U nas też była afera , posłałam wczoraj raz męża na zebranie i wywołał awanturę . W tej malutkiej klasie 11 osób , 3 osoby są mocno zagrożone , kolejne 3 na granicy . Ale pan z matmy to beton , już raz z nim rozmawialiśmy indywidualnie. Wykłada też na wyższej uczelni i ma pewne nawyki.
A poza tym ona ma dobre oceny , z humanistycznych i z języków świetne.
to tak jak u mnie
Czyli dzieciak jest wyuczalny. Nie zostawiłabym tak tego, zwłaszcza, że jest tak duża liczba dzieci z podobnym problemem. Sama jestem nauczycielem i wiem, że jak u mnie sporo osób dostaje jedynkę, to jest to moja wina. Bo dzieciak ma się u mnie nauczyć na lekcji, a nie w domu i jeśli z lekcji nie wyniósł tego, co powinien, to znaczy, że źle wytłumaczyłam.
A poza tym ona ma dobre oceny , z humanistycznych i z języków świetne.
to tak jak u mnie
Czyli dzieciak jest wyuczalny. Nie zostawiłabym tak tego, zwłaszcza, że jest tak duża liczba dzieci z podobnym problemem. Sama jestem nauczycielem i wiem, że jak u mnie sporo osób dostaje jedynkę, to jest to moja wina. Bo dzieciak ma się u mnie nauczyć na lekcji, a nie w domu i jeśli z lekcji nie wyniósł tego, co powinien, to znaczy, że źle wytłumaczyłam.
Dokładnie. Ocena ucznia jest informacja zwrotna w pierwszej kolejności dla nauczyciela... Coś mocno poszło nie tak...
no i żeśmy się doczekali... poprawka z matmy pod koniec sierpnia, druga klasa liceum. mimo korków Dramat. W klasie 11 jedynek na koniec roku z matmy. szlag.
Dobrze radzę zgłosić sprawę do kuratorium z prośbą o kontrolę. Obowiązkiem nauczyciela poza wstawianiem jedynek jest nauczać dzieci, a 11 na koniec roku w LO gdzie dzieci są już wyselekcjonowane (czyli nie są band leniwych półgłówkow) to skandal.
Dlaczego z zadań domowych najwyżej 2? Co nauczyciel na to mówi? U nas też pod górkę z matma, ale w tym roku obraliśmy strategię nadrabiania zadaniami domowymi. Syn starał się żeby każde było na 4 lub 5 i dużo to pomoglo.
Dlaczego z zadań domowych najwyżej 2? Co nauczyciel na to mówi? U nas też pod górkę z matma, ale w tym roku obraliśmy strategię nadrabiania zadaniami domowymi. Syn starał się żeby każde było na 4 lub 5 i dużo to pomoglo.
mówi na to że ktoś może za nich te zadania odrobić, więc na wszelki wypadek daje tylko 2.
No nie wiem, czy tak każdy tej podstawowo licealnej matmy może sie nauczyć. U nas wyglądało to tak, że jednego dnia siedzimy nad zadaniami i niby coś rozumie, a następnego dnia nic już z tego nie wie i znów zaczynamy od zera. Program idzie dalej a dziecko w miejscu. U nas chyba problem polega na tym, że ta matma i cyferki z niczym się nie kojarzą, takie suche działania. Z fizyki dla odmiany będzie miał na koniec prawdopodobnie 6.
@mamaw polecam książkę https://www.ceneo.pl/67876528. Nabyłam i nie żałuję. Mam jedno dziecko, które wydawało mi się niewyuczalne i zawsze ogarnia na dopuszczającą Żałuję, że trafiłam na tę lekturę dopiero pół roku temu.
No nie wiem, czy tak każdy tej podstawowo licealnej matmy może sie nauczyć. U nas wyglądało to tak, że jednego dnia siedzimy nad zadaniami i niby coś rozumie, a następnego dnia nic już z tego nie wie i znów zaczynamy od zera. Program idzie dalej a dziecko w miejscu. U nas chyba problem polega na tym, że ta matma i cyferki z niczym się nie kojarzą, takie suche działania. Z fizyki dla odmiany będzie miał na koniec prawdopodobnie 6.
Wiele zależy od nauczyciela.
