Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Wesoła poganka

edytowano maj 2008 w Ogólna
Wesoła poganka czyli "Prasa kobieca jako narzędzie nowej ideologii"
Red. Ewa Polak-Pałkiewicz

Prasa kobieca to pozornie marginalna sprawa, zdaniem wielu osób bowiem coś, co jest z założenia "kobiece", nie może być tak do końca poważne. A jednak warto uczyć się analizować tę prasę, stanowi ona bowiem znakomite narzędzie poznania rzeczywistości demoliberalizmu. Fenomen popularności czasopism przeznaczonych dla kobiet, ukazujących się od początku lat dziewięćdziesiątych w Polsce, jest zjawiskiem z pogranicza polityki, ideologii, socjologii, także socjotechniki. Kolorowe tygodniki i miesięczniki w mniej i bardziej luksusowym wydaniu, przeznaczone dla starannie wyselekcjonowanych grup czytelniczek - tych z pretensjami do bycia w elicie kulturalnej i finansowej i tych zadowolonych ze statusu skromnych pań domu, wydawane są w imponującym miesięcznym nakładzie ok. 20 milionów. A więc większość wydrukowanych egzemplarzy nigdy nie trafi do rąk czytelniczek. Jednak są. Dostępne w szerokim wyborze, w najmniejszym punkcie sprzedaży, w najbardziej zapadłej wiosce. Ktoś kto decyduje się na taką rozrzutność musi bardzo chcieć oddziaływać na świadomość potencjalnych nabywców bez względu na koszty. Można by szeroko rozpisywać się na temat całej sztuki wabienia czytelniczek, oddziaływania na ich zmysły przy pomocy nowoczesnej techniki reklamy, o tym wszystkim, co nosi nazwę strategii pożądania, a co twórcy tych pism opanowali z godną podziwu maestrią, ale wystarczy zatrzymać się na danych dotyczących bezużytecznego nakładu, by zdać sobie sprawę z powagi przedsięwzięcia.

Drugą stroną zjawiska zwanego prasą kobiecą są czytelniczki. Stosunkowo największą ich liczbę stanowią osoby zainteresowane typowymi poradnikami, z dużą ilością przepisów, praktycznych rad i modą, a więc czasopismami w stylu dawnej "Przyjaciółki". I niewątpliwie dla nich oferta wydawców - niemal bez wyjątku zachodnich - jest najbardziej okazała. Każde z tego typu tanich kolorowych tygodników jako żelazny punkt repertuaru zawiera plotki "z życia gwiazd" - do nich zalicza się oprócz aktorek, cały post-PRLowski telewizyjny światek, spikerki, żony polityków z SLD i UW, żony biznesmenów. Na drugim miejscu są "opowieści z życia wzięte", z których wynikać mają dla kobiet dwie zasadnicze nauki: rozwód, ewentualnie uśmiercenie własnego nienarodzonego dziecka, to najczęściej "jedyne wyjście dla kobiety w tarapatach". Przedstawia się zwykle fałszywą alternatywę: jeśli nie porzucisz męża, który nastręcza ci problemów, albo jeśli "nie pozbędziesz się" dziecka, czeka cię niechybna śmierć własna, fizyczna lub "moralna". To bardzo typowe nawiązanie do prasy kobiecej okresu PRL. Jeden z tygodników przedstawił parę lat temu jako "koszmarną" historię urodzenia piątego dziecka przez chorą i niemłodą już kobietę. Okładka przedstawiała ją z grymasem smutku czy zniechęcenia na twarzy, trzymającą maleńkie dziecko - wszystko na tle jakiejś rozwalającej się rudery. Tak się złożyło, że rozmawiałam z rodzicami chrzestnymi tego dziecka, którzy przekazali mi prawdziwy przebieg wydarzeń. Bohaterkę reportażu, cierpiącą na zaawansowane schorzenie neurologiczne / stąd grymas na twarzy / usiłowano w szpitalu zmusić do decyzji o zabiciu dziecka twierdząc, że przy jej chorobie stan błogosławiony grozi jej śmiercią. Sprawą zainteresował się salowy ze szpitala, który poinformował ojca Bogusława Palecznego, kamilianina, o przygotowaniach do zabójstwa dziecka. Ojciec Bogusław bezzwłocznie zawiadomił prokuraturę o zamiarze popełnienia przestępstwa. W efekcie, bez większych problemów, zamieniono przyszłej matce terapię na taką, która nie kolidowała z jej stanem i mogła ona szczęśliwie urodzić - ku swojej i całej rodziny radości - zdrową córeczkę. Pan salowy za swoją pełną odpowiedzialności postawę stracił pracę w szpitalu, zaś Ojca Palecznego brukowe pismo "Nie" zaatakowało jako potwora, który zastrasza lekarzy i moralnie szantażuje kobiety. O tym, że ojciec Bogusław stał się przyjacielem rodziny, że wszyscy okazywali mu wdzięczność za pomoc w najbardziej krytycznych chwilach, już naturalnie tygodnik nie wspominał.

