Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Wielodzietność może świadczyć o egoizmie rodziców i krzywdzić dzieci

edytowano lipiec 2008 w Ogólna
image

Najnowsza moda na wielodzietność może świadczyć o egoizmie rodziców i krzywdzić dzieci.

Kiedy przeczytałam o Helenie Morrissey, ambitnej londyńskiej businesswoman, która właśnie urodziła ósme dziecko, powróciło wspomnienie z mojego dzieciństwa. Był koniec lipca, dawno temu. Jechaliśmy z braćmi samochodem rodziców na wakacje do domku na plaży na amerykańskim Wschodnim Wybrzeżu, gdzie dorastałam. Byliśmy już w połowie drogi, kiedy ktoś z nas, chyba moja matka, powiedziała: - O Boże, zapomnieliśmy Richarda.

Richard, piąty z siedmiorga dzieci, był największym z nas rozrabiaką i bawił się w swoim pokoju, kiedy pakowaliśmy samochód. Rodzice mieli tyle na głowie (dzieci, walizki, jedzenie), że o nim zapomnieli.

Na naszym zielonym przedmieściu w New Jersey, nasza rodzina była jedną z najmniej licznych. Kulturowa i religijna tradycja nakazywała mieć bardzo dużo dzieci. Moje najlepsze przyjaciółki pochodziły z irlandzkich rodzin, w których było po 10-12 rodzeństwa. Mieszkali w ogromnych, chaotycznych domostwach.

Ojcowie jeździli do pracy do Nowego Jorku, matki bywały w podmiejskich klubach i popijały martini. Dzieci biegały samopas. Matki nie były w stanie nawet fizycznie, a co dopiero emocjonalnie nad nimi zapanować. Im większa rodzina, tym więcej wszy i zasmarkanych nosów. Któregoś lata złamałam w jednym z tych domów nogę, popchnięta przez sąsiada. Matki nie było w domu tego popołudnia - po karetkę zadzwoniła kucharka.

Mój ojciec był Włochem, więc rodzice byli bardziej troskliwi i surowi. Co niedziela chodziliśmy na mszę, co wieczór wspólnie jedliśmy kolację. Mieliśmy szczęście. Uczyliśmy się muzyki, tańca, śpiewu, pływania, mieliśmy wakacje i piękne ubrania. Rodzice bardzo się kochali, nie byli uzależnieni od alkoholu i mieli zasady. Ojciec umarł w 1995 roku. Oboje byli przemiłymi ludźmi, mama nadal jest. Mimo to, życie w wielodzietnej rodzinie było ciężkie. Choć rodzice bardzo się starali (ojciec czytywał mi Doktora Seussa, matka była harcmistrzynią), każde z nas, dzieci, cierpiało w taki, czy inny sposób.

Nigdy ich nie obwiniam, bo naprawdę robili wszystko, co w ich mocy. Ojciec, profesor, który poświęcił życie pracy z dziećmi z getta, był wyczerpany harówką na kilku etatach, którą zarabiał na dobre życie dla nas wszystkich. Matka należała do pokolenia, które odmawiało korzystania z nianiek. Urodziła pierwsze dziecko w wieku 24 lat, a ostatnie - mnie - w wieku 42.

Kiedy miała 30 lat, była już matką czwórki. Pamięta, że kiedyś zostawiła moją trzyletnią siostrę samą w domu z dwójką niemowląt, żeby pobiec do sklepu po mleko. Kiedy wyszła na ulicę odwróciła się i zobaczyła siostrę łkającą w oknie. Wróciła najszybciej, jak mogła, ale często powtarzała: "Co miałam zrobić? Byłam sama i musiałam kupić mleko." Jednak siostra pamięta ten dzień do dziś.

Choć matka znajdowała czas, żeby czule nas pielęgnować, kiedy chorowaliśmy na ospę albo odrę, nietrudno sobie wyobrazić, jak była zmęczona pod koniec dnia. "Idź i poczytaj książkę, kochanie" mawiała łagodnie, kiedy wieczorami próbowałam wdrapać się jej na kolana. Czytając gazetę miała jedyne pięć minut dla siebie.

