Zastanawiam się, na ile kobiety same chcą być niezależne, kiedy mąż odejdzie, a na ile - jak piszecie - takie jest prawo.
Po śmierci ojca dzieci dostają rentę, kobieta ma prawo do emerytury zmarłego męża. Nie chce mi się też wierzyć, że sąd na sprawie rozwodowej uznał, że kobieta mogła pracować i nic się jej nie należy z dorobku męża. To byłoby niesprawiedliwe, więc zakładając niekorzystny wyrok I instancji może sama nie chciała się odwoływać wyżej? Nie wyobrażam sobie zgadzać się całe życie, że to co mąż wypracuje (gdy ja zajmuję się dziećmi) kupuje on na wyłączną swoją własność.
Moja kochana Babcia - w pewnych sprawach feministka- zrezygnowała z emerytury męża i została na 20 lat przy dużo niższej swojej, bo uważała że to wypracowała sama i nie będzie zależeć od mężczyzny. Także różnie kobiety wybierają, co nie znaczy, że państwo nie zabezpiecza statusu rodziny.
Mam trochę wrażenie, że w niektórych wpisach na tych forum widać ogromną różnicę pokoleniową/środowiskową. Podczas gdy dla mojego pokolenia (kobiet koło trzydziestki z dużych miast, z wyższym wykształceniem) jest to czymś zupełnie naturalnym, że się pracuje, inwestuje w edukacje i rozwój zawodowy. Gdy wychodziłam za mąż w wieku 25 lat to już zarówno ja, jak i moje koleżanki miałyśmy kilka lat pracy, doświadczeń zawodowych za sobą, swoje osiągnięcia. To było po prostu naturalne, że wiele z tych rzeczy ciągnęło się dalej po urodzeniu dziecka. Niektóre z was natomiast tak piszą, jakby łączenie pracy z macierzyństwem to była bardzo nietypowa decyzja
Mam trochę wrażenie, że w niektórych wpisach na tych forum widać ogromną różnicę pokoleniową/środowiskową. Podczas gdy dla mojego pokolenia (kobiet koło trzydziestki z dużych miast, z wyższym wykształceniem) jest to czymś zupełnie naturalnym, że się pracuje, inwestuje w edukacje i rozwój zawodowy. Gdy wychodziłam za mąż w wieku 25 lat to już zarówno ja, jak i moje koleżanki miałyśmy kilka lat pracy, doświadczeń zawodowych za sobą, swoje osiągnięcia. To było po prostu naturalne, że wiele z tych rzeczy ciągnęło się dalej po urodzeniu dziecka. Niektóre z was natomiast tak piszą, jakby łączenie pracy z macierzyństwem to była bardzo nietypowa decyzja
Ja jestem bliżej czterdziestki niż trzydziestki, wychował się i mieszkam w mieście powiatowym. I w moim otoczeniu również jest to jasne że kobieta się rozwija i pracuje. Ja czasem donoszę wrażenie, ze żyje w innym świecie niż obecni tu interlokutorzy.
Mam trochę wrażenie, że w niektórych wpisach na tych forum widać ogromną różnicę pokoleniową/środowiskową. Podczas gdy dla mojego pokolenia (kobiet koło trzydziestki z dużych miast, z wyższym wykształceniem) jest to czymś zupełnie naturalnym, że się pracuje, inwestuje w edukacje i rozwój zawodowy. Gdy wychodziłam za mąż w wieku 25 lat to już zarówno ja, jak i moje koleżanki miałyśmy kilka lat pracy, doświadczeń zawodowych za sobą, swoje osiągnięcia. To było po prostu naturalne, że wiele z tych rzeczy ciągnęło się dalej po urodzeniu dziecka. Niektóre z was natomiast tak piszą, jakby łączenie pracy z macierzyństwem to była bardzo nietypowa decyzja
W wieku 25 lat Monia to się ma wyższe wykształcenie i co najmniej 2 lata stażu zawodowego.