Ja uczyłam w liceum kolegów i koleżanki i z jedynek wyciągali się na trójki nasz nauczyciel był miły, ale chyba słabo tłumaczył, bo choć kochałam matematykę i nawet sama dla siebie rozwiązywałam zadania dodatkowe, których nikt mi nie zadawał to i tak zaczynałam rozumieć dane zagadnienie dopiero w ostatniej chwili tuż przed sprawdzianem.
W klasie maturalnej mieliśmy też zastępstwo z dyrektorem, który miał nas nauczyć rachunku prawdopodobieństwa i to dla mnie był dramat totalny, jak bardzo nie mogłam zrozumieć o czym ten człowiek mówi - a miałam do tej pory niemal same piątki. Za to kolega, który miał ledwo dwóje, przed maturą zaczął chodzić na korki dzięki czemu to zagadnienie, jako jedyne z całej matematyki, umiał na 5.
Dlaczego z zadań domowych najwyżej 2? Co nauczyciel na to mówi? U nas też pod górkę z matma, ale w tym roku obraliśmy strategię nadrabiania zadaniami domowymi. Syn starał się żeby każde było na 4 lub 5 i dużo to pomoglo.
mówi na to że ktoś może za nich te zadania odrobić, więc na wszelki wypadek daje tylko 2.
Tak czytam i czytam i nasuwa mi się jedna myśl: psychopata.
Nie rozumiem czemu nie zgłosicie sprawy gdzieś wyżej, nie wiem, są jeszcze w Polsce kuratoria oświaty?
Dawniej była taka jednostka nadrzędna nad szkołami, a dopiero potem ministerstwo.
Moja mama miała zamiar zgłosić tam pewną sprawę, która dotyczyła mojego brata. Napisała w tej sprawie do dyrekcji szkoły, że kieruje skargę do kuratorium , jeżeli natychmiast nie rozwiążą problemu mobbingu, jaki się zdarzył w klasie brata (wtedy to się nazywało "prześladowanie").
Reakcja byłą natychmiastowa - jakoś dziwnie udało się w trybie pilnym rozwiązać problem, który ciągnął się pół roku.
A to było za PRL. Teraz chyba jest w Polsce więcej wolności, tak?
Z wpisów @Prayboy wynika, że ten nauczyciel znęca się nad psychiką uczniów, to jest zwykły, chamski mobbing, występowanie z pozycji siły i władzy na zasadzie "a co mi wszyscy zrobicie".
Ten nauczyciel aż się prosi o kłopoty.
Jak czytam ten wątek to, przepraszam, ale włos mi się jeży na głowie jak bardzo zakorzeniony jest w Polsce mobbing w szkołach, rujnowanie psychiki dzieci (i młodzieży) i znęcanie się nad nimi (np. wyśmiewanie przy tablicy, poniżanie) .
Znów zbiorę tu baty na forum, ale tak , napiszę mimo to:
nie do pomyślenia w Norwegii!!!
Szacunek, życzliwość w szkole i dbanie o to, by była jak najmniejsza ilość stresu - to norma tutejszych szkół.
Na drzwiach każdej klasy w szkole podstawowej u syna był napis: MOBBING FORBUDT czyli mobbing zabroniony.
I nakaz ten dotyczył tak dzieci jak i nauczycieli.
Z uczniami prowadzone były zajęcia antymobbingowe już od pierwszej klasy, i powtarzane w klasach wyższych, tak dla przypomnienia.
Uczniowie byli tak wyszkoleni, że mobbing właściwie nie istniał w ich szkole. Nauczyciele okazywali uczniom maksimum szacunku i wsparcia psychicznego. A przede wszystkim życzliwość.
Teraz syn jest w gimnazjum i też o mobbingu nic nie słyszę.
Dzieciaki zbudowały fajne, przyjacielskie i pełne szacunku relacje ze sobą nawzajem, ale, uważam, nauczyli ich tego dorośli - nauczyciele przede wszystkim.
Nigdy nie słyszałam, żeby koledzy (czy koleżanki) syna mieli depresję, nerwicę, albo potrzebowali psychologa. Nigdy.
Błagam, zróbcie coś z tym problemem w Polsce, nie gódźcie się na złe traktowanie Waszych dzieci, brońcie ich stanowczo i ratujcie ich psychikę, na miłość Boską!
Nie mogę uwierzyć i przecieram oczy ze zdumienia, że tak wielki jest problem z psychiką dzieci w Polsce, czytam tutaj na forum,że brakuje miejsc u psychiatrów i psychologów dziecięcych(???!!!)
I to ma być zdrowy naród w przyszłości?