Jak się często zdarza w dużych rodzinach, także w mojej dochodziło do tragedii, które pozostawiły trwały ślad. Jeden z braci stracił oko, bawiąc się z dziećmi w ogrodzie. Inny urodził się z guzem mózgu. Siostra umarła na zapalenie opon mózgowych w wieku dziewięciu miesięcy. Moja załamana matka, która mówi, że ten dzień był najsmutniejszy w całym jej życiu, nie mogła sobie nawet pozwolić na żałobę. - Inne dzieci mnie potrzebowały - mówi ze smutkiem.

W mojej rodzinie rywalizacja między rodzeństwem nie ustała do dziś. Wszyscy konkurowaliśmy o niepodzielną uwagę rodziców. Bracia rozrabiali, a ja oddaliłam się i pogrążyłam w marzeniach. Richard umarł młodo. Nazywał siebie i innego brata, Joego, Straconymi Chłopcami.

Jego krótkie życie pełne było tragedii, uzależnień, nieszczęść, w końcu zabił go niezdiagnozowany rak płuc.

- Byli dobrymi rodzicami. Chodziliśmy do najlepszych szkół. W wieku 14 lat miałem własny motocykl. Ale nie pamiętam, żeby kiedykolwiek naprawdę ze mną rozmawiali. To nie ich wina, byli zmęczeni - powiedział mi pewnego razu.

Trudno się dziwić, że i ja, i moja siostra mamy tylko po jednym dziecku. Podjęłam taką decyzję na długo, zanim zostałam matką.

- Znam siebie i wiem, ile mogę na siebie wziąć - mówiłam. Właśnie dlatego nowe zjawisko "supermatki" mnie szokuje. Te samice alfa, które chcą trójki, czwórki, piątki, albo więcej dzieci i oczekują, że wskoczą w ciasne dżinsy trzy tygodnie po porodzie, jak Angelina Jolie. I wszystkie mają mężów bankierów, dzięki czemu, jak sądzę, mogą folgować swoim zachciankom.

W pewnym sensie rozumiem ich egoizm. Ciąża i poród to najcudowniejsze doświadczenie na świecie. Znam odczucie po urodzeniu dziecka - pragnienie kolejnego - taka jest biologia.

Jednak to nowe zjawisko rodzenia na wyścigi będzie miało fatalne konsekwencje. Nie wierzę, żeby te pozornie doskonałe kobiety, są w stanie dać tak wielu dzieciom wystarczająco dużo miłości, zaspokoić wszystkie ich potrzeby i wytrzymać napięcie.

Dzieci wymagają czasu, uwagi i miłości. Ale dobry rodzic musi znaleźć czas dla siebie, nie może się stać wrakiem człowieka. Spróbujcie zorganizować położenie do łóżka ósemki dzieci. Na porządne przeczytanie bajki trzeba 25 minut. Godzinę zajmuje kąpiel, godzinę kolacja. Jak podołać temu osiem razy w ciągu jednego wieczoru? Bez pomocy to niemożliwe. Czyli któreś z dzieci nie dostanie tego, czego potrzebuje.

Mieszkam we Francji, która po Irlandii ma największy wskaźnik urodzeń w Europie. Wiele tutejszych kobiet motywują zasiłki na dzieci i bezpłatne państwowe żłobki i szkoły. Ale te kobiety mają też skłonność do rywalizacji i, jak to ujęła jedna z moich przyjaciółek, "szpanowania".

Kiedy mój syn miał pół roku, lekarz zasugerował, że jeżeli chcę mieć następne dziecko, powinnam się pośpieszyć. Popatrzyłam na niego ze zgrozą. Przeżywałam właśnie fazę, którą wielki brytyjski psychoanalityk nazwał "pierwszymi stoma dniami zakochiwania się". Byłam tak oczarowana moim synkiem, że nie mieściło mi się w głowie, że można by podzielić miłość, którą go obdarzałam.

Nie jestem idealną matką. Często myślę o tym, że mój syn jest jedynakiem i martwię się, czy to nie wpłynie na jego późniejsze życie. Popełniam mnóstwo błędów. Być może w przyszłości zdecydujemy się z mężem na adopcję dziecka, bo oboje spędziliśmy wiele lat pracując w strefach konfliktów zbrojnych i widok porzuconych dzieci doprowadzał nas do rozpaczy. Jednak mój syn jest szczęśliwy, bo jest kochany i, przede wszystkim, chciany. Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy mając mniej więcej osiem lat, zapytałam matkę, czy planowała mnie urodzić. Będąc najuczciwszą osobą, jaką znam, pomyślała chwilę i powiedziała: - To był przypadek, ale szczęśliwy. Potem przez całe lata sama siebie nazywałam "Przypadkiem".