Mam trochę wrażenie, że w niektórych wpisach na tych forum widać ogromną różnicę pokoleniową/środowiskową. Podczas gdy dla mojego pokolenia (kobiet koło trzydziestki z dużych miast, z wyższym wykształceniem) jest to czymś zupełnie naturalnym, że się pracuje, inwestuje w edukacje i rozwój zawodowy. Gdy wychodziłam za mąż w wieku 25 lat to już zarówno ja, jak i moje koleżanki miałyśmy kilka lat pracy, doświadczeń zawodowych za sobą, swoje osiągnięcia. To było po prostu naturalne, że wiele z tych rzeczy ciągnęło się dalej po urodzeniu dziecka. Niektóre z was natomiast tak piszą, jakby łączenie pracy z macierzyństwem to była bardzo nietypowa decyzja
Ja jestem bliżej czterdziestki niż trzydziestki, wychował się i mieszkam w mieście powiatowym. I w moim otoczeniu również jest to jasne że kobieta się rozwija i pracuje. Ja czasem donoszę wrażenie, ze żyje w innym świecie niż obecni tu interlokutorzy.
Co dla Ciebie znaczy ten "rozwój"? @beatak podała konkretny przykład co robiła kobieta, która nie pracowała zawodowo. Dla Ciebie to co robiła nie było rozwijaniem się?
Mam trochę wrażenie, że w niektórych wpisach na tych forum widać ogromną różnicę pokoleniową/środowiskową. Podczas gdy dla mojego pokolenia (kobiet koło trzydziestki z dużych miast, z wyższym wykształceniem) jest to czymś zupełnie naturalnym, że się pracuje, inwestuje w edukacje i rozwój zawodowy. Gdy wychodziłam za mąż w wieku 25 lat to już zarówno ja, jak i moje koleżanki miałyśmy kilka lat pracy, doświadczeń zawodowych za sobą, swoje osiągnięcia. To było po prostu naturalne, że wiele z tych rzeczy ciągnęło się dalej po urodzeniu dziecka. Niektóre z was natomiast tak piszą, jakby łączenie pracy z macierzyństwem to była bardzo nietypowa decyzja
Ja jestem bliżej czterdziestki niż trzydziestki, wychował się i mieszkam w mieście powiatowym. I w moim otoczeniu również jest to jasne że kobieta się rozwija i pracuje. Ja czasem donoszę wrażenie, ze żyje w innym świecie niż obecni tu interlokutorzy.
Co dla Ciebie znaczy ten "rozwój"? @beatak podała konkretny przykład co robiła kobieta, która nie pracowała zawodowo. Dla Ciebie to co robiła nie było rozwijaniem się?
To nie był przytyk z mojej strony, szanuje każdą pracę i kompetencje. Z tego co pisała @beatak ten kierunek rozwoju nie zapewniał jej stałego, stabilnego dochodu. Rozwijać się można i w kuchni (będąc doskonała kucharką) i w prowadzeniu domu. Temat kręcił się nie wokół rozwoju jako takiego, a o tym że warto pracować bo z samych tortów czy pierogów na zamówienie ciężko się samodzielnie utrzymać. No proszę bądźmy poważnie, niektórym się udaje ale łatwiej jest jednak jak ma się bardziej stabilny i stały dochód szczególnie gdy zostaje się z dziećmi. Pisze to na bazie własnych osobistych doświadczeń, łatwiej jest stanąć na nogi gdy ma się stały stabilny dochód nic gdy aby go zapewnić (nawet przez gotowanie dla kogoś bo ma się talent) trzeba budować bazę klientów i zaplecze. Bądź podjąć niskoplatna.prace. Renta po ojcu jest jedna (a dzieci czworo), alimenty czasem śmiesznie niskie lub nie do wyegzekwowania (zostaje fundusz też śmiesznie niskie), przy podziale majątku mieszkanie trzeba spłacić, bądź się wyprowadzić nawet jak majątek jest wspólny. Odnoszę wrażenie, że wiele osób jakby nie dostrzega tych faktów.