Tego typu opowieści, w których występuje "podstępny kler - krzywdziciel" oraz "bezsilni a przyjacielscy lekarze" gotowi w każdej chwili służyć odpowiednimi narzędziami - ale cóż, biedni, nie mogą, bo prawo jest tak okrutnie skierowane przeciw kobiecie - są chlebem codziennym w tych tygodnikach.

Kolejną grupą pism są tzw. luksusowe miesięczniki opatrzone wymownymi podtytułami "pismo dla kobiet, które kochają życie", "magazyn kobiet myślących" etc, cicho schlebiających paniom z pretensjami do lepszego życia. Lepszego niż domowe zacisze, życia pełnego ambicji, pasji, romansów i skandali. Co pewien czas łamy tych magazynów wstrząsają pomysły w rodzaju: poszukujemy Kobiety Wyjątkowej /nagroda - Paryż dla dwojga/, otwieramy Akademię Dam, prezentujemy Osobowość, która zadziwi świat. Wszystkie pisma tego gatunku mają felietonistki, które publikują pod hasłem: jestem kobietą wyzwoloną, dlatego czaruję otoczenie. Należący do tej kategorii, choć ukazujący się w cyklu tygodniowym dodatek do "Gazety Wyborczej" pt. "Wysokie Obcasy" w każdym numerze przedstawia obszerny reportaż lub wywiad z kobietą, która jest niezwykłą osobowością, odniosła sukces w swojej dziedzinie zawodowej. Rodziny albo nie ma, albo też jest ona zaledwie niewidzialnym tłem dla jej kariery. Najważniejszy jest talent, pasja i przekraczanie własnych ograniczeń.

"Gazeta Wyborcza" w swoim "kobiecym" dodatku pt. "Wysokie Obcasy" - w jubileuszowym, specjalnym wydaniu - przedstawiła portret pewnej Francuzki, obdarzonej epitetami "piękna kobieta", "wypróbowany przyjaciel", "utalentowany grafik", "wielka przyjaciółka Polski". Dominique Roynette została redaktorem graficznym "GW", jej uczucie dla Polski wyrosło na fali wspomnień wiosny studenckiej 1968 roku, kiedy to jako studentka paryskiej uczelni brała udział w najbardziej brutalnych, anarchizujących życie państwa akcjach zrewoltowanych studentów będących - jak pokazały późniejsze fakty - pod bezpośrednim wpływem sowieckiej agentury w szeregach intelektualistów francuskich (Polski Sierpień w oczach D. Roynette to wypisz wymaluj ówczesna "wiosna" studentów Paryża). Nie dosyć na tym, zaraz po studiach p. Roynette wyrusza do Bretanii, gdzie organizuje i bierze udział w akcjach terrorystycznych, m.in. w porwaniach miejscowych przedsiębiorców, oskarżanych przez złotą paryską młodzież o "ucisk klasy robotniczej". Dziecko, które rodzi bohaterka "GW" zostaje w wieku siedmiu lat porzucone przez nią. Matka zostawia je w hotelu, namawiając, by chodziło do szkoły i wracało na noc do pokoju hotelowego, podczas gdy ona, umęczona rolą matki, wyjeżdża do Paryża. Robi karierę w paryskiej prasie. Dziś spędza dużo czasu w Polsce pracując dla "GW" (w poświęconym jej artykule, "GW" wyraża lekkie kurtuazyjne zdziwienie, że jej córka, mimo porzucenia przez matkę, pozostała normalna, na co bohaterka skromnie zauważa, że jej pedagogiczny eksperyment po prostu się udał).