Mam nadzieję, że wszystkie te wyczynowe matki zastanowią się nad przyszłością swoich sześciorga, siedmiorga albo ośmiorga dzieci. Ciąża i poród to jedno. Wypuszczenie dziecka samopas w surowy i bezlitosny świat, to zupełnie co innego.


Janine di Giovanni
«1

Komentarz

  • Już czas na kolejną wizytę u psychoanalityka?
  • Jadwigo, rozumiem, że na razie udało się Wam w rodzinie zachować wszystkie części ciała i narządy zmysłów:bigsmile:
  • To tylko znaleźć dobrego męża.
  • Ojej... tak mi przykro.

    :bigsmile::bigsmile::bigsmile:
  • Dla mnie artykuł nie bardzo trzyma sie kupy, mam wrażenie, to to wymyślona historia, by usprawiedliwić siebie i swoje wybory i przeforsować coś, w co się samemu chce wierzyć. Doskonałe jest podkreslenie, że wypadki dzieci sa w dużych rodzinach, ciekawe, jak to się dzieje, że w Polsce wystarczy mieć 1 czy dwoje dzieci, a one moga mieć takie lub gorsze wypadki, rodzeństwo wcale nie jest do tego potrzebne. Dobre jest pytanie, jak zorganizować kolację dla 8 dzieci. Z teksu wynika, że wszystkie z nich to chyba niemowlaki, które karmi się godzinę, bo przeciez starsze dzieci same się najedzą, a tu trzeba każdemu poświęcic tyle czasu. Mój synek ma 3 lata i od dawna jada sam, zaczął tak jesć przed ukończeniem roku. Nigdy to też nie zabierało mu godziny, nawet, gdy trzeba było mu pomagać. Nie ma to jak manipulowanie uczuciami innych.
  • a dlaczego każdemu dziecku trzeba czytac oddzielnie?:shocked:
  • [cite] MartaB:[/cite]a dlaczego każdemu dziecku trzeba czytac oddzielnie?:shocked:
    Bo każde rozumie w języku ojca.
  • Ta pani żyje chyba w jakimś innym świecie niż ja... w świecie godzinnych kolacji i godzinnych kąpieli oraz wielodzietnych, którzy chcą mieć dzieci tylko dlatego, że w ich świecie ciąża i poród to najcudowniejsze doświadczenie na świecie...
  • Taw!!!

    :rolling::rolling::rolling:
  • Kiedy miała 30 lat, była już matką czwórki. Pamięta, że kiedyś zostawiła moją trzyletnią siostrę samą w domu z dwójką niemowląt, żeby pobiec do sklepu po mleko. Kiedy wyszła na ulicę odwróciła się i zobaczyła siostrę łkającą w oknie. Wróciła najszybciej, jak mogła, ale często powtarzała: "Co miałam zrobić? Byłam sama i musiałam kupić mleko." Jednak siostra pamięta ten dzień do dziś.
    W Szfecji matka trafiłaby na krzesło elektryczne, biedne dzieci zostałyby uzdrowione przez państwo i niczego by nie musiały latami wspominać.
  • Różne są rodziny wielodzietne, może nie wszystkie zbyt szczęśliwe, ale posądzanie ich o egoizm.... chyba coś się tej pani pomieszało. Mówienie też o modzie na wielodzietność wydaje mi się mocno nietrafione. W ogóle w tekście wyczuwa się jakieś poczucie winy z powodu posiadania tylko jednego syna i próba usprawiedliwienia się. Wielodzietni najwyraźniej tą panią jakoś dziwnie wręcz chorobliwie drażnią.
  • Richard, piąty z siedmiorga dzieci, był największym z nas rozrabiaką i bawił się w swoim pokoju, kiedy pakowaliśmy samochód. Rodzice mieli tyle na głowie (dzieci, walizki, jedzenie), że o nim zapomnieli.
    ...tia, powiem wam że Święta bez "Kewin sam w domu" to nie Święta.
  • Problem w tamtych rodzinach (o ile to prawdziwe historie) to problem "logistyki" i "strategii" działania rodziny, nie ustalony przed ślubem między małżonkami i nie ustalany na bieżąco w trakcie małżeństwa. Tak mi się wydaje :neutral: Bo można mieć 15 dzieci i żyć w ładzie, a można mieć dwoje dzieci i żyć w chaosie, bez miłości itd.