Jeszcze tylko dodam, że każdy organizuje swoje małżeństwo jak chce. Ale ty próbuje się mnie przekonać że kobieta ze stałą stabilna praca, i kobieta bez historii zawodowej ma takie same warunki startu jak zostanie z różnych przyczyn sama z dziećmi. No moim zdaniem nie ma. Ale to jest kwestia indywidualnego wyboru i preferencji.
Jeszcze tylko dodam, że każdy organizuje swoje małżeństwo jak chce. Ale ty próbuje się mnie przekonać że kobieta ze stałą stabilna praca, i kobieta bez historii zawodowej ma takie same warunki startu jak zostanie z różnych przyczyn sama z dziećmi. No moim zdaniem nie ma. Ale to jest kwestia indywidualnego wyboru i preferencji.
Wiem, że nie ma, to oczywiste. Chodzi tylko o wybór i motywację. Zostanie samą z dziećmi to nie pewnik, tylko ewentualność, może się nie wydarzyć. Jak ktoś widzi konkretne korzyści dla rodziny z bycia kobiety w domu, to mnie nie dziwi, że wybiera to, zamiast zabezpieczenia materialnego na ewentualność nieszczęścia.
Bardzo szanuje, mi z czwórka było naprawdę trudno. Moje pytanie wtedy było skierowane w kontekście godzenia pracy online z prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci. Dla mnie był to trudny czas, pogodzenie pracy i obowiązków domowych na raz stanowiło nie lada wyzwanie.
Nie miałam problemu z podjęciem pracy po 12 latach tzw siedzenia w domu. Serio. Bliżej mi do 50 niż do 40. Po 12.latach bez pracy zawodowej miałam lat 43. I pracę dostałam bez większego trudu. Miałam dość szeroki wybór. Wybrałam taką która była blisko domu. Za mąż wyszłam mając jat 30. Przedtem przez sześć lat byłam samotną matką jedynaczki. Pracowałam. Nigdy nie miałam motywacji takiej co jeśli małżeństwo mi nie wyjdzie. Na takiej zasadzie to po co mieć wspólne dzieci i w ogóle się angażować w jakikolwiek związek. Straszne to że przez te kilka lat nastąpiła taka zmiana że kobiety biorą pod uwagę że mąż odejdzie. Nie dziwię się że dzieci jest coraz mniej. Nie lubię pracować na etacie. Pracowałam w kilku miejscach. Byłam zawsze dobrym i cenionym pracownikiem. Ale nie mam satysfakcji z pracy u kogoś. Mój mąż jeśli odejdzie to zostanie bez niczego bo nawet nie ma dostępu do konta a wszystkie nieruchomości i ruchomości są na mnie bez wspólnoty majątkowej. Sam tak chciał. Z rozmaitych względów. Zawsze jego pensja kiedy pracował na etacie wpływała na moje osobiste konto. Dobrze że on nie bierze pod uwagę tego że go mogę pozbawić wszystkiego jak mi palma odbije. Generalnie bez problemu w tej chwili utrzymałbym się sama ze zwykłej fizycznej pracy z dziećmi. Kiedy szukałam pracy bo była taka potrzeba też na początku myślałam że czeka mnie co najwyżej kasa w sklepie, albo taśma produkcyjna. Myliłam się. I przede wszystkim musiałam zmienić myślenie. Może teraz zmieniło się to w wielkich miastach że jakieś firmy zewnętrzne szukają pracowników dla przedsiębiorców. Pewnie zależy to od branży.