Rodzina jest dla kobiet prezentowanych - i prezentujących się jako autorki Prasy Kobiecej - rodzajem jarzma, z którego trzeba się jakoś wyzwolić. Im szybciej się ją zepchnie w kąt, tym lepszy tytuł, by stać się "kobietą wyjątkową", "osobowością lat 90", zwyciężczynią w walce z zabijającą wszelki wdzięk i fantazję rutyną. Wszystko, co kobietę stanowi zamyka się na łamach pism dla kobiet z wyższymi aspiracjami w haśle wolności. Bądź wolna, zaklinają autorzy, a wtedy będziesz sobą, odnajdziesz siebie. Bądź bezgranicznie wolna a poznasz smak szczęścia. Rodzina, owszem, czasem tak, ale kto tak naprawdę ma zdrowie do stałych związków, kto może na serio wytrzymać z tym samym mężczyzną, kto chce dobrowolnie pozbawić się nieustannego smakowania życia. Kobieta myśląca? Kobieta, która kocha życie? Wiarygodności tym naukom w szkole życia szczęśliwego i spełnionego dodawać mają seksuolodzy i psychologowie, którzy stanowią filar każdego z tego typu pism. Ich porady są albo bardziej subtelne, wskazujące na możliwość wyboru, albo - dla odmiany - są zdecydowanymi i jednoznacznymi przynagleniami do realizacji "absolutnej wolności" w świecie zdrad małżeńskich i perwersji. W świetle wskazówek ludzi, bądź co bądź, z cenzusami, nierzadko z tytułami akademickimi, seks jest najważniejszą dziedziną ludzkiego życia, główną sprężyną ludzkich zachowań i podstawową motywacją kobiety przez cały okres jej życia.

Jako niezbędne uzupełnienie na łamach tzw. eleganckich magazynów regularnie pojawiają się osobistości w rodzaju sławnego reżysera, modnego poety, wziętej powieściopisarki, które rozpisują się na temat tej sfery zmysłów, perwersji, erotyki , w tonie salonowej, iskrzącej się dowcipem pogawędki. /Próbka tego dowcipu: "modny" poeta wyznaje, że nie ma nic przeciwko zawodowi prostytutki; więcej: w zestawieniu z zawodem polityka profesję tę uznaje za wysoce moralną/. Można powiedzieć, że autorzy tych rubryk uprawiają nowy gatunek literacki: skandalizowanie w efektownym pakowaniu. Im więcej rzeczy obscenicznych, dwuznacznych i prowokacyjnych można wypowiedzieć w niefrasobliwej, kokieteryjnej formie ze stemplem tzw. nazwiska, tym lepiej. Tym lepiej się to sprzedaje u wydawcy. Taka profesja.

Obok tego tematu pojawia się następny: świat rzeczy godnych pożądania: "na mojej toaletce czeka ponad 40 flakonów perfum"- rzeczowo wymienia znana restauratorka - w zależności od pogody i humoru wybieram coś zgodnego z nastrojem". "Mam 50 par butów. Wszystkie są ekstrawaganckie. Uwielbiam je"- opowiada malarka, którą się lansuje, bo osiągnęła sukces w Paryżu. Aktorki z pasją opowiadają o zawartości swoich torebek, coraz rzadziej zaś o sztuce. Kobiety biznesu szczegółowo wyliczają ile marynarek i wieczorowych sukienek jest im potrzebne, żeby "czuły się szczęśliwe", żeby "czuły się kobietami".

