykształcenia. Niektórzy mówią, że kobieta pozostając w domu i wybierając rolę matki, traci szansę na karierę. Kobieta rodzi dziecko w wieku około dwudziestu paru lat, wychowuje je, w wieku około 45 lat może wrócić do kariery. Kiedy mamy małe dzieci, wydaje się nam, że to się nigdy nie skończy, ale to jest bardzo przejściowy okres. Po nim mamy czas na pracę zawodową. Kobieta decyduje, czy chce mieć i dom, i pracę. Ale nie musi mieć tego wszystkiego od razu, jednocześnie. To, że byłam w domu, przyniosło wiele dobrych owoców dla dzieci, również moje małżeństwo na tym zyskało. Kiedy kobieta pracuje zawodowo i zmęczona wraca do domu, to już sama opieka nad dziećmi jest wyczerpująca. Dla małżeństwa brakuje już sił. Pozostawanie w domu, dawało mi więcej energii, której potrzebowałam. Dzieci wymagają tego, co najlepsze: najlepszej wizji rodziny, najlepszego czasu i najlepszej energii, a nie tej, która pozostaje. Niektórzy mówią, że kobieta ma prawo do kariery. Zgadzam się z tym. Ale bycie matką jest jedną z możliwości robienia tej kariery. Nasze dzieci nie potrzebują najlepszych ubrań, butów, luksusowego mieszkania, najlepszych samochodów, ale potrzebują najlepszej mamy i taty, i najlepszego środowiska życia domowego, jakie mogą otrzymać.
Czy również ustawy rządowe mogą w jakiś sposób wpierać kobiety w wypełnianiu ich roli?
- Przywódcy polityczni powinni traktować zadania matki jako jej zawód, by mogła być w domu. W USA mamy wiele do zrobienia w tej dziedzinie. Kobieta może rozliczyć się z pieniędzy wydanych na opiekunkę, ale kiedy sama opiekuje się dziećmi, nie ma możliwości rozliczenia podatkowego. To, że matka w domu nie zarabia pieniędzy, nie znaczy, że nie przynosi dochodów społeczeństwu. Jeśli jest wykształcona, to bycie w domu i opiekowanie się dziećmi nie oznacza, że nie wykorzystuje swojej wiedzy i umiejętności, by troszczyć się o dzieci. To jest bezcenne.
Co Pani pomaga w wykonywaniu codziennych obowiązków?
- Nie żyjemy, by nasze zadania wykonywać samemu. Życie w przyjaźni z Bogiem jest podstawowym warunkiem, by spełniać swą rolę. Jeśli będziemy widzieć wartość tylko w czynnościach codziennych, nie znajdziemy jej. Tylko w Bogu znajdziemy swoją wartość i pomoc w znalezieniu wartości. W modlitwie trzeba często powtarzać: "Boże, to Ty dałeś mi dziecko, powiedz, jak mam sobie z nim poradzić".
Czternaście lat temu zainicjowałam też powstanie organizacji "Serca w domu", by zachęcać, uczyć, wyposażać mamy do świadomego bycia matką. W USA co roku w naszych spotkaniach bierze udział około 100 tys. kobiet.
Bardzo istotnym jest zrozumienie, że matka potrzebuje wsparcia innych, by zachęcać i umacniać się wzajemnie, że wykonuje się bardzo ważną pracę, by dzielić się pomysłami, jak oszczędnie żyć, jak dawać sobie radę z dzieckiem, jak zaprowadzać dyscyplinę. Raz w tygodniu zostawiałam swoje dzieci u innej matki, organizując w ten sposób czas dla siebie. Innym razem ta matka przyprowadzała swoje dzieci do mnie i tym sposobem miała czas dla siebie. Mamy prowadzące dom potrzebują też zadbać o siebie. By dawać siebie innym, musimy mieć czas, aby napełnić też własne "akumulatory", musimy wiedzieć, co dla nas samych jest ważne. Nie chodzi o to, by krzyczeć, że wszyscy mnie wykorzystują, nikt o mnie nie myśli. Musimy poprosić o to, czego nam potrzeba. Gdy nasze dzieci były małe, zawarliśmy z mężem umowę, że po przyjściu z pracy da mi 30 minut na czytanie książki. Zajmował się dziećmi, a ja zamykałam się w sypialni i czytałam. Wychodziłam z pokoju wypoczęta i zrelaksowana. Matka musi zatroszczyć się o samą siebie, by móc troszczyć się o rodzinę. Potrzebuje też wsparcia męża.
