Witam , na wstępie tłumaczę od razu iz nie mam zamiaru nikogo obrazic za to iz ma rodzinę wielodzietna gdyż sama mam taka rodzinkę. Ale osoby które maja po 1,2 dzieci tak myślą i tak nas widza gdyż XXIw. sa środki antykoncepcyjne i to całkiem niezłe dla naszych organizmów ,stosuje go dóza grupa społeczna polek ale to sie gryzie z nasza chrześcijańską społecznością i gdzie tu poczucie obowiązku zakładania rodzin?Tam gdzie jest dwoje lub jedno dziecko to jeszcze nie obowiązek same soba sie na ogół zajmuje ewentualnie przedszkole ,szkoła czy niania .Rodziców przy tych dzieciach nie ma gdyż tam rządzi kasa na pierwszym miejscu. Chec pochwalenia sie na co mnie stac lub zobacz co ja mam a ty nie:confused:
Komentarz
A można mysleć po swojemu!
Akurat ty nie masz się czego wstydzić.
A co do meritum, to w dużej mierze wynika to z przewartościowania, a także totalnego zagubienia ludzi. Dziecko przestaje być naturalną koleją rzeczy, a staje się jednym z punktów idealnie zaplanowanego zycia.
A co do świadectw. Miałam znajomą na studiach, która zawsze deklarowała, że dla niej usunięcie ciązy to jak pójście do fryzjera:devil: Swoje przekonania miała okazję niestety zastosować w życiu, czego się w ogóle nie wstydziła. Miała jednak przyjaciółkę (chyba jedyną), która na piątym roku zaszła w ciążę, od początku ciążą była zagrożona i dziewczyna non stop leżała w szpitalu. Znajoma ze studiów miała podobno powiedzieć przyjaciółce, żeby się nie martwiła, bo to nawet lepiej, kto w tych czasach tak wcześnie rodzi dzieci i że mądra kobieta najpierw realizuje siebie Była to chyba ostatnia rzecz, którą powiedziała przyjaciółce, bo tamta nie chciała mieć z nią mieć nic wspólnego.
Teraz ta znajoma ma 32 lata, wyszła zamąż, opływa w kasę i podobno leczy się u najlepszego specjalisty w Europie na .... niepłodność
A swoją drogą, ułomnością jest traktowanie dziecka jako przeszkody w życiu. Tacy ludzie chyba sami zaznali mało miłości w dzieciństwie.
Tak więc my bardziej pogardzamy małodzietnymi niż małodzietni nami:devil::confused::tongue:
obgadujemy i obśmiewamy karierowiczów, ludzi budujących se domy, "edukatorów" swoich jedynaków itp.....i nie może nas opuścić wizja, gdy jako emeryci 80letni grzebią w śmietnikach szukając resztek jedzenia, bo wyedukowany synuś dawno jest w USA czy innej W. Brytanii jako superhipermenedżer...a rodzice nie śmią go prosić o pomoc, bo zawsze wszystko było ładowane w synusia a nie odwrotnie...i jemu w główce wyedukowanej nie postoi, by pomoc mogła iść w drugą mańkę...
Nie podoba mi się takie ocenianie. Może oni ci straszni małodzietni będa grzebać w śmietniku, a może będą mieszkać w pieknym domu kupiony przez dzieci, otoczeni wnukami. Naprawdę ostrozna byłabym w ocenach. Ale rozumiem, że sobie tak żartujecie tylko między sobą - wasze prawo. Pytanie z czego żartują małodzietni...
W każdym razie swego czasu namawiałam nowych znajomych, żeby zdecydowali się na kolejne dziecko. Odpowiedział, że ich nie stać. Dopiero po paru latach przypadkiem dowiedziałam się, że prawdziwym powodem ich decyzji były bardzo poważne problemy psychiczne żony po pierwszej ciąży. Oczywiście nie mieli ochoty o tym mówić każdemu, więc łatwiej było powiedzieć, że ich nie stać.
