Harry Potter czy Muzeum Powstania Warszawskiego
Renata Kim - Dziennik
Chłopcy w mojej klasie mówią, że Polska jest głupia - wyszczebiotała niedawno beztrosko moja 12-letnia córka. I dodała jeszcze, że zdaniem kolegów trzeba stąd jak najszybciej uciekać. Bo w Polsce jest źle, bez sensu i w ogóle jakoś nie tak.
A mnie po prostu zmroziło. Bo pamiętam jeszcze, że w czasach mojej głębokiej, licealnej młodości modnie było mówić, iż jesteśmy pokoleniem bez przyszłości. "No future generation", pisaliśmy na murach i parkanach. Ubieraliśmy się na czarno, by podkreślić nasz życiowy pesymizm i nie robiliśmy, żadnych planów, bo po co? Przecież i tak nic od nas nie zależało. Bo jeszcze wtedy nawet nie mogliśmy, nie śmieliśmy nawet marzyć, że Polska będzie tym, czym jest dziś. I nie mogliśmy wiedzieć, że dla większości z nas przyszłość okaże się w końcu całkiem jasna, może nawet kolorowa.
Ale dlaczego pokolenie mojej wychuchanej córki i jej równie hołubionych kolegów miałoby widzieć przyszłość kraju w równie czarnych barwach? Dlaczego dzieci chodzące do dobrej warszawskiej szkoły społecznej w ogóle narzekają?
Przecież my, rodzice przełomu dwóch epok, daliśmy im więcej, niż sami kiedykolwiek mieliśmy. To dla nich pracowaliśmy długie godziny, wynajmując drogo opłacane opiekunki. Miały najpiękniejsze zabawki, potem najmodniejsze gry komputerowe, a teraz prywatne lekcje pianina i tenisa. I jeszcze powtarzaliśmy im do znudzenia, że w zasięgu ich małych rąk jest wszystko, wystarczy tylko chcieć i mocno się o to postarać. Więc dlaczego dzieciaki są niezadowolone, czego im jeszcze brakuje? I czemu nasza Polska wydaje im się głupim i bezsensownym krajem?
Boję się, że to my sami popełniliśmy błąd. Skupieni na zapewnianiu dzieciom wszystkiego, co materialne, zapomnieliśmy o uczeniu ich ideałów. Zapomnieliśmy o podsuwaniu dobrych książek, a nie tylko najnowszego tomu "Harry'ego Pottera". Braliśmy je na wszystkie premiery filmów animowanych, a nie pomyśleliśmy,
by choć raz pokazać Muzeum Powstania Warszawskiego. Myśleliśmy, że patriotyzmu nauczy małych ludzi szkoła, bo my przecież nie mamy na to czasu.
Kiedyś moja córka rzewnie rozpłakała się, bo jej ojciec Koreańczyk powiedział, że gdyby ktoś napadł na jego kraj, to musiałby wyjechać z Polski i bronić ojczyzny. Dziecko długo nie chciało zrozumieć, dlaczego mityczna ojczyzna jest ważniejsza niż najbliższa rodzina. Uspokoiło się dopiero, gdy tata wytłumaczył, że to właśnie jego rodzinna Korea sprawiła, że jest tym, kim jest. Że tam nauczył się wszystkiego, co umie, tam poznał swoich ukochanych przyjaciół i wreszcie, że tylko tam są potrawy, za którymi mieszkając w Polsce straszliwie tęskni.
I choć jest również masa rzeczy, które we własnym państwie bardzo mu się nie podobają, to jednak nad wszystkim góruje ogromna wdzięczność, za wszystko, co tam przeżył. I z tego właśnie uczucia bierze się poczucie odpowiedzialności za los kraju. I jeszcze gotowość wyruszenia mu na pomoc, jakkolwiek patetycznie by to brzmiało.
Pierwszą lekcję patriotyzmu dał mojej córce jej koreański ojciec.
Komentarz
Myślę, że nauka patryjotyzmu nie jest związane z liczebnością dzieci, tylko bardziej z postawą rodziców. Nie przeczę jednak, że rodzice z kręgów katolickich mogą byc zarówno bardziej związani z ojczyzną, jak i bardziej skłonni do wielodzietności. Stąd może brac się pozorny wpływ wielodzietności na patryjotyzm. Ale to tylko spekulacja.