Czyli Msza Św dla dzieci. Można by rozpisywać się nad tym co można zaobserwować na takowym zbiorowisku lecz po co gdy można streścić to słowem chaos. Dzieci mające przygotowywać się do 1 komunii spędzone przed ołtarz delikatnie mówiąc zajmują się swoimi sprawami. Oprawa muzyczna tylko pogłębia kompletne rozproszenie i wprowadza elementy placu zabaw. Mam wiele wątpliwości czy uczestniczyć akurat w tych specjalnych mszach.
Komentarz
Co do samej idei Mszy dziecięcych, to mam odmienne spojrzenie na ten problem, niż - z pewnością pełni dobrych chęci - autorzy obecnych rozwiązań. Czytając biografie wielu świętych można natrafić na kwestię ich dziecięcej fascynacji "dorosłą" (bo innej nie było) liturgią i wysiłku, aby dorównać do jej poziomu. Dlatego uważam, że lepszą drogą jest przygotowanie dzieci do udziału w zwykłej Mszy, niż tworzenie liturgii dla dzieci.
Dlaczego omijam "msze dziecięce"?
Konsternację wśród naszych znajomych wywołuje fakt, że omijamy z żoną tak zwane "msze dziecięce", które odprawiane są w niektórych parafiach. Mamy wszak dwóch małoletnich (2 i 5 lat) synów, więc teoretycznie powinniśmy bywać tylko na takich mszach, i nalegać, by były również w naszej parafii (na szczęście nie są). Ponieważ jednak przy okazji niedawnej rodzinnej wizyty trafiliśmy przypadkiem na liturgię adresowaną do dzieci w wieku szkolnym, co nam nasunęło parę dalszych spostrzeżeń, chciałbym podzielić się nimi z czytelnikami Niedzieli.
Przede wszystkim, gdy dziesięcioro małych dzieci rozparceluje się pomiędzy rodzicami w całym kościele â?? większość z nich będzie zachowywać się względnie spokojnie. Spróbujmy jednak te same maluchy ulokować obok siebie. Wypraktykowaliśmy, że wtedy nie da się nad nimi zapanować, gdyż dzieciaki w grupie zaczynają zachowywać się jak na placu zabaw, a zabawa w berka dokoła kościelnych filarów do cichych nie należy. Obecne w niektórych nowych kościołach "sale matki z dzieckiem" rozwiązują problem o tyle, że harmider nie przeszkadza pozostałym wiernym, natomiast udział w liturgii owych matek staje się jednak dość problematyczny.
Gdy dzieci rosną, problem wcale nie znika. Zaobserwowaliśmy, że grupki dzieciaków w wieku szkolnym zmieniają tylko zabawę w berka na sprawy poważniejsze â?? szeptane ploteczki oraz dyskretne śmichy-chichy. Karcenie zaś przez dorosłych powoduje z reguły tylko przeniesienie się mobilnego klubu dyskusyjnego do innej części kościoła.
Aby zapanować nad niesfornymi maluchami, celebransi i kaznodzieje robią wszystko, by za wszelką cenę przyciągnąć ich uwagę. Oprócz standardowego odpytywania do mikrofonu mieliśmy już okazję widzieć wielkiego, pluszowego słonia postawionego pod ołtarzem, grę w "pomidora", czy "trąbienie dla Jezusa" na przyniesionych z domu instrumentach wszelakich.
Jaki jest tego efekt? Dzieci zamiast uczyć się przychodzić do kościoła z miłości do Pana Jezusa, idą "odpowiedzieć księdzu do mikrofonu", zebrać komplet naklejek na roratach, albo z ciekawości, bo ksiądz rekolekcjonista powiedział, że "jutro będziemy jeździć w kościele na nartach". A gdy dorosną â?? przestaną regularnie pojawiać się w kościele, bo "zwykła" liturgia będzie ich po prostu nudzić.
Kiedy dzieci mają uczyć się odkrywać piękno Mszy Świętej? Jak kontemplować cichego Boga ukrytego w małej Hostii? Jak mają uświadamiać sobie, że każda Msza jest uobecnieniem Ofiary Krzyżowej Chrystusa? Jak mają nauczyć się śpiewać tradycyjne pieśni kościelne, skoro na "mszach dziecięcych" śpiewa się prawie wyłącznie nowe utwory o miałkim tekście i skocznych melodyjkach? A co z tak pięknymi rzeczami ubogacającymi liturgię jak chorał gregoriański, muzyka organowa, zapach kadzidła czy pokropienie wodą święconą przed uroczystą sumą â?? wszak na mszach dziecięcych ich brak...
Proponuję zabierać dzieci na normalne msze. Siedząc koło rodziców szybko nauczą się, że bieganie i wydawanie głośnych dźwięków przeszkadza innym. A dyskretnie szeptane dziecku do ucha przez ojca lub matkę komentarze odnośnie przebiegu liturgii, treści Ewangelii czy kazania â?? będą miały znacznie lepszy efekt katechetyczny niż popisy dziesięciu kaznodziei-cyrkowców z megafonami.
P
Wczesciej, mozliwe ze komus sie nie podobalo jak rodzice ucza dziecka zachowania w kosciele wiec przestali je przyprowadzac. Na te "komunijne" wysyłają i niech sie katecheci martwią.
Ech... duzo by pisac lecz najwazniejsze by były postepy.
A co myslicie o karmieniu piersia w pierwszej ławce
A co do mszy dziecięcych, hmmm... czasami mam różne odczucia i nie potrafię opowiedzieć się za czy przeciw. Nasze "dziecięce" są prowadzone myślę że z umiarem. Nie pozwala się dzieciom na wszystko a organista świetnie potrafi angażować dzieciaki podczas śpiewu. Jest jednak raz w m-cu msza dla najmłodszych- od wózka do kl.II. I nie bardzo mi to pasuje- totalna rozrywka dla dzieci- istny haos i rozgardiasz. Nie, takie msze nie.
Mamy ten komport, że od Łukasza po Krzysia ministrantura i różne msze na różne godziny, nabożeństwa i inne. Znają wiele , że tak brzydko powiem -rodzajów mszy, bo służba nie drużba- służyć trzeba w wyznaczonych godzinach. I im to odpowiada.
Ostatnio Asiula oznajmiła, że musi być ministrantką jak chłopaki i koniec! :wink:
K
:crazy:
K
Priorytetem jest zawsze idziemy razem jako rodzina. Reszta do dopracowania
Żadne wydziwianie pedagogiczne nie jest dobre.
Niech patrzą może zapragną
I pomimo tego, że na Mszach nie ma tam bardzo małych dzieci (tak jest od 300 lat istnienia parafii) to jednak parafia ta wydała wielu gorliwych katolików, w tym księży. Poddaję zatem w wątpliwość konieczność dostosowywania liturgii w kościele do małych dzieci. Małe dzieci wcale nie muszą uczestniczyć we Mszach św.
"Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie" Raczej niech parafianie skupią się na mszy a nie na raczkujących pędrakach.
Wtedy ograniczamy ich wolność osobistą. Jak do tej pory za powyższy czyn nie pozbawiano wolności dalej jak będzie nie wiadomo.
W naszym kościółku na Nowym Mieście jest przeszklona kruchta, która służy jako miejsce dla rodziców z małymi rozrabiakami. Jeżeli taka izolacja nie wystarcza, wychodzimy z dziećmi przed kościół.
ot co Szanowny Kolego
więcej >>