I dopiszę że jest różnica między siedzeniem w domu i byciem kurą domową, zajmowaniem się wyłącznie sprawami okołodomowymi i dzieciowymi, ewentualnie jakimiś studiami. Mnie to nie wystarczalo nigdy. Nawet teraz tu na prowincji szukam jakichś dodatkowych aktywności i nie chodzi mi o samorozwój pt chodzenie na zumbę czy robienie certyfikatów, ogród oraz własny kurnik, ale o udzielanie się w lokalnej społeczności. Tam są często dość wpływowi ludzie, którzy w razie potrzeby też mogą pomóc. Tu np działa kilka kół gospodyń wiejskich, dom kultury i towarzystwo historyczne. Każda z tych działalności pomogłaby mi w kryzysowej sytuacji, bo jeśli coś potrafię i dzielę się tym z miejscowymi to i oni stają się pomocni. Nawet w znalezieniu pracy z polecenia. Edit
Ponownie dopiszę że patrzycie przez pryzmat małych dzieci i wielkich miast. I jeszcze jedno: starałam się angażować w takie aktywności w których nie musiałam zajmować się dziećmi.
Mąż się zajmował. Moje dzieci nie chodziły na dodatkowe zajęcia tak daleko od domu żebym konieczny był dowóz i są w edukacji domowej. Teraz trzy wróciły do systemu. Zajęcia dodatkowe prowadzi szkoła i miejscowy dom kultury do którego są w stanie dojść na piechotę albo pojechać na rowerze. W Warszawie i w okolicach byłam członkiem Ruchu Narodowego i udzielałam się w zespole muzycznym. Gdyby nie przeprowadzka to mieliśmy zacząć grywać w jednej knajpie w weekendy. Odpłatnie.
@Odrobinka, być może szukałaś pracy w okresie prosperity, kiedy było o nią stosunkowo łatwo. Historia, mojej mamy koleżanki była zgoła inną. Pomimo skończenia dobrych, technicznych studiów, po rozwodzie i wieloletniej przerwie w pracy zawodowej, nie mogła znaleźć pracy przez długi czas. Podjęła sie pracy znacznie poniżej kwalifikacji. Słabo płatnej. Były to czasy przed 500 + , maz nie płacił alimentów. Przetrwała, z głodu nie umarli, ale życie jej i dzieci było ciężkie i wiecznie w stresie i braku czasu.
Nam też wtedy było ciężko. Ale to był czas kiedy mąż utrzymywał dom i rodziły nam się dzieci. W efekcie wyjechaliśmy za granicę na 6 lat. I tak, wtedy było prosperity jeśli chodzi o pracę kiedy jej szukałam. Édit o ile wiem to alimenty wypłaca też fundusz alimentacyjny.
Sądzisz że dzieci wymagały zabawy z moim mężem? I nie dawaly mu spokoju? I że nie miałam czasu na ugotowanie obiadu? To właśnie świadczy o tym że patrzysz przez pryzmat małego dziecka w dodatku jedynaka. Zresztą nie ma się co dziwić.Myślisz że takie aktywności pozapracowe to odbywają się codziennie? Poza tym mam to szczęście ze mój mąż po powrocie z zagranicy nie pracował na etacie tylko miał warsztat przy domu. Mój mąż zawsze twierdził że praca w domu to też mocno obciążająca praca o należy się odpoczynek. To co piszesz o " tradycyjnym" modelu to dla mnie jakas patologia. Edit chyba że jest jedno dziecko i żona w domu. Już pisałam że przy jednym dziecku o ile nie jest niepełnosprawne chyba zanudzilabym się na śmierć gdybym żyła w wielkim mieście i miała zajmować się tylko domem.