Myślę, że to świat wokół nas się zmienił i udało się ludziom wmówić, że nie mają siły, że ich nie stać itd.
Oczywiście tak teraz jak i w przeszłości były takie małżeństwa, którym Pan Bóg akurat nie dawał dzieci, bo taki miał wobec nich plan, ale ogólnie wszyscy uważali za normę, że trzeba mieć dzieci jak najwięcej. Jest nawet stare powiedzonko: "niech ci Pan Bóg w dzieciach wynagrodzi" - ale dziś używane jest jedynie żartobliwie i nikt nie traktuje tego poważnie.
Mam wrażenie, że dziś posiadanie dzieci traktowane jest jako rodzaj fanabarii i jak ktoś ma ich więcej to uważa się go za takiego co to sobie może pozwolić, a jeśli się okazuje że nie jest ekstrawaganckim bogaczem to huzia na niego i od dzieciorobów i darmozjadów go. Dziś nikt już nie rozpatruje posiadania dzieci w kategoriach chrześcijańskiego obowiązku a przecież "obowiązki małżeńskie" właśnie stąd się wzięły. Pan Bóg jest dawcą życia a my jego współpracownikami, ale to On jest szefem i to On decyduje kto ile i kiedy ma mieć dzieci. Tak było przez wieki, a dziś..... szkoda gadać.
Dla mnie piekne jest to ze sie roznimy
Tak wiele jest świadectw o dzieciach, których pojawienie się w kategoriach ludzkiego myślenia było zupełnie bezsensowne czy trudne a potem okazywało się dla tej rodziny wielkim błogosławieństwem.
Mnie się za każdym razem wydaje, że już sobie nie radzę i więcej dzieci absolutnie nie powinnam mieć, a potem mam następne i jakoś się wyrabiamy...jeszcze nie tak dawno nie podejrzewaliśmy się, że potrafimy to co dziś stało się naszą codziennością. Ciekawa jestem co by o tym powiedziała Małgorzata przy 11 w drodze :wink:
[guote]oczywiście to są takie żarciki,nie współzawodnictwo ,kto da więcej[/quote] Jestem przekonany że to współzawodnictwo i to zakodowane genetycznie.
koleżanka mi poleciła artykuł o przymusowym poborze dzieci i tak już zostałem. W jakim sensie "kim jestem"? No heteroseksualistą jezde
<rotfl>
:tooth:
Pytam tak z ciekawości, np. matka św. Teresy od Dziec. Jezus w jednym liście do rodziny - mając ok. 5 dzieci - stwierdzała "nie mam wątpliwości, że będę ich miała co najmniej jeszcze troje albo czworo" i faktycznie tak sie stało. Ostatnie (dziewiąte) urodziła w wieku 41 lat, potem w przeciągu 4 lat zmarła (może gdyby nie choroba jeszcze by coś było...:smile:)
Pokolenie naszych pradziadków było naturalnie wielodzietne, ale rzadko przekraczano dychę, zawsze byłam ciekawa czy to wynikało z natury, czy też po np. 45 r. życia kobieta "odstawiała męża" - ? Druga ciekawostka, nie miewano raczej ostatnich dzieci z zespołem Downa, a dziś często sie zdarza u rodzin otwartych do oporu...oczywiście nie piszę tego w sensie że dziecko z zD to tragedia, bardzo lubię te dzieci i moje dzieci chodzą z nimi do przedszkola, i nie uważam że lepiej gdy się nie rodzą, są też potrzebne na świecie. Tak sie zastanawiam czysto medycznie jak to wygląda z płodnością...
