Mnie z racji studiów otaczają tacy "niektórzy". Bo Ci "niektórzy" to spora część mojej grupy (przynajmniej ta bardziej wygadana), spora część lekarzy akademickich. Nasłuchałam się o zabijaniu chorych dzieci na zajęciach z ginekologii ostatnio, musiałam wręcz wyjść z jednego seminarium, bo co jedna baba pieprzyła to przekroczyło już moją "ciążową" wytrzymałość... Stąd moja nadwrażliwość w tym kierunku w temacie... Że tak się "dotłumaczę"...
Z drugiej strony widziałam też chore dzieci, rozmawiałam z matką, której ciąża przebiegała wzorowo, a urodziła się bardzo chora dziewczynka, widziałam jej smutek w oczach. Ale widziałam też troskę i miłość. I patrząc na chore dzieci, niejako bardziej nie mogę zrozumieć, że ktoś może woleć, żeby się nie urodziły. Ale też się boję, co ja bym zrobiła, gdyby moje dziecko było chore, oczywiście, że się tego boję. Ale nie jestem w stanie "sądzić" tych dzieci tak, jak robią to niektórzy moi znajomi, którzy mają być lekarzami, stać na straży życia, a nie śmierci... No nic, jeszcze raz przepraszam, że niektórych uraziłam, nie chciałam, po prostu nie jestem w stanie postawić się w Waszej sytuacji.
Moja mama wolałaby chyba żebym ja i mój brat (oboje chorzy na to samo gówno, u niego zaczeło się w wieku 6 lat, u mnie 25 lat) się nie urodzili, niż miałaby przeżywać to, co przeżyła. I z ilu rzeczy musiała zrezygnować i jak ją ludzie traktowali gdy zachorował brat. I co ona takiego źle zrobiła i czym sobie zasłużyła, gdy zachorowałam ja. Dlatego- przepraszam, że to piszę - do chorych dzieci mam stosunek ambiwalentny, bo doświadczenie podpowiada że mogą o mało co rozbić rodzinę, a rodzicielkę tychże wprowadzić w cieżką depresję i nerwicę.
Mam podobnie, wiem co to znaczy wychowanie dziecka niepełnosprawnego ze strony rodziców (siostra urodzona z rozszczepieniem rdzenia kręgowego), obawiam się, czy podołalibyśmy i czy nasze małżeństwo by przetrwało.
Znam trochę rodziców dzieci, a w sumie już dorosłych, z upośledzeniem...
I choć wielu z nich uważa swoje dzieci za dar, widzą ich piękno, to nie umniejszy to nigdy
zmęczenia
zwątpienia
strachu o dziecko
lęku o jego przyszłość
chwil zwątpienia i załamania
osamotnienia, nawet gdy się ma wsparcie
zmian w życiu
niemożności spelnienia niektórych marzeń...
A ja?
Jestem piewcą i wyznawcą- każde życie jest tak samo warte, jestem z obozu Jeana Vanier,ale...
ja też bym chciała, by moje dzieci były zdrowe!
Jak będą chore, oczywiście przyjmę!
Jestem w stanie wyobrazić sobię adopcję chorego/upośldzongo dziecka, znam rodzinę, która adoptowała 3, w tym jedno z głęboką niepełnosprawnością - i oni też twierdzą, że im łatwiej, bo to oni podjęli tę decyzję...
Chylę czoła przed rodzicmi chorych dzieci, których nikt nie pytał o zdanie...
choć teoretycznie wszyscy wiemy, że nie mamy gwarancji na zdrowe dziecko, to...
Moja mama wolałaby chyba żebym ja i mój brat (oboje chorzy na to samo gówno, u niego zaczeło się w wieku 6 lat, u mnie 25 lat) się nie urodzili, niż miałaby przeżywać to, co przeżyła. I z ilu rzeczy musiała zrezygnować i jak ją ludzie traktowali gdy zachorował brat. I co ona takiego źle zrobiła i czym sobie zasłużyła, gdy zachorowałam ja. Dlatego- przepraszam, że to piszę - do chorych dzieci mam stosunek ambiwalentny, bo doświadczenie podpowiada że mogą o mało co rozbić rodzinę, a rodzicielkę tychże wprowadzić w cieżką depresję i nerwicę.