W czym to wsparcie może się przejawiać?
- Pierwsze dziesięć lat naszego małżeństwa było bardzo trudne. Spowodowało błędne postawienie dzieci przed małżeństwem. Musieliśmy się nauczyć, jak to odkręcić. Relacje małżeńskie są fundamentem, na którym zbudowana jest rodzina. Jeśli te relacje nie są mocne, to również rodzina będzie słaba. Musieliśmy na nowo uczyć się chodzić na randki. Są trzy rodzaje randek - codzienna obecność, rozmowa - komunikacja pomagająca zrozumieć nam nasze serca, zbudować relacje. Drugi rodzaj randek małżeńskich to randki cotygodniowe albo przynajmniej raz w miesiącu. Ważne, by były one regularne. Przez wiele lat wymienialiśmy się dziećmi z jednym małżeństwem. Wychodziliśmy na trzy godziny bez dzieci. Szliśmy na spacer czy na piknik, czy do kawiarni. W restauracji kupowaliśmy zazwyczaj jeden obiad i dzieliliśmy go na dwie osoby, bo nie stać nas było na dwie porcje. Ale bardzo cenimy ten czas, kiedy jesteśmy razem tylko we dwoje. Ważne są też wspólne wyjazdy, choćby na krótko.
Mama nie da rady ogarnąć wszystkich swoich obowiązków bez wsparcia męża, który może zachęcać ją do bycia w domu. Oboje potrzebują wizji profesjonalnego traktowania roli matki. Kiedy wspierasz matkę, masz wpływ na rodzinę, to ma wpływ na społeczeństwo, udoskonalasz cały kraj, a jeśli udoskonalasz kraj, to masz wpływ na cały świat. Chciałabym zaprosić do tego, byśmy zmieniali świat, zaczynając od jednej rodziny.
Dziękuję za rozmowę.
Małgorzata Jędrzejczyk
:bigsmile:
- Uważam, że jest to bardzo niebezpieczne. Traci bardzo wiele godzin z życia swoich dzieci, traci w ich oczach autorytet. "
Z tym się nie zgadzam: "Czasami jest tak, że dziecko chce, by cała uwaga była skupiona tylko na nim. A matka wie, że np. zaraz wróci z pracy mąż, przyprowadzi kogoś, i chce, by dom był posprzątany. Wtedy trzeba umieć powiedzieć dziecku: "teraz musimy zrobić coś dla tatusia, musimy posprzątać". --- Bardzo przepraszam, ale my nie sprzątamy dla tatusia, ale dlatego, aby był porządek w domu. W przypadku, gdy przychodzą goście, aby nie musieć przed nimi się wstydzić (my, cała rodzina, a nie tylko tatuś).
To takie szczegóły na pierwszy rzut. Resztę analizuję.
Nie zgadzam się z tym "specjalnym człowiekiem". Dla mnie wychowanie pokolenia jest powołaniem zarówno ojca jak matki - ich obojga - choć w różny sposób. Moim powołaniem jest bycie żoną, potem matką. Podobnie mojego męża - najpierw bycie mężem, a potem ojcem. Zarówno ojciec jak i matka są w tym samym(!) stopniu odpowiedzialni za wychowanie. To jest nasza wspólna zasadnicza rola :smile:
Ale i z najgorszego sposobu wychowania i tak może wyjść dobry człowiek. Bóg może wszystko! I taką mam nadzieję, wychowują dzieci :smile:
Rafale, niestety, ani bycie rodziną o tradycyjnym modelu ani inną nie wyklucza złego traktowania drugiej osoby:sad: To tkwi w człowieku, a nie systemie.
Chyba, że zupełnie źle Ciebie zrozumiałam...
Tyle że taki model "tradycyjnej rodziny" wpoiły media w głowy ludzi uważających się za myślących.
