Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

"Czuję urazę do niej za to, że wciąż żyje"

edytowano listopad 2007 w Ogólna
the_times.jpg

Czuję urazę do niej za to, że wciąż żyje
Deidre Fernand

Jak tylko usłyszy, że się poruszam, woła: "Zrobiłabym siusiu", a kiedy wstaję, moje serce zamiera. Mój własny dzień kończy się i zaczynam kolejny dzień, jako opiekunka mojej 98-letniej matki, od ciągnięcia jej na nocnik. Słyszę jak z niego korzysta, a potem, odwracając twarz, zabieram go do toalety i opróżniam. Przynoszę jej zęby, ona gmera w miseczce i wkłada je drżącą ręką. Powinnam jej pomóc, ale nie mogę przemóc się, aby ich dotknąć.

Później robię jej śniadanie, karmię ją i próbuję, bezskutecznie, ignorować jej okropne odgłosy żucia. Spoglądam w bok, aby nie patrzeć na jej podnoszące się i opadające brwi, kiedy pije przez słomkę przez zapadnięte usta.

Podaję jej leki, podpieram ją na poduszkach i włączam pierwszą z tych cholernych książek do słuchania, które grają przez cały dzień, niwecząc moją koncentrację, spokój umysłu i prywatność.

Kiedy muszę ją przesunąć, narażając swój kręgosłup, dotykam jej przez ręcznik lub koszulę nocną, ponieważ nie mogę znieść dotyku jej skóry. Wszystko, co jej dotyczy, budzi teraz we mnie odrazę i męczy mnie poczucie winy i współczucie. To nie jest jej wina. W takim razie musi to być moja wina.

Jak to się stało, że to wszystko tak się skończyło? Co jest ze mną nie tak? Dlaczego taka jestem? Mając 58 lat, jestem jedną z tych okropnych osób, które wolą czteronożne istoty od dwunożnych, która nie ma żadnych skłonności opiekuńczych w odniesieniu do innych osób. Ja nawet zrezygnowałam z posiadania dzieci, ponieważ nie chciałam brać odpowiedzialności za czyjeś życie i nie potrafiłam zmierzyć się z myślą o całym tym zamieszaniu, które jest z tym związane. Dlaczego konieczność pielęgnowania potrzebującego wraku człowieka, który przejął moje życie, z prawdziwie bezinteresownym, dobrym sercem jest dla mnie aż tak bardzo nie do przyjęcia?

Mogłabym to zrobić dla psa. Kiedy zwierzak był stary i chory, opiekowałam się nim z miłością, życzliwością i delikatnością, nigdy nie mając nic przeciw sprzątaniu po niej; umarła na moich rękach, a ja szlochałam i smuciłam się. Kochałam ją.

Nie mogę powiedzieć tego samego o mojej matce i właśnie to poczucie winy sprawie, że tkwię w piekle.

Moja matka, ze swoim szwankującym wzrokiem, nie widzi mimowolnej odrazy na mojej twarzy, kiedy prowadzę ją do toalety. Mam nadzieję, że nie zdaje sobie sprawy w swoim ciągle czujnym umyśle, jak wielką czuję urazę do niej za to, że wciąż żyje. Przeżyła swoje życie, a teraz żyje moim.

Dlaczego nie oddać jej do domu opieki? Ponieważ resztki sumienia nie pozwalają mi umieścić jej, przy jej pogarszającym się słuchu i wzroku oraz fizycznej słabości, w obcym otoczeniu, którego nie potrafi sobie wyobrazić, gdzie zajmowaliby się nią obcy ludzie, których ona nie może dobrze usłyszeć, ani zobaczyć. Na to wszystko jest już za późno.

Pielęgniarki z rejonu radośnie wpadają i wypadają z naszego domu i patrzą z cichą dezaprobatą, kiedy po kolejnej niespokojnej nocy widzą mnie w szlafroku po dziewiątej rano, promieniują rześkością i zakładają, że jestem równie sprawna i posiadam takie umiejętności jak one.

"Proszę" - mówią, wręczając mi jeszcze jedną tubkę kremu. "Może pani wcierać go w nocy."

"Nie, nie mogę" - chcę krzyknąć. "Czy nie rozumiecie? Nie jestem pielęgniarką, nie mam do tego powołania, nie przeszłam żadnego szkolenia, to, że mam jej dotknąć budzi we mnie bunt."