Czyli jak dwoje pracuje to dzieckiem powinna interesować się niania? Bo przecież obydwoje mogą wracać o 17:00 / 18:00 i oczekiwać świętego spokoju i ciepłego obiadu. To jest traktowanie pracy kobiety w domu jak niewolnictwa jakiegoś albo siedzenia i gapienia się w sufit tudzież telewizor. To też jest praca. I to trudna. Złożona z nudnych, powtarzalnych i niewidocznych czynności, których efekt utrzymuje się bardzo krótko zwłaszcza przy małych dzieciach. Plus do tego związana z odpowiedzialnością za dzieci, wychowywaniem ich i kontrolowaniem. Wymagającą wielu umiejętności min. dobrej organizacji czasu, planowania, zarządzania. I traktowanie jej jako gorszej bo nieodpłatnej świadczy źle o takim mężczyźnie. Jeśli oczekuje świętego spokoju bo zarabia to niech płaci swojej żonie tyle co zapłaciłby gosposi, niani i kucharce w jednym.
Naprawdę fakt, że kobieta nie pracuje oznacza, że ojciec czuje się zwolniony z zajmowania się dzieckiem? W życiu bym nie zgodziła się na taki układ.
Dlatego bardziej logiczne jest, że oboje zarabiają i oboje wychowują. W innym wypadku według mnie jest to trochę nieuczciwe wobec mężczyzny, bo ma zarabiać i zajmować się dziećmi, a kobieta ,,tylko” się zajmuje dziećmi. Mężczyzna jest pokrzywdzony.
Naprawdę fakt, że kobieta nie pracuje oznacza, że ojciec czuje się zwolniony z zajmowania się dzieckiem? W życiu bym nie zgodziła się na taki układ.
Dlatego bardziej logiczne jest, że oboje zarabiają i oboje wychowują. W innym wypadku według mnie jest to trochę nieuczciwe wobec mężczyzny, bo ma zarabiać i zajmować się dziećmi, a kobieta ,,tylko” się zajmuje dziećmi. Mężczyzna jest pokrzywdzony.
Nielogiczne. Z jednej strony taki mężczyzna uważa, że zajmowanie się dzieckiem to dla niego zbyt ciężka robota i nie chce jej wykonywać po swoich 8h zarobkowania. A z drugiej kobieta, która to robiła do 17-18 ma wg niego robić dalej bo to jest "tylko".
A jak żona zarabia mniej od męża to ma więcej obowiązków czy mniej w takim "układzie"? Zawsze mi się wydawało że jak rodzice są związani z dziećmi to zależy im na kontakcie z nimi i tęsknią za nimi kiedy są w pracy. No chyba że mają dzieci bo trzeba a nie dlatego że pragną je mieć
Komentarz
Po śmierci ojca dzieci dostają rentę, kobieta ma prawo do emerytury zmarłego męża.
Nie chce mi się też wierzyć, że sąd na sprawie rozwodowej uznał, że kobieta mogła pracować i nic się jej nie należy z dorobku męża. To byłoby niesprawiedliwe, więc zakładając niekorzystny wyrok I instancji może sama nie chciała się odwoływać wyżej?
Nie wyobrażam sobie zgadzać się całe życie, że to co mąż wypracuje (gdy ja zajmuję się dziećmi) kupuje on na wyłączną swoją własność.
Moja kochana Babcia - w pewnych sprawach feministka- zrezygnowała z emerytury męża i została na 20 lat przy dużo niższej swojej, bo uważała że to wypracowała sama i nie będzie zależeć od mężczyzny. Także różnie kobiety wybierają, co nie znaczy, że państwo nie zabezpiecza statusu rodziny.
Nie jestem coralgol, mam wyższe, czwarte dziecko urodziłam zdecydowanie bliżej 30 niż 40.
Czego to ma dowodzić!?
Wiem, że nie ma, to oczywiste. Chodzi tylko o wybór i motywację. Zostanie samą z dziećmi to nie pewnik, tylko ewentualność, może się nie wydarzyć. Jak ktoś widzi konkretne korzyści dla rodziny z bycia kobiety w domu, to mnie nie dziwi, że wybiera to, zamiast zabezpieczenia materialnego na ewentualność nieszczęścia.