Weźcie coś z tym zróbcie, bo szkoda Waszych dzieci!
Naprawdę da się prowadzić szkolnictwo bez znęcania się, bez mobbingu i bez tej całej masy stresu. Da się.
I uważam, że w Polsce najwięcej szkód psychicznych wyrządza jednak szkoła.
Nie tyle brak rodziców w domu i ich zapracowanie (w Norwegii też pracują, prawie zawsze oboje), ale właśnie szkoła jest tym czynnikiem niszczącym psychikę małych/młodych Polaków i wpędzającym ich w nerwicę oraz kompleksy.
Ja tylko napiszę , że po środowej awanturze w szkole , którą zrobił mój mąż , córka dostała dzisiaj 3 z odpowiedzi ( w jej sytuacji to dobrze ) i okazało się , że dostanie też zadania do domu na ocenę . A na poprawie ostatniego sprawdzianu mają być zadania bardzo podobne do tych , które były na sprawdzianie. Czyli w sytuacjach podbramkowych nie ma co się bać , że się dziecku zaszkodzi. U nas dwa spotkania z dyrektorem i jedno z nauczycielem nic nie dały. Teraz od razu efekt.
ja nie w temacie matmy ale dziś poczułam co może znaczyć mieć dziecko w szkole i nauczyciela uprzedzonego do dziecka. 2 z 3 zdało za pierwszym podejściem egzamin na kartę pływacką. trzeciemu pan nie zaliczył płynięcia pod wodą (no nie dał rady) i 200 m - i tu nie rozumiałam czemu bo przepłynął je w całości w tym 50 na plecach. Że niby nie tak technicznie itp. Uprzedzony do syna bo kiedyś się niegrzecznie zachowywał i pan go karnie podczas zajęć przerzucał do grupy maluchów.
Przy czym znajomy ratownik mówi, że nie ocenia się techniki tylko ma być przepłynięte na plecach a to, ze ktoś nie całkiem dobrze ręce wyrzuca to nic. Jak przepłynał jest zaliczone. A tu się okazuje, że od widzimisię pana to ma zależeć?
Wkurzyłam się bo to po prostu niesprawiedliwe, tym bardziej, że pytałam wyraźnie czy syn ma podchodzić i powiedział że tak.
Dziś powtórka, syn przejęty , prosił bym patrzyła to patrzę - 5 basenów na plecach 3,5 na brzuchu. A gość znowu się krzywi... no szlag nie trafił, jeszcze mi komentuje, że może sama wejdę to wody to zobaczymy czy przepłynie te 5 m pod wodą - no chamskie to było...
W końcu po dyskusji i nieprzyjemnościach mu zaliczył, ale kurcze jak można stosować inne miary do różnych dzieci, Bogu dziękuję, że nie mam dziecka w szkole bo uprzedzony nauczyciel to jakaś masakra musi być.
Tu było tylko pływanie ale jakby od tego miało zależeć zaliczanie klasy, to naprawdę nie trzeba być helikopterem, żeby dostać szału i bronić własnego dziecka.
I owszem mogłam sobie darować i nie dyskutować i niech się 9 latek utwierdza że świat jest niesprawiedliwy. I że może się starać przygotowywać a i tak nie zda mimo wykonania tego co trzeba.
BYleby nic dziecku nie pomóc i nie być posądzonym o bycie helikopterem
O ile do tego zalicza się dopilnowanie zwykłej uczciwości w ocenianiu i równych kryteriów. Nic więcej.
Zależy jak patrzeć na matematykę. Posiada wiele różnych działów, a często te same problemy mogą być rozwiązane zamiennie różnymi sposobami (np. analitycznie lub geometrycznie), co może być zbieżne z określonymi preferencjami konkretnego człowieka. Uczenie matematyki w szkole to przekazywanie gotowych przepisów na ciasto. Matematyka jako przedmiot nauczania jest zbiorem gotowych algorytmów, które są wtłaczane dzieciakom, a za minimalne odstępstwa dostaje się po łapach.
Żeby zrozumieć bezsens tego można sobie wyobrazić jak by wyglądała nauka pisania wypracowania w takim schemacie. Dostaje się polecenie napisania tekstu na konkretny temat, a potem szczegółowy algorytm określający co ma być w kolejnych zdaniach z informacją na koniec, że to jest jedyne słuszne rozwiązanie; a na sprawdzianie każde odstępstwo od tego algorytmu skutkuje obniżeniem punktów.
