Pan X. ma raka. W stadium terminalnym. Staramy ulżyć się jego cierpieniu i pozwolić mu godnie umrzeć. Nie udało nam się mu pomóc więc przynajmniej tyle możemy dla niego zrobić.
Idę na oddział. Wchodzę na salę pana X. i proszę rodzinę o opuszczenie sali na kilka chwil. Rozmawiam z pacjentem, oglądam badania i zapisuję wyższą dawkę leków przeciwbólowych.
Po wyjściu z sali atakuje mnie rodzina pytając "ile czasu mu jeszcze zostało?". Odpowiadam zgodnie z prawdą, że bardzo niewiele. Zwykle słyszę wtedy od rodziny odpowiedzi typu: "Ale siostra przyleciała ze Stanów i musi z ojcem porozmawiać", "brat jest z ojcem skonfliktowany musza się pogodzić".
Zawsze zastanawiam się dlaczego nie można było zrobić tego wcześniej. Co czuje syn/córka, który nie zdążył i nie powiedział ojcu/matce, że kocha i nie ma żalu za to co stało się X lat temu.
Pan X. prosi księdza. Dzwonię, proszę o szybkie przybycie.
Ksiądz przyjeżdża, udziela panu X. ostatniego sakramentu.
Pan X. umiera. Dyskretnie daję znam księdzu - wychodzimy z sali. To chwila dla rodziny.
Zapraszam księdza do dyżurki, robię mocną kawę. Milczymy długą chwilę. Nagle ksiądz pyta: "kto tym razem nie zdążył?". Kolejny raz zastanawiam się dlaczego takie rzeczy zostawia się na ostatnią chwilę.