Świat rzeczy, którymi otaczać się powinny Polki, by przestały wreszcie czuć się jak ubogie krewne i naprawdę poznały swą przynależność do wielkiego świata, który jest światem luksusu i rozpusty, zupełnie jawnie został doprowadzony poprzez ponad dziesięcioletnią edukację prasową do absurdu. Zawrót głowy z powodu tylu rzeczy, które wciąż jeszcze nie zostały kupione, a przecież nie sposób bez nich istnieć, może być dość nieoczekiwanym skutkiem lektury tych pism.

Rozwód jest chlebem codziennym, jest podstawą biografii wszystkich nieomal opisywanych nadzwyczajnych kobiet i wybitnych mężczyzn /bo z nimi także się nader chętnie w tej prasie rozmawia, usiłując sprowokować ich zwierzenia na różne tematy/. Co ciekawe, także w kolejnej kategorii pism tzw. kobiecych, typowych poradników np. poświęconych opiece i wychowaniu dzieci /"Dziecko", "Twoje dziecko", "Mamo to ja"/ prezentuje się z upodobaniem rozwodników jako idealnych rodziców. Podobnie, bardzo lubiane przez kobiety pismo "Poradnik domowy" raczy swoje czytelniczki zwięzłym wykładem nt. antykoncepcji albo, jak szybko i skutecznie rozstać się z mężem. Zapewnienia o miłości do dzieci kogoś z rodziców, który porzucił swoją rodzinę, by związać się z inną kobietą, czy innym mężczyzną brzmią groteskowo, ale przecież cel zostaje osiągnięty. Chodzi jedynie o to, aby wytworzyć w świadomości czytelniczek obraz rozwodu jako rodzaju, nieuchronności, przypadku tak pospolitego, że w gruncie rzeczy naturalnego.

Dokładniej tak samo postępowano w pismach kobiecych z czasów komunizmu. Rozwód zalecano jako panaceum na wszelkie rodzinne niepowodzenia. Podobnie aborcję jako najlepsze lekarstwo na "niechciane dziecko". Jako najskuteczniejszy środek pozbycia się widma niedostatku w domu, perspektywy, że dzieci zostaną zaniedbane, a mąż, który "pracuje a nic z tego nie ma", będzie jeszcze bardziej sfrustrowany.

Taką wizję "rodzinnej polityki" przedstawiały - tonem najlepszej, zaufanej przyjaciółki - pisma dla kobiet epoki PRL. I nic się w zasadzie nie zmieniło. Nadal przedstawia się prawne ograniczenia zabijania dzieci nienarodzonych, jako problem walki o kobiecą godność. Zmieniła się jedynie forma.

Żelaznym punktem repertuaru tych magazynów jest biała i czarna magia. Podawana jako naturalna dziedzina zainteresowania kobiety, jak medycyna, kuchnia i moda. Jako ważny, coraz ważniejszy punkt odniesienia. W stu odmianach, na serio i na wesoło. Po prostu, strona życia bez której "kobieta nowoczesna", "kobieta myśląca" nie może sią obejść. Tu także występują nauczyciele i mistrzowie, którzy wprowadzają panie "w tajniki" różnych dyscyplin magii, okultyzmu. Nade wszystko zaś obecne na łamach aktorki, piosenkarki, ludzi sztuki wyciąga się na zwierzenia typu: "Srebrny pazur (czyli rekwizyt wielkości sztyletu, który naciąga się na palec - przyp. EPP) to mój amulet. Pomaga mi zwalczać tremę na koncertach. Kupiłam go z zamiłowania do opowieści o czarnoksiężnikach, duchach i wampirach"/śpiewaczka Emma Schaplin/. Pytanie: "Ciekawi cię okultyzm, magia, czarownice?" Odpowiedź: "Nie podoba mi się słowo "czarownica" - jest infantylne. A przecież są ludzie, którzy mają dar, widzą rzeczy niedostrzegalne dla zwykłych śmiertelników. W tym sensie czarownica jest istotą bardzo interesującą". /Wywiad z aktorką Sandrą Bullock/ Oba cytaty za miesięcznikiem "Twój styl".