Stąd ja byłbym bardzo daleki od określania, kto jest dobry, a kto jest niedobry z maty. Umysły analityczne będą sobie lepiej radziły z przedmiotem w szkole; podejrzewam, że jest sporo ludzi, którzy mają świetne intuicje matematyczne, ale nigdy nie było im dane się o tym przekonać, bo szybko dostały po łapach.
To jest szerszy problem edukacji opartej o rywalizację i ocenianie.
To taki algorytm już mamy dla egzaminu 8-klasisty z angielskiego - uczeń ma odnieść się do danego punktu i potem rozwinąć go. Muszą być dwa oddzielne zdania na każde z trzech zagadnień, bo nie dostanie punków... Paranoja.
No tylko po co się uczyć matmy na poważnie, jeśli do niczego nie będzie się jej używać? Argument, że nauka matematyki uczy "myślenia" czy posługiwania się abstrakcją jest inwalidą w naszym systemie nauczania (podawanie gotowych algorytmów). Do nauki abstrakcji wystarczy dogłębne poznanie kilku zagadnień matematycznych, ale nie w sposób, który jest forsowany w szkołach.
W książce, którą poleca @Gregorius autor wprowadza w pierwszym rozdziale dodawanie i mnożenie i uczy czytelnika jak wymyślić samemu na tej podstawie wzory skróconego mnożenia czy współczynnik kierunkowy. W drugim rozdziale pokazuje, jak samemu wymyślić rachunek różniczkowy i całkowy.
1. bon oświatowy 2. egzamin państwowy "piszę, liczę i czytam, (historia ojczysta?)" - kończy obowiązek szkolny ale nie kończy bonu 3. egzamin maturalny (full wypas polityka edukacyjna państwa), zezwalający na wstęp na studia (z egzaminami lub bez, w zależności od woli uczelni) - kończący bon 4. bon kończy się z pewnym limitem wiekowym, np. 18 czy 20 lat.
Zeby to zadziałało trzeba zlikwidować wszelkie bariery wykształceniowo-administracyjne (np. budowlano-lokalowe) dla zakładania szkół, oraz, by uniknąć monopolizacji i wrogiego przejęcia wprowadzić zasadę, że szkoły mogą otwierać i prowadzić tylko osoby fizyczne - obywatele polscy, i nie więcej niż określoną ilość. Państwo, prócz egzaminów, powinno kontrolować, czy nie ma przepływów pieniężnych ze szkół do rodziców.
a skąd założenie że nie będzie się używać do niczego? W dzisiejszym świecie trzeba się mocno starać aby matematyki nie używać do niczego.
Które konkretnie zagadnienia z matury podstawowej są wykorzystywane w życiu?
1. Logarytmy - nie
2. Skomplikowane działania na potęgach - nie
3. Działania na procentach - trochę tak, choć zadanie dość wydumane
4. Operacje na ułamkach w dopełnieniu do 1 - tak
5. Układ równań - nie
6. Równania - nie
7. Miejsce zerowe funkcji - nie
8-10 Funkcja kwadratowa - nie
11-12. Ciągi - nie
13. Trygonometria - nie
14. Figury wpisane w okrąg - nie
Z dalszy przydatne:
23. Mediana - tak
24. Prawdopodobieństwo losowania - trochę tak, ale zadanie wydumane
To należy zmienić system nauczania a nie likwidowac matematykę. Historia i polski też są nauczane w sposób daleki od prawidłowego - i co, też zlikwidowac?
Ja jestem zwolennikiem uczenia wyłącznie przydatnych podstaw, a reszta zgodnie z zainteresowaniami w formie interdyscyplinarnej.
Komentarz
to tak jak u mnie
Nie zostawiłabym tak tego, zwłaszcza, że jest tak duża liczba dzieci z podobnym problemem. Sama jestem nauczycielem i wiem, że jak u mnie sporo osób dostaje jedynkę, to jest to moja wina. Bo dzieciak ma się u mnie nauczyć na lekcji, a nie w domu i jeśli z lekcji nie wyniósł tego, co powinien, to znaczy, że źle wytłumaczyłam.
Już wiem , że zabierzemy ja z tej szkoły. Ale wolałabym do II klasy a nie I
Oficjalnie. I podpisy wszystkich rodziców, tych uczniów co mają pały.
Byle szybko, nie czekać na zakończenie roku! Jak dacie radę, to jutro, jak nie, to w poniedziałek.
