w niedziele z rana jak codzien udalismy sie d naszego ulubionego szpitala na nasze ulubione ktg i wielogodzinne siedzenie na izbie przyjec. oficjalnie to byl nasz 12 dzien po terminie, mniej oficjalnie siedemnasty. zapis ktg wyszedl szybko i ładnie jak rzadko kiedy, a potem czekanie i czekanie. obejrzałam bardzo ciekawy film o indianach i kowbojach, spotkałam lekarza który w piatek wieczorem chcial mnie przyjac na patologie i byl zblwersowany ze jeszcze chodze w ciazy. okolo 14? 13? w koncu przyszla na nas kolej. pani doktor byla zdeterminowana zeby to dziecko dzis urodzic i maltretowała mnie dobrych kilka minut usłujac przygotowac sobie pole do przebicia pecherza, ale nic z tego nie wyszlo. zrobiła wiec czary mary i znalazła mi miejsce na patologii, przykazała sie najesc i zapowiedziala 6 godzinna kroplowke z oksytocyny. na odziale bylo bardzo milo - polozna i studentka ktore tam sie mna zajmowały byly naprawde fajne chociaz troche zmasakrowały mi reke zakladajac wenflon. troche poogladalismy z piotrkiem bajek, ale dopadlo mnie zmeczenie i kolejne 2 godzinki pod kroplowka i ktg drzemałam, az zacelo sie robic dosc intensywnie i moja droga lekarka zaprosiła mnie na badanko celem przebicia pecherza w koncu. jednak jak zobaczyla jak mi swietnie idzie stwierdzila - a niec sie rodzi w pecherzu. zwolniła sie ala porodowa i juz po mnie przyszly polozne. jak dowiedzialy sie ze pecherz jest caly i dr stwierdzila ze nie ma sensu go niszczyc to oksytocyne tez mi odlaczyły. musze jednak powiedziec ze na tym etapie nie czulam juz roznicy - z kroplowka czy bez. cala moja dzielnosc poszla sobie gdzies i generalnie czułam sie cieniasem, ale z kazdym skurczem mniej sie tym przejmowałam. proboałam siedziec w wannie ale niewiele to pomoglo i zaczelam prosic o znieczulonko. niestety zeby sie doczekac tego cudu techniki trzeba wylezec troche pod ktg. wiec lezałam. to na jednym boczku, to na drugim. a jak w koncu przyszlo znieczulonko to zadziałalo na prawy boczek. a na lewy nie do konca. taki przypadek. przy niektórych skurczach reagowałam smiechawką na cala te sytuacje. w koncu jednak udalo sie nam urodzic i generalnie dziecie sliczne i wymietolono - cichutkie i grzecznie ssace piers. o pierwszej bylysmy juz na sali poporodowej gdzie koncertowali mali ludzie urodzeni nieco wczesniej. Halszka spała do rana a ja czekałam z niecierpliwoscia az bede mogla stantad zwiac. w koncu o 13 sytucja zaczela sie klarowac a o 16 wypisy byly gotowe i moglismy sie stamtad zabrac, w spokoju polozyc we własnym lozku i zajac normalnymi noworodkowymi sprawkami
Komentarz
Halszka - cudne imię
okolo 14? 13? w koncu przyszla na nas kolej. pani doktor byla zdeterminowana zeby to dziecko dzis urodzic i maltretowała mnie dobrych kilka minut usłujac przygotowac sobie pole do przebicia pecherza, ale nic z tego nie wyszlo. zrobiła wiec czary mary i znalazła mi miejsce na patologii, przykazała sie najesc i zapowiedziala 6 godzinna kroplowke z oksytocyny.
na odziale bylo bardzo milo - polozna i studentka ktore tam sie mna zajmowały byly naprawde fajne chociaz troche zmasakrowały mi reke zakladajac wenflon. troche poogladalismy z piotrkiem bajek, ale dopadlo mnie zmeczenie i kolejne 2 godzinki pod kroplowka i ktg drzemałam, az zacelo sie robic dosc intensywnie i moja droga lekarka zaprosiła mnie na badanko celem przebicia pecherza w koncu. jednak jak zobaczyla jak mi swietnie idzie stwierdzila - a niec sie rodzi w pecherzu. zwolniła sie ala porodowa i juz po mnie przyszly polozne. jak dowiedzialy sie ze pecherz jest caly i dr stwierdzila ze nie ma sensu go niszczyc to oksytocyne tez mi odlaczyły. musze jednak powiedziec ze na tym etapie nie czulam juz roznicy - z kroplowka czy bez. cala moja dzielnosc poszla sobie gdzies i generalnie czułam sie cieniasem, ale z kazdym skurczem mniej sie tym przejmowałam. proboałam siedziec w wannie ale niewiele to pomoglo i zaczelam prosic o znieczulonko. niestety zeby sie doczekac tego cudu techniki trzeba wylezec troche pod ktg. wiec lezałam. to na jednym boczku, to na drugim. a jak w koncu przyszlo znieczulonko to zadziałalo na prawy boczek. a na lewy nie do konca. taki przypadek. przy niektórych skurczach reagowałam smiechawką na cala te sytuacje. w koncu jednak udalo sie nam urodzic i generalnie dziecie sliczne i wymietolono - cichutkie i grzecznie ssace piers. o pierwszej bylysmy juz na sali poporodowej gdzie koncertowali mali ludzie urodzeni nieco wczesniej. Halszka spała do rana a ja czekałam z niecierpliwoscia az bede mogla stantad zwiac. w koncu o 13 sytucja zaczela sie klarowac a o 16 wypisy byly gotowe i moglismy sie stamtad zabrac, w spokoju polozyc we własnym lozku i zajac normalnymi noworodkowymi sprawkami