W miejscu, gdzie w dawnej prasie znajdowały się małe traktaciki o wywabianiu plam, czy też uproszczony kurs kroju i szycia, dziś są przewodniki po najmodniejszych zapachach świata i sztuce poprawiania figury w najdroższych klinikach chirurgii plastycznej. Ale oto pismo uchodzące za prawdziwie eleganckie, a nawet - w pewnych kręgach - opiniotwórcze, "Twój styl", zauważając, że "wakacje to niebezpieczna pora", gdyż "rośnie ryzyko niechcianej ciąży", nakłania czytelniczki, by opisały swoją mękę strachu i bezsilności, by podzieliły się za wszystkimi wspomnieniami, jak zamordowały swoje nienarodzone dziecko. I czytelniczki piszą. Ten horror przekonać ma odpowiednie kręgi ustawodawcze, że istnieje w Polsce podziemie aborcyjne, że jesteśmy krajem zbrodni przeciwko kobiecie, którą pozbawia się prawa decydowaniu o tym, czy chce, czy nie chce być matką. "Aborcja została w Polsce przeklęta, więc nawet ofiary gwałtu, czy noszące chory lub martwy płód muszą przejść gehennę nie kończących się badań, śledztw i upokorzeń, słowem, walczyć o zabieg. W całym cywilizowanym świecie aborcji dokonuje się za pomocą bezpiecznej aparatury próżniowej. Polskie przychodnie nie odważą się wydać pieniędzy na taki sprzęt" /"Twój styl", nr 109/. Zauważmy ten język: "bezpieczna aparatura próżniowa", to coś tak samo brzmiącego i równie absurdalnego, jak "bezpieczna aborcja", "zdrowie reprodukcyjne" /jeden z synonimów aborcji w języku poprawności politycznej/.

I tu zawiera się odpowiedź na pytanie o rozrzutnie produkowane nakłady, o sens schlebiania najtańszym gustom i nieustannego mizdrzenia się do czytelniczek. W Polsce toczy się walka z życiem. Jednym z jej ogniw jest walka o nową kobietę. Doskonale wyglądającą, zaopatrzoną w swoje odbicie w lustrze, korzystającą z porad wróżek i astrologów, pozornie silną i niezależną, traktującą religię jak zabawę. Zdolną w każdej chwili do zbrodni dzieciobójstwa za cenę kariery, wolności lub nienagannej sylwetki. Tej prasie potrzebne są kobiety, które z dumą, bez zmrużenia oka będą wspominały, że zabiły swoje nienarodzone dziecko, bo "chciały czegoś wielkiego w życiu dokonać", albo "bo cenią nade wszystko wolność". Takie są najczęściej te formułki.

Takich zwierzeń jest w prasie kobiecej coraz więcej. Na wielu ludziach nie robią już wrażenia. Pojawiają się pomiędzy przepisami na zupę-krem z kalafiora i poradami kosmetycznymi . "Podniosła mnie na duchu - mówi w "Urodzie" jedna z "kobiet biznesu" - świadomość, że co druga z moich koleżanek ma za sobą zabieg". O co tu naprawdę chodzi? Na pewno nie o prawdę. Niezależnie od "podziemia aborcyjnego", które jest faktem, liczba dzieci nienarodzonych, które idą pod nóż aborterów, spada z każdym rokiem. Tym faktom trzeba przeciwstawić inny obraz sytuacji. Trzeba też wywołać fałszywą solidarność, solidarność w złu. Wspierajmy się, my kobiety, które nie chcemy być matkami, razem będzie nam raźniej. Razem pokonamy lęk, wyrzuty sumienia, przekonamy inne. Może redaktorzy i wydawcy nagrodzą najciekawsze wspomnienie złotym zegarkiem, drogimi perfumami, wycieczką na Hawaje.