Zamiast tego kiwam głową w osłupieniu i dziękuję im pamiętając o tym, aby kupić więcej jednorazowych rękawiczek.

"Ona jest cudowna, nieprawdaż?" - mówią z podziwem odwiedzający nas krewni, odchodząc z powrotem do swojego normalnego życia. "Nie, nie jest" - chce mi się krzyczeć. "To ja jestem cudowna, do cholery!"

Mało osób z własnej woli wybiera rolę opiekuna. Mnie, tak jak wielu innym, zdarzyło się to ukradkiem. Wypierałam się tego, byłam beznadziejnie niedostosowana do tej roli, ale robiąc jedną drobną rzecz dla niej, a potem kolejną, nagle zdałam sobie sprawę, że moje życie zostało mi całkowicie odebrane. Mimowolnie i nie zdając sobie z tego sprawy, stałam się opiekunką. To sytuacja mnie wybrała - nie miałam wyboru.

Od czasu do czasu oferuje mi się "wolne dni dla opiekuna", kiedy mam okazję spotkać innych opiekunów i skorzystać z darmowych (nie moje podkreślenie) "sesji próbnych" różnych alternatywnych form terapii i darmowych lunchów z herbatą i kawą. Super! Czy tylko ja uważam te propozycje za protekcjonalne i obraźliwe? Czy jestem niewdzięczna? Nie mogę wyjść ze zdziwienia i prawdziwego żalu, że ktokolwiek (moje podkreślenie) może sobie pomyśleć, że cały wesoły dzień spędzony z innymi biednymi, wykorzystywanymi durniami oraz coś za darmo mogą w jakikolwiek sposób wynagrodzić mi moje zrujnowane życie. Ponieważ tak właśnie jest. Jest to wydany na siebie wyrok pozbawienia wolności, bez przepustek za dobre sprawowanie i bez szansy na ucieczkę.

Odczuwam podziw, przy jednoczesnym zakłopotaniu, dla tych opiekunów, którzy udzielają wywiadów, uśmiechają się szeroko do kamery przy swoich podopiecznych, sprawiając wrażenie, że zostali do tego stworzeni, że jest to zadanie ich życia, a oni są zachwyceni mogąc je wypełniać. Mój wewnętrzny głos gromi mnie: "Ty suko, też powinnaś być taka" â?? ale ja taka nie jestem i nie potrafię takiej udawać. Nienawidzę tego.

Jeśli musisz dokonać wyboru co do podjęcia się tej trudnej roli, nie rób tego. Ale jeśli jesteś taka jak ja, to to podstępnie zakradnie się i zanim zdasz sobie sprawę, już będzie za późno, już będziesz opiekunem. I nie będziesz w stanie zrezygnować.

Za moim pozornym spokojem, kompetencją i opiekuńczością kryje się męczeńskie poczucie winy wobec tej urazy, którą odczuwam wobec tej okropnej starej wiedźmy, wyczerpanie, depresja, poczucie wyizolowania.

Jestem tylko jedną z sześciu milionów opiekunów w Zjednoczonym Królestwie. Pracuję czując się zraniona, zrujnowana finansowo, psychicznie, fizycznie i emocjonalnie, załamując się w moich bezsilnych próbach utrzymania się na powierzchni do czasu, aż nie będę już dłużej potrzebna. I zobaczę co pozostanie, jeśli w ogóle coś pozostanie, z moich marzeń oraz czy nadal będę wystarczająco młoda, aby zaopiekować się â?? samą sobą.

Komentarz

  • Teraz wiadomo czemu ten rynek tak bardzo potrzebuje Polaków do pracy na zaszczytnym stanowisku opiekuna
  • Po prostu wstrząsające. Nie mam odwagi napisać "co za okropna kobieta", bo ona jest heroiczna. Wstrząsająca jest myśl, że byc może nikt nie wyciągnie z tej historii prawdziwych wniosków...
  • To ważne, co napisała Yenna. Opieka nas starym, niedołężnym już bliskim to chyba często opieka nad kimś, kogo nie znamy. Często chory nas nie rozpoznaje, nie okazuje wdzięczności, jest przykry, złośliwy, zupełnie nie rozumie, że opiekun musi odpocząć, zjeść, wyjść gdzieś - choćby po zakupy, jest płaczliwy, marudny...
    Tak było przy obu moich babciach - kochanych osobach, ale bardzo odmienionych w ostatnim etapie choroby...
    Dużo hartu ducha i dużo BEZINTERESOWNEJ miłości trzeba w sobie odnaleźć. Warto jej szukać. Bez wątpienia.
  • Kluczowy jest jeden cytat z tego artykułu: "Ja nawet zrezygnowałam z posiadania dzieci, ponieważ nie chciałam brać odpowiedzialności za czyjeś życie i nie potrafiłam zmierzyć się z myślą o całym tym zamieszaniu, które jest z tym związane."
    Ta kobieta broniła się przed braniem odpowiedzialności za innych, a potem ni stąd ni zowąd okazało się, że życie ją do tego zmusiło.
    Bardzo współczuję tej kobiecie. Nie wiem jak bym się zachowała w jej sytuacji. Ale przypuszczalnie nie byłabym jedyną osobą odpowiedzialną za opiekę nad swoją mamą, bo mam troje rodzeństwa i pięcioro swoich dzieci. To jeden z plusów dużych rodzin.
  • [cite] Sykreczka:[/cite]Kluczowy jest jeden cytat z tego artykułu: "Ja nawet zrezygnowałam z posiadania dzieci, ponieważ nie chciałam brać odpowiedzialności za czyjeś życie i nie potrafiłam zmierzyć się z myślą o całym tym zamieszaniu, które jest z tym związane."
    Ta kobieta broniła się przed braniem odpowiedzialności za innych, a potem ni stąd ni zowąd okazało się, że życie ją do tego zmusiło.
    Bardzo współczuję tej kobiecie. Nie wiem jak bym się zachowała w jej sytuacji. Ale przypuszczalnie nie byłabym jedyną osobą odpowiedzialną za opiekę nad swoją mamą, bo mam troje rodzeństwa i pięcioro swoich dzieci. To jeden z plusów dużych rodzin.

    Myslę podobnie, to jest istota problemu, od poczatku ucieczka od odpowiedzialności. Chowając swoje dzieci, mysle, że lepiej zaczynamy rozumiec naszych rodziców, a przede wszystkim ich doceniac. Oczywiscie opieka nad starszą osobą jest wilokrotnie trudniejsa niz nad dzieckiem, mówiac wprost i brutalnie fizjologia dziecieca jest lepiej przyswajalna. poza tym matka, ktora się zawsze nami opiekowała, przestaje byc ta skałą, oparciem. No i te zmiany zachowania. W ostanich tygodniach zycia, nie ominęlo to tez mojej ukochanej babci. Potrafiła byc niemiła, żłosliwa, żeby za kilka minut powrócic do dawnej siebie, wtedy mówiła jak bardzo nas kocha, jaka jest szczęsliwa ze jestesmy przy niej. Były chwile, że mojej mamie było bardzo trudno, ale modlitwa, wsparcie i współczuczestnictwo wujaka (brata mamy) i moje sprawiało, że było jej lżej. Towarzyszenie babci w jej smierci bardzo mnie zmieniło i jeszcze bardziej związało z mamą. Gdy umierała w naszych ramionach, choc odczuwałam straszny ból, to jednak mialam wrażenie, że dotykam tajemnicy istnienia, podobnie, jak przy narodzinach dziecka.
  • [cite] Ankaa:[/cite]Gdy umierała w naszych ramionach, choc odczuwałam straszny ból, to jednak mialam wrażenie, że dotykam tajemnicy istnienia, podobnie, jak przy narodzinach dziecka.
    Dziękuję, że to napisałaś. Mam podobne przemyślenia, chociaż jeszcze nie do końca nie ujęte w słowa. Jest jakaś nić wiążąca ze sobą narodziny ze śmiercią. Doświadczenie w jednym owocuje przy drugim.
  • [cite] Maciek:[/cite]
    [cite] Ankaa:[/cite]Gdy umierała w naszych ramionach, choc odczuwałam straszny ból, to jednak mialam wrażenie, że dotykam tajemnicy istnienia, podobnie, jak przy narodzinach dziecka.
    Dziękuję, że to napisałaś. Mam podobne przemyślenia, chociaż jeszcze nie do końca nie ujęte w słowa. Jest jakaś nić wiążąca ze sobą narodziny ze śmiercią. Doświadczenie w jednym owocuje przy drugim.