Szczęściem jest wiele tradycyjnych rodzi w których mąż i ojciec nie jest tyranem a żona nie jest tą poszkodowaną tylko dlatego że jest kobietą. Dodatkowo media wykluczają możliwość istnienia takiej rodziny opartej na wzajemnym szacunku i miłości wymagającej od siebie a nie zaspokajającej w związku swoje aspiracje.
Co ciekawe ten model rodziny, który chłopaki prezentują, albo bardziej o którym piszą, to nie tylko specyficzna rola kobiety, ale także sposób wychowania dzieci, kilka razy przewinął sie przez forum temat bicia -
link1
link2
mam wrażenie, że dopiero poskładane tworzy całosc. To jakieś bardzo silne odwołanie do tradycji, ale także nawiązanie do nauki Koscioła, tak przynajmniej chłopaki uważają (jeśli chodzi o biecie też)
(ps. bardzo podobnie czułam się w watku, kiedy zeszło na sprawy zydowskie)
ale jednak to Ty jesteś Macku gospodarzem.
Przestarzały savoir-vivre, wyszedł z mody:(( szkoda
(a jeszcze trzymając się uparcie starego postulatu schodzą sie wielodzietni, bo myślą, że do siebie, a jednak miejsce jest mniej pojemne niżby się po nazwie wydawało, ale co by nie narzekac czasami tolerujesz odmiennosc, ale żeś zdziebko złośliwy - tego już Ci odmówic nie mozna)
ps "joluniu" - ładnie
ale jak nie chcesz, to mogę już nie pisac "chłopaki" - taki skrót myślowy, zeby oddzielic dyskutantów, tak się składa, ze płec męska zajęła inne stanowisko od żeńskiej
nie chciałam Was dezawuować, przepraszam
Tradycyjny model rodziny to taki który zakłada bezwzględnie dobro drugiej strony co nie wyklucza podziału ról w rodzinie
I za to Cię lubię, Quatromamo!
Coś tak czuję, że Twojemu mężowi też taki układ nie przeszkadza...
A tak na poważnie, to chyba ważne, żeby sobie ustalić taki układ, który satysfakcjonuje wszystkie strony. Ja wiem, że mój mąż czułby się fatalnie, gdybym to ja była głownym żródłem utrzymania. Przez jakiś czas tak nam się przytrafiło i widziałam, że on cierpiał. Znosił to dzielnie, ale cierpiał. Teraz to mąż nas utrzymuje a ja swoją pracę traktuję bardziej w kategoriach "kaprysu" - pracuję nie dlatego, że muszę, tylko dlatego, że mogę i chcę. O finansową stronę mojej pracy martwić się nie muszę.
Może to z mojej strony naiwność, ale wierzę, że taki układ nie zaszkodzi mojej rodzinie. Doceniam też to, że mój mąż bardzo chętnie udziela się przy pracach domowych i, kiedy tylko może, spędza czas z dziećmi. I też czasem słyszę od synów - "Bo powiem tacie, że byłaś dla mnie niemiła!"
Mój trochę podobny, tylko akcenty inaczej rozłożone - tzn. więcej czasu poświęca na pracę, ale jak już jest w domu to nie siada z gazetą i nie woła o obiat, tylko wszystko, co trzeba zrobić potrafi - i z robót "męskich" i z takich bardziej "babskich".
No i mi różne koleżanki męża zazdroszczą!
Jeśli chodzi o wypowiedzi Joli i chłopców to odniosłem już dawno wrażenie że osoba wymieniona traktuje swoje poglądy z dużą dozą wyższości nad poglądami oponentów. Stawianie pod ścianą (odsyłanie do innych wcześniejszych wypowiedzi) z intencją patrzcie to jakiś ciemnogród bardzo da się odczuć. Jednak nie muszę podejmować dyskusji ze wszystkimi.
Dlaczego tradycyjny model rodziny bo Święta Rodzina była tradycyjna. Zaraz podniosą się głosy że nie te czasy jednak problemy i walka ze złem pozostała ta sama.
dziwne ,że to pisze kobieta.ja tam jako kobieta doskonale rozumiem co mają na myśli współforumowiczki.natomast ,rzeczczywiście mam wrażenie ,że często Ty Maćku i Rafał kompletnie inaczej rozumujecie ,niż Wasze partnerki w dyskusji.:bigsmile: