Ta liczba sama nie spada. Coraz więcej ludzi powątpiewa w realną obecność Boga w Najświętszym Sakramencie. W Jego przymioty: Dobroć, Wszechmoc. W takim razie nie jest dziwne, że coraz mniej osób Go odwiedza
Szczerze .. ja w pokoleniu moich rodziców powiedzmy, wśród rodziny,znajomych itp, nie znalazlabym osoby serio wierzącej. Ale chodziło,bo tradycja. Wiara taka,że przyjmują opłatek,a nie Jezusa. Myślę,że ten spadek to nie tyle co spadek wiary, tylko mniejsza presją,by pójść. Pokolenie wyżej ogólnie ma wiarę równie płytka, mimo,że chodziło do kościoła i rzewnie śpiewało pieśni religijne.
Szczerze... to nawet jakbym ja był w twojej rodzinie to prawdopodobnie byś mnie nie znalazła. Zadaje się lgbt czy zzk. Leczę się biorezonansem. W moim małżeństwie była antykoncepcja. Czasem cierpko wyrażam się o niektórych rzeczach w Kościele .A jednak poważnie, na ile mnie stać, traktuje moją relację z Bogiem.
Szczerze .. ja w pokoleniu moich rodziców powiedzmy, wśród rodziny,znajomych itp, nie znalazlabym osoby serio wierzącej. Ale chodziło,bo tradycja. Wiara taka,że przyjmują opłatek,a nie Jezusa. Myślę,że ten spadek to nie tyle co spadek wiary, tylko mniejsza presją,by pójść. Pokolenie wyżej ogólnie ma wiarę równie płytka, mimo,że chodziło do kościoła i rzewnie śpiewało pieśni religijne.
z tą płytką wiarą, to chyba nie tak,
po prostu tzw. katolicyzm ludowy, nastawiony jest na ziemskie zadania, dla spełnienia których jesteśmy, jak mi się wydaje, powołani na ten świat,
A tak zwany katolicyzm świadomy, nastawiony jest na chwalenie Boga, co wydaje mi się nieporozumieniem. Wg mnie nie dla chwalenia Boga zostaliśmy powołani.
Człowiek jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony.[ĆD 23]
tak, owszem będą niedobitki po domach samotnie odmawiający różaniec, ale w swojej masie normalna parafia nie przetrwa przejazdu walca który teraz jest.
tak, owszem będą niedobitki po domach samotnie odmawiający różaniec, ale w swojej masie normalna parafia nie przetrwa przejazdu walca który teraz jest.
tak, owszem będą niedobitki po domach samotnie odmawiający różaniec, ale w swojej masie normalna parafia nie przetrwa przejazdu walca który teraz jest.
Tak myślę.
Trochę było widać w dobie covidu. Trochę strachu i pustki.
Jeżeli chodzi o neokatechumenat. W Niemczech wspólnoty przeżywają ogromne trudności. Narzucone ograniczenia covidowe spowodowały odpływ uczestników Drogi. Liturgia Eucharystyczna została odarta z wielu symboli. Nie ma możliwości głoszenia katechez i organizowania Konwiwencji.
Spadek liczby praktykujących jest faktem. Odbywa się w Polsce względnie powoli i rozpoczął z wysokiego poziomu, dlatego nadal mamy wielu praktykujących.
U mnie jednak dominują osoby wierzące w każdym pokoleniu. Przy czym zdarzają się też antyklerykałowie, obojętni religijnie czy też ostatnio usłyszałem o rzekomej (nie miałem możliwości potwierdzenia u zainteresowanego) apostazji.
Bardziej mi pasuje uczciwość niż kościółkowanie. Dawniej było tak, że nie ważne co w sercu, w niedzielę szli do kościoła, teraz ludzie nie mają problemu z zaprzestaniem praktyk skoro nie wierzą i nie chcą uwierzyć.
