Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Rodzice i dzieci

edytowano listopad 2007 w Ogólna
Setki, tysiące razy czytałem w powieściach i gazetach naszych czasów o bezzasadnych pretensjach starszych, by rządzić młodszymi, o tym, że wszyscy ludzie powinni być wolni, a wszyscy obywatele równi, o absurdzie autorytetów albo bezsensie posłuszeństwa. Nie poruszam teraz tych problemów. Uderza mnie jednak zdumiewający brak logiki w fakcie, że żaden z owych niezliczonych literatów czy dziennikarzy nie pomyślał, jak się zdaje, by podnieść następną kwestię, i to taką, która sama się nasuwa. Nigdy nie przyszło im do głowy spytać o drugą stronę zobowiązania. Skoro dziecku wolno od małego lekceważyć rodziców, to dlaczego rodzicom nie wolno od początku lekceważyć dziecka? Skoro pan Jones-ojciec i Jones-syn to jedynie dwaj równi i wolni obywatele, z jakiej racji jeden obywatel ma pasożytować na drugim przez pierwsze piętnaście lat swego życia? Czemu oczekuje się od starszego pana Jonesa, by własnym kosztem zapewniał wikt, opierunek i dach nad głową jakiemuś osobnikowi, który jest całkowicie wolny od jakichkolwiek obowiązków wobec niego? Jeśli nie należy wymagać, by młoda zdolna osóbka tolerowała swoją babcię, która z biegiem lat stała się raczej męcząca, to dlaczego babcia czy matka musiały tolerować młodą zdolną osóbkę i opiekować się nią w czasach, gdy zdolna ona była co najwyżej wnieść do konwersacji monosylabowy i mało zrozumiały udział? Czemu Jones senior miałby fundować bezpłatne posiłki i napoje komuś tak nieprzyjemnemu jak Jones junior, zwłaszcza w niedojrzałych fazach jego egzystencji? A dlaczegóżby właściwie nie wyrzucić bachora przez okno albo nie wykopać chłopaka za drzwi? Jest oczywiste, że mamy tu do czynienia ze stosunkiem dwustronnym, który być może opiera się na równości, ale z pewnością nie na podobieństwie.

Wiem, że niektórzy reformatorzy próbowali ominąć tę trudność za pomocą jakichś mglistych teorii, że Państwo, bądź abstrakcja zwana Edukacją, wyeliminuje udział rodziców. (...) Zupełnie jakby urzędnicy rośli jak trawa lub plenili się jak króliki. Zgodnie z tym założeniem, liczba osób pobierających pensje ma być niewyczerpana, podobnie jak źródło pensji dla nich; przejmą oni wszystkie działania, które ludzie z natury podejmują sami, łącznie z opieką nad dziećmi. (...) Praktyczny skutek tych teorii wygląda tak, że jedna zagoniona opiekunka musi zajmować się setką dzieci, zamiast tego, aby jedna normalna opiekunka zajmowała się normalną ich liczbą. Ta normalna opiekunka działa pod wpływem siły, która nic nie kosztuje i nie wymaga pensji - siły naturalnego przywiązania do własnych młodych, istniejącej nawet wśród zwierząt. Kto odcina zasób tej naturalnej siły, żeby zastąpić ją płatną biurokracją, jest jak głupiec, który płaci robotnikom, aby obracali młyńskie koło, bo nie chce używać wiatru albo wody. Jest jak wariat, który pieczołowicie podlewa ogród konewką, w drugiej ręce trzymając parasol, by osłonić się przed deszczem.


Nic nowego pod slońcem
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.