Potrzebne są kobiety, żeby świadczyć o złu. Żeby się go nie wstydzić. Obraz kobiety przemawia silniej niż cokolwiek, niż jakikolwiek argument. W czasie debaty na temat narkotyków posłanka Unii Pracy, dziś działaczka Ligi Kobiet przyprowadziła na galerię swoją córkę, żeby wspólnie z nią krzyczeć, że narkotyki są O.K.

Banalizowanie zła zabójstwa, jakie dokonuje się na łamach kolorowej kobiecej prasy, to powtórka z epoki pieców i gułagów. Starsza pani, znana aktorka PRL-owskich scen, która podsumowując swoje życie na łamach "Wysokich Obcasów" mówi, że "ma poczucie pełni" - "rodziła" przecież swoje role teatralne, walcząc z "niechcianymi ciążami" - czyż nie jest przekonana, że jest nadczłowiekiem? I może rozporządzać zupełnie dowolnie życiem, które rozdaje Bóg ?

***

Skoro, zgodnie z postulatem prasy kobiecej, bycie kobietą polega na wyzwoleniu się z wszelkich powinności wobec innych, "szczyt kobiecości" to egoizm, realizowanie wszystkich swoich zachcianek i celów kosztem innych, także najbliższych. Oto w największym skrócie streszczenie całej kampanii o nowy model kobiecości: "Twoja natura podpowiada ci, że masz żyć dla innych - a więc zniszcz swoją naturę. Inaczej będziesz tłumokiem, nie kobietą". Oto na łamach tych pism spotykamy się z jeszcze jednym zjawiskiem: tzw. eleganckie magazyny kobiece lansują z rozmysłem typ agresywnej kobiety. Np. pisarki specjalizujące się w obscenicznej, w najgorszym guście, pełnej wulgarności i wątków makabrycznych prozie. Usłużna krytyka chwali autorki za "szczerość", "obalanie tabu" i kreuje te produkty do rangi "zjawisk artystycznych". Lansuje się także piosenkarki jawnie nawiązujące do kultu szatana i w ogóle kobiety trudniące się zawodowo skandalizowaniem. "Wysokie obcasy" prowadzą aktualnie kampanię na rzecz legalizacji prostytucji. Wszystkie tego rodzaju osoby i profesje mają być przewodniczkami po epoce "nowej kobiecości".

Warto jednak postawić pytanie, czy rzeczywiście prezentowane postaci kobiet - także i mężczyzn - są tak psychicznie silne, na jakie się je kreuje i za jakie pragną uchodzić ? Wśród beztroskiej paplaniny o smaku popularności, nowych, zmysłowych doznaniach, sztuce uwodzenia, przebijają od czasu do czasu zastanawiające wyznania: "Jak wyobrażasz sobie swoją dorosłą córeczkę Mariannę?", pyta pismo "Pani" aktora Olafa Lubaszenkę: "Jestem przyszłością przerażony. Obawiam się, że młodzi ludzie w jeszcze większym stopniu, niż moje pokolenie, będą pogubieni". "Czy jesteś szczęśliwą ?", pyta "Twój Styl" Sandrę Bullock. "Trudno powiedzieć. Wszyscy żyjemy dziś w nieustannej obawie przed śmiercią, ze świadomością, że może nas zaskoczyć o każdej porze dnia i nocy".