    P

    P.S. @Taw: "powiem wam że Święta bez "Kewin sam w domu" to nie Święta." - i ja się ku temu dołączam :smile:
  • Problem w tamtych rodzinach (o ile to prawdziwe historie) to problem "logistyki" i "strategii" działania rodziny, nie ustalony przed ślubem między małżonkami i nie ustalany na bieżąco w trakcie małżeństwa.
    Już mnie mdli ;)
  • Ola&Paweł - o co chodzi z tymi strategiami?

    Taw - gorzka herbata pomoże :wink:
  • no proszę, słyszałam wielokrotnie, że wielodzietność może być wynikiem lekkomyślności lub nieuctwa ( w kwestii antykoncepcji), a teraz dowiaduję się, że również - egoizmu...:cry:

    Dzieci wchodząc w okres młodzieńczego buntu zwykle negują wszystko, co robią ich rodzice. Najwyraźniej pani autorka jeszcze z tego okresu nie wyrosła.
  • Mi się wydaje, że ta historia ( o ile prawdziwa) ma drugie dno. Autorka na każdym kroku podkreśla jak bardzo rodzice ich kochali, że byli inni od rodziców z sąsiedztwa. Może jednak nie jest to prawda i trauma tej Pani wynika z zupełnie czego innego. Dość dziwaczne wydają mi się argumenty z czytaniem i kolacją, szczególnie, że jak autorka się urodziła to najstarsze z rodzeństwa miało 18 lat.
    A moda, to może być na 3 - 4 dzieci, no ale chyba nie na 8.

    Poza wszystkim, co napisałam, ja osobiście nie potrafię sobie wyobrazić opieki nad więcej niż 4 - 5 dzieci, znalezienia czasu na pogadanie, wygospodarowania czasu tylko dla danego dziecka itp. No, ale, że ja nie potrafię nie oznacza, że ktoś inny też nie będzie mógł.
  • Taw, jak ty na kilka linijek tekstu reagujesz torsją, to może jakaś gastroskopia czy coś... :wink:

    Co do "strategii"... specjalnie napisałem w cudzysłowie, bo to kretyńskie terminy nowoczesnych firm :bigsmile: Chodzi mi o podział obowiązków, jak u Was w rodzinach, albo jak my z Olą ustalamy teraz przed ślubem. Wtedy można uniknąć problemu z tym, że trzeba zostawić dzieci w domu i lecieć po mleko, albo nie zostawi się dziecka w domu wyjeżdżając na święta, bo gdy ktoś myśli nie o wszystkim ale o części spraw - łatwiej mu je ogarnąć.

    Tak mi się wydaje, ale domyślam się, że praktyka pokaże swoje.

    P
  • my z Olą ustalamy teraz przed ślubem.
    Jak to pisał Goethe w CMW "...jeżeli kochasz to koniec z twoją miłością..."?
  • Autorka tego artykułu ma trochę racji, że w rodzinie wielodzietnej nie da się wszystkiego dopilnować, ale przecież jedynacy często wcale nie są najszczęśliwsi i też im się zdarzają choroby i wypadki. Nie istnieją idealne rodziny ani idealne rozwiązania.