Rosea przepraszam ale co to za choroba ktora zmusza ludzi do tak strasznych deklaracji?
Moja mama wolałaby chyba żebym ja i mój brat (oboje chorzy na to samo gówno, u niego zaczeło się w wieku 6 lat, u mnie 25 lat) się nie urodzili, niż miałaby przeżywać to, co przeżyła. I z ilu rzeczy musiała zrezygnować i jak ją ludzie traktowali gdy zachorował brat. I co ona takiego źle zrobiła i czym sobie zasłużyła, gdy zachorowałam ja. Dlatego- przepraszam, że to piszę - do chorych dzieci mam stosunek ambiwalentny, bo doświadczenie podpowiada że mogą o mało co rozbić rodzinę, a rodzicielkę tychże wprowadzić w cieżką depresję i nerwicę.
To nie dzieci rozbijają rodzinę i wpędzają matkę w depresję tylko otoczenie.
Mam nadzieję że mój syn nigdy nie powie że wolałabym żeby się nie urodził to będzie chyba moja największa porażka! Nigdy tak nie myślałam nigdy nie miałam takiego pragnienia, z przerażeniem myślę że może go nie być.
Przypomniał mi sie wywiad z matką ktorej corka leczyła sie na depresje ale ostatecznie w wieku 19 lat popełniła samobojstwo.
Kobieta powiedziała taka jedną ciekawa rzecz która mi została w pamięci.. że podczas choroby córki ona stale była skupiona na swoich własnych przezyciach a jak juz córki nie było to zrozumiała, ze wogole nie skupiała sie na jej problemie i w efekcie ma poczucie ze nic dla niej nie zrobiła bo wszystko co robiła polegało tylko na tym zeby sobie samej poprawic samopoczucie Czyli ja to rozumiem tak, że nalezy byc dla drugiej osoby a nie analizowac swoj własny stan w takiej czy innej sytuacji
Pozwolę sobie jeszcze coś nApisać może ktoś wykorzysta, chociaż to co pisze jest poparte tylko moimi doświadczeniami i przebywaniem z innymi matkami chorych dzieci nie żadną teorią.
Jeśli ktoś w waszym otoczeniu ma chore dziecko, to potrzebuje drugich osób, nawet jak temu zaprzecza to potrzebuje.
Potrzebuje kogoś kto go wysłucha i przyjmie jego obawy. Mnie najbardziej pomogła jedna koleżanka, która jak jej płacząc powiedziałam, że on może umrzeć albo zostać na zawsze jak noworodek, odpowiedziała Wiem.
Nic mnie tak nie wykańczało , jak mówienie będzie dobrze- bo może nie być dobrze i rodzic to wie ale zostaje z tą świadomością i strachem sam.
Druga rzecz to taki rodzic potrzebuje namiastki normalności, czyli plotek, wypicia normalnej kawy, wyjścia z domu - o ile to możliwe.
Nie wolno też unikać tematu choroby, ale mówić o tym normalnie, nie pomaga udawanie że się że jest wszystko ok, ważne żeby cieszyć się z rodzicem tym czym się da cieszyć, żeby mógł się dzieli swoją radością, z tego że dziecko za przeroszeniem puściło bąka jeśli to go cieszy to znaczy że to ważny powód.
Rodzic też potrzebuje odpocząć, wiec jeśli to możliwe to pomóżcie mu w tym.
Zwracajcie sie też do dziecka , wykazujcie swoje zainteresowanie, ale nie chorobą , tylko dzieckiem .
Nie pytajcie ciągle jak tam mały? Jak się ty czujesz? ( Ja jak byłam w dołku nie przyznawałam się do tego nikomu, udawałam że sie trzymam)
Interesjcie się pozostałymi dziećmi, mnie było przykro jak pomijano resztę dzieci.