Często tu bowiem padał argument: "nie osądzaj małodzietnych bo może biedni nie mogą..." - ależ oczywiście że nie mogą... np. znam faceta po 40, śpi na forsie, nie może zrobić drugiego, drugi przypadek kobieta 38 lat, świetna kariera i też bogata, nie może zajść w ciąże z drugim. Ale to chodzi o DRUGIE dziecko, a nie piąte czy dziesiąte!! Więc nie wmawiajcie mi, że biedni rodzice jedynaków gdyby mogli to by mieli więcej niż dwoje. Oni pragną co najwyżej drugiego i nad tym tylko ubolewają, a trzecie już by było nadprogramowe i niechby je Bóg miał w opiece...
I po co tak długo czekać, najpierw dorabiać się& robić karierę, a potem płodność do kitu? Tacy ludzie często mają ciążę w młodym wieku, jako studenci np., i wtedy dokonują aborcji...a po "dorobieniu się"... leczą się na niepłodność i dawaj in vitro!!
Nie przemawiają więc do mnie te pobożne argumenty o nieosądzaniu biednych małodzietnych..."sami sobie są winni"...
Żal mi katolickich rodziców otwartych na życie, którzy mają medyczne problemy... takich, co gdyby nie te problemy mieliby rodzinę wielodzietną...
Znam neona który robił dzieci bez żadnego planowania poczęć ("po staroświecku") i po piątym mimo że nic sie w jego pożyciu małżeńskim nie zmieniło - nagle stop, żona w ciążę nie zachodzi. Siła wyższa! A Ty Małgorzato jak to przewidujesz u siebie? Czy nagle będzie taki stop, czy też należysz raczej do tych rekordzistek płodności które dochodzą do liczby typu 17...?
Przepraszam za te może wścibskie pytania ale nawet na forum dla wielodzietnych ty jesteś niekwestionowana liderką...:bigsmile:
Żeby nie było że pytam a sama cicho siedzę - ja nie należę do tych "staroświeckich", stosuje NPR. Planowałam 5 dzieci od zawsze, no i spodziewam sie piątego...ale teraz wiem że mogę "wpaść" z następnymi, liczę sie z następnymi.
Jeszcze jedno pytanie: jak wyglądają porody, czy im więcej to jest reguła "coraz łatwiej", czy figę? Trochę boję się porodu, poprzedni (czwarty) zaczął się po raz pierwszy od odejścia wód i był cięższy niż trzeci i drugi.
Agniesiu, czy znasz dużo osób, które teraz nie moga mieć dzieci, lub mieć następnego, a wcześniej dokonały aborcji? Ja oaobiście znam jeden taki przypadek, natomiast osób mającycyh problemy z płodnością znam znacznie więcej. A co do tego, że starają się o drugie, a nie od razu o dziesiąte, to chyba naturalne?
Poza tym napisałaś, że ty planowałaś pięcioro, no a inni palnują dwoje i mogłabyś wskazać dlaczego czujesz się lepsza?:shocked: Rozumiem, że stosując takie rozumowanie, czujesz się co najmniej o połowę gorsza od Małgorzaty?
Z drugiej jednak strony trzeba pamiętać, że dzieci z rodzin wielodzietnych mogą się czuć zbyt mało kochane albo zbyt mało zadbane (i to może potem wpływać na liczbę ich własnych dzieci). Znam kilkoro dorosłych ludzi pochodzących z takich rodzin, którzy mają do swojej matki wielki żal, bo uważają, że np. faworyzowała inne dziecko albo zaniedbała go emocjonalnie. Staram się tego unikać i nie zaniedbywać żadnego ze swoich dzieci, ale chyba i tak będą mieli do mnie różne żale (taki już los chyba wszystkich rodziców). Taka świadomość może niektórych skłaniać do zminimalizowania liczby dzieci. Jeśli w tym celu korzystają z NPR (a nie np. aborcji czy metod wczesnoporonnych), to zgodnie z nauczaniem KK mają do tego święte prawo.
W każdym razie myślę, że kwestia ilości dzieci jest tak indywidualną sprawą, że nei powinniśmy osądzać innych na tej podstawie.