I skoro są takie wątpliwości to jasno: proszę o zakres materiału na dwóję. I rodzic niech będzie przy odpytywaniu.
Bez sensu psuć sobie wakacje.
U nas też pod górkę z matma, ale w tym roku obraliśmy strategię nadrabiania zadaniami domowymi. Syn starał się żeby każde było na 4 lub 5 i dużo to pomoglo.
Bo ja zacząłem i jest w pewnym sensie inspirujące
Ja uczyłam w liceum kolegów i koleżanki i z jedynek wyciągali się na trójki
nasz nauczyciel był miły, ale chyba słabo tłumaczył, bo choć kochałam matematykę i nawet sama dla siebie rozwiązywałam zadania dodatkowe, których nikt mi nie zadawał to i tak zaczynałam rozumieć dane zagadnienie dopiero w ostatniej chwili tuż przed sprawdzianem.
W klasie maturalnej mieliśmy też zastępstwo z dyrektorem, który miał nas nauczyć rachunku prawdopodobieństwa i to dla mnie był dramat totalny, jak bardzo nie mogłam zrozumieć o czym ten człowiek mówi - a miałam do tej pory niemal same piątki. Za to kolega, który miał ledwo dwóje, przed maturą zaczął chodzić na korki dzięki czemu to zagadnienie, jako jedyne z całej matematyki, umiał na 5.
Czasem trudno nie być helikopterem
Uczenie matematyki w szkole to przekazywanie gotowych przepisów na ciasto. Matematyka jako przedmiot nauczania jest zbiorem gotowych algorytmów, które są wtłaczane dzieciakom, a za minimalne odstępstwa dostaje się po łapach.
Żeby zrozumieć bezsens tego można sobie wyobrazić jak by wyglądała nauka pisania wypracowania w takim schemacie. Dostaje się polecenie napisania tekstu na konkretny temat, a potem szczegółowy algorytm określający co ma być w kolejnych zdaniach z informacją na koniec, że to jest jedyne słuszne rozwiązanie; a na sprawdzianie każde odstępstwo od tego algorytmu skutkuje obniżeniem punktów.
Stąd ja byłbym bardzo daleki od określania, kto jest dobry, a kto jest niedobry z maty. Umysły analityczne będą sobie lepiej radziły z przedmiotem w szkole; podejrzewam, że jest sporo ludzi, którzy mają świetne intuicje matematyczne, ale nigdy nie było im dane się o tym przekonać, bo szybko dostały po łapach.
To jest szerszy problem edukacji opartej o rywalizację i ocenianie.
Argument, że nauka matematyki uczy "myślenia" czy posługiwania się abstrakcją jest inwalidą w naszym systemie nauczania (podawanie gotowych algorytmów). Do nauki abstrakcji wystarczy dogłębne poznanie kilku zagadnień matematycznych, ale nie w sposób, który jest forsowany w szkołach.
W książce, którą poleca @Gregorius autor wprowadza w pierwszym rozdziale dodawanie i mnożenie i uczy czytelnika jak wymyślić samemu na tej podstawie wzory skróconego mnożenia czy współczynnik kierunkowy.
W drugim rozdziale pokazuje, jak samemu wymyślić rachunek różniczkowy i całkowy.
1. bon oświatowy
2. egzamin państwowy "piszę, liczę i czytam, (historia ojczysta?)" - kończy obowiązek szkolny ale nie kończy bonu
3. egzamin maturalny (full wypas polityka edukacyjna państwa), zezwalający na wstęp na studia (z egzaminami lub bez, w zależności od woli uczelni) - kończący bon
4. bon kończy się z pewnym limitem wiekowym, np. 18 czy 20 lat.
Zeby to zadziałało trzeba zlikwidować wszelkie bariery wykształceniowo-administracyjne (np. budowlano-lokalowe) dla zakładania szkół, oraz, by uniknąć monopolizacji i wrogiego przejęcia wprowadzić zasadę, że szkoły mogą otwierać i prowadzić tylko osoby fizyczne - obywatele polscy, i nie więcej niż określoną ilość.
Państwo, prócz egzaminów, powinno kontrolować, czy nie ma przepływów pieniężnych ze szkół do rodziców.
Z dalszy przydatne: 23. Mediana - tak 24. Prawdopodobieństwo losowania - trochę tak, ale zadanie wydumane
znowu poprawił sprawdzian z jedynki na jedynkę
innych metod poprawy nauczyciel nie uznaje
ja pier…
inne przedmioty ok.