    Mam wrażenie, że w rodzinie tej kobiety po prostu było za mało czułości, przytulania dzieci, żeby czuły się kochane i akceptowane. Ważne, by rodzice pamiętali jak bardzo tego potrzebuje każde dziecko.
  • Rozumiem, że najlepszym rozwiązaniem jest powiedzieć sobie przed ślubem "zobaczymy po ślubie kto będzie prał, sprzątał, chodził po mleko etc"? Póki nie mamy dzieci lepiej się nie zastanawiać, jak odebrać ze szkoły piątkę dzieci? To jest odpowiedzialne, w porządku w stosunku do przyszłej rodziny? / Ola
  • Wiesz Olu, kiedyś rozmawiałem z jednym kolegą, który z powodzeniem prowadził spółkę ze swoim znajomym. Zapytałem go, jaki jest sekret sukcesu takiej kooperacji, bo mi samemu wówczas podobna działalność nie wychodziła. Odpowiedział krótko: "ustępujemy sobie do obrzydliwości". Do dziś uważam, że to genialne stwierdzenie, które odnosi się także do powodzenia w małżeństwie. Obie strony muszą być skłonne do podporządkowania się drugiej osobie, a jednocześnie dbać o nią. Jeżeli przyjmiecie taką postawę, to kwestie prania, sprzątania, robienia zakupów, a także 1001 rzeczy, które pojawią sie wraz z dziećmi, samodzielnie uregulują się w optymalny sposób. Pamiętajcie też o działaniu Ducha Świętego, który będzie Was wspierał, gdy połączycie się sakramentalnym węzłem. :thumbup:
  • małgorzata preferuje radosny spontan :) i co najwazniejsze u niej radosny spontan działa :) ale fajnie jest sie teoretycznie przygotowac, nawet jesli potem miałby to runać w gruzy bo np. okazałoby sie ze pierwszym poslubnym nabytkiem beda blizniaki i np. nici z planowanego powrtu do pracy po x miesiacach czy latach, ewentualnie okazaje sie ze mama blizniaków nie ogarnia jednak prasowania :)
  • A ja myśle, ze takie strategie przed ślubem mogą wyjść na dobre, jeżeli oczywiście zachowa się elastyczność. My z mężem przygotowywaliśmy się do ślubu przy Katedrze w Katowicach, tzw. metodą dialogową, trwało to 10 spotkań po 2 godziny, dyskutowaliśmy w parach na "podane tematy", czasami dzielilismy się spostrzeżeniami, słuchalismy wykładów księdza, a całe przygotowanie prowadziła para małżeńska (państwo Maliccy) z duzym stażem i doświadczeniem w pomaganiu rodzinom i małżeństwom. Poprowadzone z humorem, odważnie, wiele kłótni nam zaoszczędziło, bo przedyskutowaliśmy sporne kwestie na spotkaniach i przy ""zadaniach domowych". I jeszcze jedno, świetne wprowadzenie do naturalnych metod planowania rodziny, bez założeń dla kogo, po co, jaka filozofia, wprowadzone jako zadanie do wykonania, każdy ma umieć i nawet był sprawdzian - trzeba było interpretować pokazane wykresy. Można abyło przyjść do nich na indywidualne rozmowy.
    Gorąco polecam, w porównaniu z innymi parami, które przygotowywały się w parafiach bardzo dobre doświadczenie.
  • kurs przygotowania do porodu
    kurs przygotowania do rozmowy ze współmałżonkiem
    kurs jak rozmawiać z własnym dzieckiem
    kurs przygotowanie do śmierci
  • nauki przedślubne (kurs) jak narazie obowiązkowe, przynajmniej dla tych, którzy chcą sakramentu :bigsmile:
  • jakoś nie przypominam sobie, żeby ksiądz pytał nas o opracowaną strategię ,
    o zaplanowane dzieci , raczej o to czy je przyjmiemy i wychowamy po katolicku
    jak to nie pytał jak pytał :) ci co nie maja papierka stwierdzajacego ze jakis 'kurs strategii' ukonczyli sa z kancelarii parafialnej odsyłani z kwitkiem :)
    bo mozemy sie smiac ze 'strategii' ale jest mnóstwo rzeczy o ktorych warto porozmawiac czy nawet ustalic je wczesniej. niektorzy nazwa to uatalaniem strategii inni narzeczeństwem :)
  • jak to nie pytał jak pytał :) ci co nie maja papierka stwierdzajacego ze jakis 'kurs strategii' ukonczyli sa z kancelarii parafialnej odsyłani z kwitkiem :)
    Ja nie miałem. Odmówiłem pobierania nauk (powołując się na klauzulę sumienia). Nie mieliśmy najmniejszego problemu ze ślubem.
  • ooo, warto wiedziec!
  • Chciałam napisać coś podobnego jak Maciek o tym ustępowaniu...
    że małżeństwo to nie takie "mieszkanie razem" gdzie jest grafik i "w piątek gotujesz ty, a w sobotę ja zmywam"; małżeństwo to ciągłe oddawanie siebie drugiej osobie; w imię miłości wyrzekanie się swojego widzimisię, pokonywanie lenistwa i egoizmu.
    Miłość - to jest strategia.

    A kurs opisywany przez Anetkę również polecam (w Warszawie są takie u dominikanów).
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.