Nigdy nie miałam motywacji takiej co jeśli małżeństwo mi nie wyjdzie. Na takiej zasadzie to po co mieć wspólne dzieci i w ogóle się angażować w jakikolwiek związek. Straszne to że przez te kilka lat nastąpiła taka zmiana że kobiety biorą pod uwagę że mąż odejdzie. Nie dziwię się że dzieci jest coraz mniej. Nie lubię pracować na etacie. Pracowałam w kilku miejscach. Byłam zawsze dobrym i cenionym pracownikiem. Ale nie mam satysfakcji z pracy u kogoś.
Mój mąż jeśli odejdzie to zostanie bez niczego bo nawet nie ma dostępu do konta a wszystkie nieruchomości i ruchomości są na mnie bez wspólnoty majątkowej. Sam tak chciał. Z rozmaitych względów. Zawsze jego pensja kiedy pracował na etacie wpływała na moje osobiste konto. Dobrze że on nie bierze pod uwagę tego że go mogę pozbawić wszystkiego jak mi palma odbije.
Generalnie bez problemu w tej chwili utrzymałbym się sama ze zwykłej fizycznej pracy z dziećmi.
Kiedy szukałam pracy bo była taka potrzeba też na początku myślałam że czeka mnie co najwyżej kasa w sklepie, albo taśma produkcyjna. Myliłam się. I przede wszystkim musiałam zmienić myślenie. Może teraz zmieniło się to w wielkich miastach że jakieś firmy zewnętrzne szukają pracowników dla przedsiębiorców. Pewnie zależy to od branży.
Edit
I jeszcze jedno: starałam się angażować w takie aktywności w których nie musiałam zajmować się dziećmi.
W Warszawie i w okolicach byłam członkiem Ruchu Narodowego i udzielałam się w zespole muzycznym. Gdyby nie przeprowadzka to mieliśmy zacząć grywać w jednej knajpie w weekendy. Odpłatnie.
Historia, mojej mamy koleżanki była zgoła inną. Pomimo skończenia dobrych, technicznych studiów, po rozwodzie i wieloletniej przerwie w pracy zawodowej, nie mogła znaleźć pracy przez długi czas. Podjęła sie pracy znacznie poniżej kwalifikacji. Słabo płatnej. Były to czasy przed 500 + , maz nie płacił alimentów. Przetrwała, z głodu nie umarli, ale życie jej i dzieci było ciężkie i wiecznie w stresie i braku czasu.
Édit o ile wiem to alimenty wypłaca też fundusz alimentacyjny.
Mój mąż zawsze twierdził że praca w domu to też mocno obciążająca praca o należy się odpoczynek.
To co piszesz o " tradycyjnym" modelu to dla mnie jakas patologia.
Edit chyba że jest jedno dziecko i żona w domu. Już pisałam że przy jednym dziecku o ile nie jest niepełnosprawne chyba zanudzilabym się na śmierć gdybym żyła w wielkim mieście i miała zajmować się tylko domem.
To jest traktowanie pracy kobiety w domu jak niewolnictwa jakiegoś albo siedzenia i gapienia się w sufit tudzież telewizor.
To też jest praca. I to trudna. Złożona z nudnych, powtarzalnych i niewidocznych czynności, których efekt utrzymuje się bardzo krótko zwłaszcza przy małych dzieciach. Plus do tego związana z odpowiedzialnością za dzieci, wychowywaniem ich i kontrolowaniem.
Wymagającą wielu umiejętności min. dobrej organizacji czasu, planowania, zarządzania.
I traktowanie jej jako gorszej bo nieodpłatnej świadczy źle o takim mężczyźnie. Jeśli oczekuje świętego spokoju bo zarabia to niech płaci swojej żonie tyle co zapłaciłby gosposi, niani i kucharce w jednym.
Ale dzieci chciał mieć?
Zawsze mi się wydawało że jak rodzice są związani z dziećmi to zależy im na kontakcie z nimi i tęsknią za nimi kiedy są w pracy. No chyba że mają dzieci bo trzeba a nie dlatego że pragną je mieć