Oczywiście tylko ludzie się boją, że jak ktoś ma chore dziecko to może sobie nie życzy, może nie wolno się spotykać bo zarażę zrobię krzywdę, co ja miałabym powiedzieć, a może nie powinienem tam iść bo rodzice się wstydzą, a może są tak zajęci lepiej nie zawracać głowy.
A tak naprawdę ludzie się boją. I ja się nie dziwie bo ja też bym się wcześniej bała. Boją się że nie będą wiedzieli co powiedzieć, że rodzic może płakać, że samemu się rozpłaczą itd...
Rodzic chorego dziecka to wszystko wie ale i tak czeka.
Czasami paradoksalnie mnie ustawiało do pionu pocieszanie innych którzy martwili się stanem Jerza.
Tak poza tematem czy ktoś was mógłby mi powedzieć jak się wkleja zdjęcia/ ewentualnie pokazać wątek / lub wkleić przesłanego przeze mnie linka- chcę wam pokazać Jerzyka
Przeczytałam tamten wątek - modlitwę masz jak w banku codziennie. Jerzyk jest malutki jeszcze, mam nadzieję, że znajdą najlepszą drogę leczenia, super, że jesteście w dobrych rękach i lekarka jest zaangażowana. Niech Bóg nad nim czuwa!
Pamiętam ten gniew na początku, pamiętam ile było we mnie smutku. Potem przyszedł nasz proboszcz i tak porozmawiał, po ludzku, tak mi poukładał wszystko. Syn jest głuchy, upośledzony umysłowo, autystyczny, ma wrodzoną nietolerancję laktozy i wrodzoną obniżoną odporność. Teraz ma 16 lat. Jest najstarszy z rodzeństwa, ale i jednocześnie najmłodszy. Pamiętam jak ksiądz powiedział do mnie, że muszę przeżyć żałobę po utracie zdrowego dziecka, a potem narodzi się dla mnie mój syn i tak się stało. Wypłakałam się, modliłam, a Bóg dał mi siłę i wiarę. No i mam faceta który miał nie chodzić, być bezradny. Biega, skacze i jest super facetem, co z tego, że nie umie czytać i pisać, co z tego, że nie mówi. Ale jest super facetem. Miłość i wiara czyni cuda!!
Komentarz
No nic, jeszcze raz przepraszam, że niektórych uraziłam, nie chciałam, po prostu nie jestem w stanie postawić się w Waszej sytuacji.
Dlatego- przepraszam, że to piszę - do chorych dzieci mam stosunek ambiwalentny, bo doświadczenie podpowiada że mogą o mało co rozbić rodzinę, a rodzicielkę tychże wprowadzić w cieżką depresję i nerwicę.
Nie jesteśmy idealni i już.
Aż strach pomysleć, gdyby to było coś cięższego.
Czyli ja to rozumiem tak, że nalezy byc dla drugiej osoby a nie analizowac swoj własny stan w takiej czy innej sytuacji
zalamac sie mozna i przy zdrowych dzieciach
Pamiętam ten gniew na początku, pamiętam ile było we mnie smutku. Potem przyszedł nasz proboszcz i tak porozmawiał, po ludzku, tak mi poukładał wszystko. Syn jest głuchy, upośledzony umysłowo, autystyczny, ma wrodzoną nietolerancję laktozy i wrodzoną obniżoną odporność. Teraz ma 16 lat. Jest najstarszy z rodzeństwa, ale i jednocześnie najmłodszy. Pamiętam jak ksiądz powiedział do mnie, że muszę przeżyć żałobę po utracie zdrowego dziecka, a potem narodzi się dla mnie mój syn i tak się stało. Wypłakałam się, modliłam, a Bóg dał mi siłę i wiarę. No i mam faceta który miał nie chodzić, być bezradny. Biega, skacze i jest super facetem, co z tego, że nie umie czytać i pisać, co z tego, że nie mówi. Ale jest super facetem. Miłość i wiara czyni cuda!!
maliwiju :-*