Nie jestem przeciwnikiem "Gorzkich Żali" czy innych nabożeństw w Wielkim Poście, ale myślę, że za parę lat GŻ, nabożeństwa majowe i inne umrą śmiercią naturalną w większości parafii, zwłaszcza miejskich. Pandemia trochę to przyśpieszy. Dlaczego tak uważam?
1. Dla wielu młodych ludzi ukształtowanych w innej wrażliwości, kulturze, muzyce, używanym słownictwie, to już nieadekwatne nabożeństwo. Wystarczy policzyć, ile młodych i dzieci jest na tych nabożeństwach.
2. Ale wiąże się z tym jeszcze głębszy problem, teologiczno-duszpasterski. Nie dotarły do nas jeszcze w pełni zmiany posoborowe w rozumieniu Wielkiego Postu, Biblii, sakramentów, a zwłaszcza Eucharystii. Obecnie w centrum tego okresu nie jest rozważanie Męki Pańskiej, lecz przygotowanie do świąt wielkanocnych i bardziej świadome przeżywanie Eucharystii jako centrum życia liturgicznego w Kościele. Mękę Pańską zgodnie z rozkładem czytań liturgicznych rozważamy głębiej od Niedzieli Palmowej. U nas zdarza się ciągle tak, że wierni przychodzą na Gorzkie Żale lub Drogę Krzyżową, ale wielu z nich nie zostaje na Eucharystii, nie słucha Słowa Bożego z dnia. I tak przestawia się hierarchię ważności. Uważamy to za nasz polski wyróżnik, za tradycję polską. Pięknie, ale to już nie wystarczy dzisiaj. Podtrzymywanie tej tendencji za wszelką cenę po prostu nie dopuszcza tych zmian w praktyce liturgicznej i duszpasterskiej. I to nas chyba wyróżnia od innych.
3. Gorzkie Żale, skądinąd literacko piękne, zostały wymyślone w innej epoce nie tylko kulturowej, historycznej, ale też na innym etapie rozumienia wiary i roli Kościoła. Powstały 300 lat temu jako wyraz pewnego zapotrzebowania. Jakiego? Ano takiego, że msze święte były odprawiane tylko rano. Niewiele osób mogło w nich uczestniczyć. Dużo nabożeństw powstało z myślą o tym, by wierni mogli w "czymś" uczestniczyć wieczorem. To się zmieniło. Msze św. są odprawiane o każdej porze. Podobnie było np. z adoracją. Do Soboru Watykańskiego II wystawiano Najświętszy Sakrament dla wiernych podczas mszy świętej:) Dzisiaj nie do pomyślenia, ale tak robiono. Dlaczego? Ksiądz sobie odprawiał po łacinie, to ludzie w tym czasie mieli "zajęcie" pobożne.
4. Gorzkie Żale wiążą się też z pobożnością ludową, która sama już nie przeniesie wiary w następne pokolenia. Jest za słabo ugruntowana biblijnie i sakramentalnie. Nie chodzi tylko o intelektualną stronę. Polska już nie jest krajem robotniczo-chłopskim. Owszem, dla części wiernych te nabożeństwo pozostaną atrakcyjne -są jakąś formą pobożności. Ale coraz więcej zaangażowanych wiernych oczekuje czegoś więcej. Czego? Nauki głębszej modlitwy, solidnej katechezy biblijnej, porządnych kazań, wspólnot, a nie tylko zespołu nabożeństw. 300 lat temu nie wolno było świeckim rozważać Pisma świętego. Dzisiaj usilnie się to zaleca w Kościele. Czy to nie jest ważna zmiana?
Nie wszyscy oczekują pogłębienia wiary. To jasne. Ale to ci głębiej uformowani przeniosą wiarę dalej, nie ci, którzy polegają tylko na rytuałach, święconkach, opłatkach i tradycjach, bo są "nasze". Właśnie nabożeństwa, gdzie nie przyjmuje się Komunii świętej, miały być czymś zastępczym i dla wszystkich, dla mas. I to się już wyczerpało. Kościół masowy w Polsce to już przeszłość, chociaż niektórzy uważają, że to chwilowe "tąpnięcie".
5. Sama miłość do tego, co "zawsze było" ( a Gorzkie Żale są u nas w Polsce od 300 lat tylko) nie wystarczy na to, by coś kontynuować i nie wystarczy za narzędzie ewangelizacyjno-formacyjne. Gorzkie Żale to tylko zmienna forma, a nie cel sam w sobie. Owszem, zawsze będą grupy zakochane w tym, co było i dlatego ma to dla nich wartość samą w sobie. Ale to margines. Pandemia i inne procesy kulturowe wywołają w Kościele w Polsce pewną pustkę, wyrwę. Nie będzie dużo ludzi na Gorzkich Żalach, Godzinkach i innych nabożeństwach. Najpierw będzie panika, nawoływanie, by wrócić do tego, co było. Ale to niewiele da. Podobnie jak tryb przeczekiwania, by potem wrócić do dawnych "ustawień". Nie będzie prostego powrotu do tego, co było.
Nie chcę tu wyczerpująco wyliczać, ile zwyczajów, tradycji, form, nabożeństw było w Kościele i już ich nie ma. Począwszy od formy pokuty, przez sposób sprawowania sakramentów, sztukę sakralną, stosunek do Pisma świętego itd. To normalne. I dobrze. Bo świat się zmienia i człowiek też. Mam na myśli dobre, pobudzane przez Ducha Świętego zmiany, nie chore. Jeśli się do nich nie dostosujemy, będziemy istnieć w Kościele sami dla siebie.
Musimy już dzisiaj myśleć, rozeznawać nad tworzeniem innego rodzaju nabożeństw, opartych na Słowie Bożym, ciszy, śpiewie, na duchowości chrzcielnej i eucharystycznej. Trzeba eksperymentować. Nie wszystko chwyci. Będą błędy i porażki. Ale nie ma innej drogi. Należy uczyć wiernych rozważania Słowa Bożego, jak przeżywać adorację Najświętszego Sakramentu i że Eucharystia jest ponad wszystkimi nabożeństwami, a nie obok nich. No i że Bóg nie jest obecny tylko w "kościele", ale we wspólnocie "Kościoła" . I nie działa tylko w Kościele, ale też poza nim i w świecie.
Jeśli tego nie zaczniemy robić, myśleć, szukać nowych propozycji, ewangelizować, obudzimy się z ręką w nocniku. Będzie płacz i zgrzytanie zębów.
Komentarz
Szczególnie jeśli poprzedza je świetne kazanie pasyjne.
A po nas - choćby potop.
A poważnie - może i umrą. No i co z tego? Były zakony, których już nie ma, ale życie zakonne istnieje, wspólnoty różnego typu, instytuty życia konsekrowanego powstają.
Duch wieje kędy chce.
Ja co tydzień muszę klęczeć i stać poza ławką na "Gorzkich żalach" właśnie!
Kazania pasyjne u nas wymagające są, naprawdę. W tym roku temat: Siedem słów do Krzyża na podstawie rozważań arcybiskupa Fultona Sheena.
I dwoje z moich dzieci lubiło, choć w naszej parafii nie ma takiego klimatu jak w barokowym kościele w Głubczycach.