    Jezeli będzie mi dane miec czwarte dziecko i nie będzie zadnych komplikacji to na pewno urodze je w domu. Mysle, że tak powinnismy przychodzic na swiat i tak z niego odchodzic.
  • Anko, mam to samo przekonanie. I co do narodzin i co do śmierci.
    Podobnie przeżyłam towarzyszenie śmierci mojej babci.
    Oby się nam udało - urodzić nasze dzieci w domu, a w przyszłości umrzeć w domu, wśród bliskich.
  • Quatromamo - Pan daje nam życie i Pan zabiera nas po śmierci do siebie, ale to nie Bóg przerywa życie, nie On stworzył śmierć.
    Piszę tak, bo strasznie nie lubię tego powiedzenia...
  • Pod warunkiem, że połowa dzieci nie wyemigruje, a połowa pozostałych nie osiedli się w drugim końcu kraju...
    piszę tak, bo znam kilka przypadków, gdy dwoje, troje dorosłych dzieci stanęło przed problemem opieki nad rodzicem - spoczęła w każdym przypadku na osobie bez rodziny. Pozostali uznali, że są zwolnieni wobec faktu posiadania własnych dzieci i pracy. Konflikty, nieporozumienia.
    Ja sama mieszkam od rodziców 450 km. Wielekroć zastanawiam się, co zrobię, gdy któres z nich będzie wymagało całodobowej opieki, albo choć codziennego doglądania. Zostawić to siostrze? czy może zostawić swój dom i jechać?...
    hipotetyczne dylematy, ale jakoś pojawiają sie w głowie już teraz. Może to i dobrze. Potem, pod presją może choć podstawy będę miała przemyślane:)
  • No i właśnie... moi do tego żyją osobno...
  • Ojoj, ale mnie zaskoczyłaś. Dzięki za pamięć. Zwykle dobrze się czuję. Mi też czasem smętno z różnych powodów, ale całe szczęście zwykle szybko mi przechodzi. Wciąż spraw mnóstwo na głowie i nie bardzo wiadomo za co najpierw się zabrać.
    Głaskam
    Sylwia
  • Kilkanaście lat temu opiekowałam się przez ok.rok czasu babcią umierającą na raka jelit, mieszkając razem z nią. Codziennie do pomocy przyjeżdżała po pracy moja mama, żeby mi pomóc. Nie wyobrażam sobie, abyśmy mogli oddać ją gdzieś do domu opieki, choć patrzenie na czyjeś cierpienie jest czasami szalenie trudne. Umarła w domu. Było to trudne, ale myślę, że i ogromne doświadczenie. Wiem, że póki będę miała siły, a Pan postawi mi na mojej drodze podobne doświadczenie,podejmę się bez zastanowienia. Mam w sobie jakiś sentyment do starszych i cierpiących osób i w mojej zarozumiałości nie potrafię zrozumieć tych, którzy podchodzą do tego cierpienia z taką odrazą... a mam tego przykład w bardzo bliskiej rodzinie. Mój malutki rozumek po prostu nie może tego pojąć... Jak można czuć odrazę czy niechęć do bliskiej sobie osoby, tłumacząc, że ja nie mogę, robi mi się słabo, jest mi niedobrze itp.. Jestem okrutna, ale naprawdę nie mogę tego pojąć.
    Półtora roku temu umierał mój tata na raka. Nie wyobrażam sobie, aby go nie ucałować czy przytulić...
  • Martadelo ja bym powiedziała-biedna mala dziewczynka obecnie już w ciele doroslej kobiety.dziecko ,które czeka aż matka powie coś w rodzaju:>>kocham Cię,córeczko.popełnilam wiele błędów nie przylulałam cię nie całowałam,pozwoliłam ,żebyś czuła że jesteś dla mnie ciężarem.nauczyłam cię ,że dotyk może kojarzyć się tylko z obowiązkiem,a twoje zycie samo w sobie nie ma żadnej wartości.nie umiałam się cieszyć z tego że ciebie dostałam ale teraz chcę cię za to przeprosić .teraz widzę jak wielkie szczęście mnie spotkało,że mam ciebie.<<
    biedne poranione emocjonalnie dziecko,które cały czas stara się zasłużyć na odobinę miłości.smutne.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.