A ja mam w tym temacie zupełnie inne spojrzenie... Pamiętam jak jako oazowiczka z pogardą patrzyłam na "bacie różańcowe", ich rozmowy pod Kościołem, bereciki i poglądy na temat młodzieży, która sobie siedzi na adoracji zamiast klęczeć. Los mnie wypchnął z oazy i ciężko doświadczył. Po powrocie, nie do żadnej wspólnoty, tylko normalnie do parafii, zaczęłam rozmawiać z babciami różańcowymi i one mnie zawstydziły. Tym jakie doświadczenia pokonały - śmierć dzieci, wojna, samotność, skrajna bieda. Żeby daleko nie szukać- moja babcia. Zmarło jej na rękach troje dzieci w wieku niemowlęcym a ona przez to przeszła z różańcem w ręku, bez świętoszkowania, że łzami w oczach, szczerze cierpiąc przed Bogiem i oddając mu to cierpienie. Mam wrażenie, że wielu z tych tradycyjnych katolików, mocą życia sakramentalnego ma bardziej poukładane w głowach i sercach niż niejeden ewangelizator z internetu. Tylko oni nie potrafią tego wyrazić ładnymi słowami. Za to ci drudzy robią ewangelizacyjna zadymę po czym dokonują publicznej apostazji (patrz hipster katoliczka czy Białobrzescy).
Bardziej mi pasuje uczciwość niż kościółkowanie. Dawniej było tak, że nie ważne co w sercu, w niedzielę szli do kościoła, teraz ludzie nie mają problemu z zaprzestaniem praktyk skoro nie wierzą i nie chcą uwierzyć.
Ale z drugiej strony idąc do Kościoła nawet bez wiary mieli większą szansę poznać Boga i go pokochać niż nie mając z tym Kościołem nic wspólnego. Kropla drąży skałe
Pytanie czy ktoś kto naprawdę nie wierzy i nie chce wierzyć będzie sobie ot tak chodził do Kościoła. Tacy raczej nie chodzą. Można chodzić bez większych refleksji, bez chęci zmiany swojego życia, ale bez wiary raczej ludzie wybierają inne sposoby spędzania niedzieli.
Komentarz
po prostu tzw. katolicyzm ludowy, nastawiony jest na ziemskie zadania, dla spełnienia których jesteśmy, jak mi się wydaje, powołani na ten świat,
A tak zwany katolicyzm świadomy, nastawiony jest na chwalenie Boga, co wydaje mi się nieporozumieniem.
Wg mnie nie dla chwalenia Boga zostaliśmy powołani.
gdyż całe stworzenie jest tylko budową, mówiąc kolokwialnie, młynka modlitewnego
taki bóg nie jest godzien szacunku
zwracam uwagę na słowa z Pisma - "na obraz i podobieństwo"
Trochę było widać w dobie covidu. Trochę strachu i pustki.
To samo rozeznał sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki i dlatego kładł nacisk na konieczność zakładania małych wspólnot wiary żywej.
Liturgia Eucharystyczna została odarta z wielu symboli.
Nie ma możliwości głoszenia katechez i organizowania Konwiwencji.
Pamiętam jak jako oazowiczka z pogardą patrzyłam na "bacie różańcowe", ich rozmowy pod Kościołem, bereciki i poglądy na temat młodzieży, która sobie siedzi na adoracji zamiast klęczeć. Los mnie wypchnął z oazy i ciężko doświadczył. Po powrocie, nie do żadnej wspólnoty, tylko normalnie do parafii, zaczęłam rozmawiać z babciami różańcowymi i one mnie zawstydziły. Tym jakie doświadczenia pokonały - śmierć dzieci, wojna, samotność, skrajna bieda. Żeby daleko nie szukać- moja babcia. Zmarło jej na rękach troje dzieci w wieku niemowlęcym a ona przez to przeszła z różańcem w ręku, bez świętoszkowania, że łzami w oczach, szczerze cierpiąc przed Bogiem i oddając mu to cierpienie. Mam wrażenie, że wielu z tych tradycyjnych katolików, mocą życia sakramentalnego ma bardziej poukładane w głowach i sercach niż niejeden ewangelizator z internetu. Tylko oni nie potrafią tego wyrazić ładnymi słowami. Za to ci drudzy robią ewangelizacyjna zadymę po czym dokonują publicznej apostazji (patrz hipster katoliczka czy Białobrzescy).