Taka jest skrywana głęboko prawda o ludziach, których życie naśladuje model stworzony i wciąż doskonalony przez tego typu media. Promiennie uśmiechnięte twarze mają wyrażać zachwyt dla siebie i podobnych Sobie istot, pozbawionych jakiegokolwiek zakorzenienia w rzeczywistości. W prawdzie o Bogu i jego stworzeniach. W istocie twarze te kryją smutek i lęk. "Na Zachodzie obowiązujący stał się model pary w stylu Jamesa Bonde'a - mówiła pięć lat temu na I Międzynarodowym Kongresie Rodziny Christine de Marcellus Vollmer - oboje są fizycznymi doskonałościami i nie mają innego celu poza tym, żeby przeżyć kolejny dzień swojego życia - nie dać się zabić to szczyt marzeń. Wchodzą w krótkie, bezsensowne związki między takimi samymi ludźmi jak oni". Książka "Strategia pożądania, która uczy jak zaatakować każdy zmysł, każdy popęd, aby usidlić człowieka, tak by służył doraźnemu celowi, patronuje nie tylko światu reklamy, ale jest biblią obowiązujących zachowań. W myśl tej biblii kobieta m u s i spełniać się na świecie, n i e m o ż e przecież wyglądać na idiotkę, która zajmuje się tylko dziećmi. To przeradza się w jej obsesję. Cała edukacja seksualna jest tak zaplanowana /Te role edukatorów spełniają dziś w Polsce przede wszystkim pisma dla kobiet i dla młodzieży - E.P.P./, żeby małżeństwo zniknęło. Ma pozostać tylko sterylny akt, bardzo smutny, bez żadnej przyszłości".

Warto na koniec zadać sobie pytanie o skutki społeczne tej medialnej edukacji.

Oto dowiadujemy się coraz częściej, czytając kroniki sądowe, że inspiratorkami najpoważniejszych przestępstw, w tym zabójstw, napadów z bronią w ręku są młode kobiety. To one wszystko planują, one rozdzielają role, one żądają, żeby nie było litości. Coraz częściej pojawiają się także - w pokoleniu kilkunastolatków - agresywne postawy dziewcząt wobec chłopców. Ta agresja ma podtekst seksualny. To co dawniej było domeną młodych, niepotrafiących okiełznać swojego instynktu seksualnego mężczyzn, instynktu podsycanego przez grupę rówieśniczą, o subkulturowym charakterze, dziś staje się specjalnością dziewcząt wychowanych na prasie w rodzaju "Dziewczyna", "Bravo Girl" etc, oraz agresywnej muzyce z kanału MTV. W czasie imprezy rockowej J. Owsiaka w Żarach prasa donosiła o watahach pijanych dziewcząt przetaczających się przez obozowisko i miasto.

O tego typu ekscesach jeszcze niedawno w naszym kraju nikomu się nie śniło. Komunizm deprawował młodzież i niszczył rodziny, w innym jednak zakresie niż czyni to kultura masowa epoki liberalnej. W efekcie - trudna do oszacowania, ale coraz bardziej widoczna liczba Polek zniszczyła swoją wrażliwość, dobroć, delikatność, wszystko co składa się na tradycyjne pojęcie kobiecości, a co czyni kobietę zdolną do prawdziwego - także duchowego - macierzyństwa.

Komentarz

  • List do Pani" â?? katolicki miesięcznik o kobietach i dla kobiet â?? ma już 15 lat. "Pismo skierowane jest do wszystkich pań, które chcą głębiej spojrzeć na własne powołanie" - mówi Maria Wilczek, redaktor naczelna.

    Pierwszy numer ukazał się w lutym 1993 r. "Pismo skierowane jest do wszystkich pań, które chcą głębiej spojrzeć na własne powołanie. Czytają nas różne kobiety â?? i młodsze, i starsze. Miesięcznik wciąż się rozwija. To znak Bożej Opatrzności" â?? mówi Maria Wilczek, redaktor naczelna.

    "Nasze pismo jest czymś zupełnie innym niż istniejące obecnie w Polsce ok. 36 kobiecych tytułów. Chcemy bronić wartości, ukazywać, jak kobieta powinna pielęgnować własną tożsamość. Chcemy powiedzieć o tym, że trzeba się dzielić, nie tylko dobrem, ale i nadzieją. Chcemy przypominać kobietom o prawdzie, że szczęście to jest wierność powołaniu, które otrzymały od Pana Boga" â?? zaznacza Maria Wilczek.

    Jednym z celów miesięcznika jest ukazywanie pozytywnych przykładów spełnionych, szczęśliwych kobiet. Są to kobiety różne â?? żony, matki, kobiety odnajdujące się w pracy społecznej. Przedstawiane są sylwetki świętych, pań ważnych dla polskiej historii w XIX i XX w., ale też kobiet zupełnie zwykłych, które â?? jak podkreśla Maria Wilczek â?? "mogłyby być naszymi sąsiadkami".

    "List do Pani" porusza też tematykę historyczną, są działy poświęcone psychologii, życiu rodzinnemu, dział ekologiczny, prowadzony przez pisarza Piotra Wojciechowskiego, dział o modzie, dział praktycznych porad, dział zdrowia. Jest też krzyżówka, niespodzianka dla dziecka itp. Wiele artykułów porusza problem duchowej formacji kobiet, nie brakuje też tekstów rozprawiających się ze współczesnymi mitami szkodliwymi dla kobiet i ich rodzin. Jest też bardzo dużo poezji, gdyż â?? jak zaznacza redaktor naczelna â?? poezja jest bliska kobiecemu sercu.

    "Krąg czytelniczek się rozwija. Są też czytelnicy â?? nie piszemy tylko do pań" â?? mówi Maria Wilczek. "Jest to dla nas wielka radość, że pomimo ogromnych trudności, pomimo faktu, że nie byłyśmy sponsorowane, nie miałyśmy pomocy zewnętrznych, pismo powstało, rozwijało się, nie upadło i możemy się cieszyć tym małym jubileuszem. Nieraz miałyśmy sytuacje kryzysowe, ale wtedy zawsze pojawiała się nieoczekiwana, jednorazowa pomoc. To były znaki Bożej Opatrzności" â?? podkreśla. "Najwyraźniej jest potrzeba istnienia takiego pisma" â?? dodaje.

    Pierwszy numer "Listu do Pani" â?? z lutego 1993 r. â?? miał zaledwie osiem stron, bardzo skromną szatę graficzną i nakład 1 tys. egzemplarzy. Rozszedł się bezzwrotowo. Czasopismo nawiązywało do "Listu" â?? maleńkiego pisemka dla pań, wydawanego od 1984 do 1993 r. przez Podkomisję Episkopatu Polski ds. Duszpasterstwa Kobiet. "Gdy pismo przestało się ukazywać, miałyśmy świadomość zaistniałej luki w polskim krajobrazie medialnym" â?? przypomina Maria Wilczek.

    Obecnie "List do Pani" wychodzi w nakładzie ponad 5 tys. egzemplarzy. Jego objętość zwiększyła się do 44 stron, pojawiły się zdjęcia, ciekawi autorzy, liczne grono współpracowników. "Wciąż narzekamy na zbyt małą redakcję, problemy z marketingiem, dystrybucją, ale jesteśmy przekonane, że pismo ma przyszłość i perspektywy rozwoju â?? i o to się modlimy" â?? podkreśla redaktor naczelna.



    Niestety nie wiem, jak wkleić link do źródła tego artykułu, ale polecam to pismo. Warto wesprzeć, może współpracować?
    Albo stworzyć swoje.

    A pisma dla dzieci, nastolatek i nastolatków, dostępne na rynku, kuszące modnymi dodatkami- to dopiero deprawacja, i to osób które są wyjątkowo podatne na złe wpływy. Może znacie dobre tytuły dla młodzieży?
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.