Takie pytanie zadał mi ostatnio kioskarz na pobliskim bazarku, kiedy kupowałem u niego "Stolicę" - pismo dla miłośników Warszawy starej i nowej. Zdumiałem się w pierwszej chwili, ale przyznałem mu rację - w mojej dzielnicy rodowitych warszawiaków mieszka mniej, niż ludzi z innych części Polski, którzy przeprowadzili się do stolicy. Na moim osiedlu podczas świąt parking pustoszeje, bo sąsiedzi wyjeżdżają do rodziców, którzy mieszkają w innych miejscowościach.
Zacząłem się zastanawiać nad swoją warszawskością, na ile identyfikuję się z tym miastem i czy fakt urodzenia się tutaj cokolwiek znaczy. Przez lata dzieciństwa więcej emocji łączyło mnie z mazurską wsią, niż z betonową pustynią osiedla "
Za Żelazną Bramą", gdzie mieszkałem na XIV piętrze. Potem odkryłem starą Warszawą, której szczątki są ukryte pod trawnikami i asfaltem. Wiem o niej dużo i jest mi zdecydowanie bliższa, niż współczesna. Trudno jednak nasycić się starymi zdjęciami i wyobrażeniami. Dlatego oddalam się od miasta coraz bardziej - ze śródmieścia na peryferia, a za jakiś czas pewnie jeszcze dalej.
A jak jest u Was? Czy mieszkacie w miejscowości, w której się urodziliście? Co Was wiąże z miejscem, w którym żyjecie?
Komentarz
2007-04-26 12:45
Horrendalne ceny mieszkań, brak poczucia bezpieczeństwa, do tego długie godziny spędzone w korkach, smród spalin i permanentny stres. To znane i wcale nie lubiane obrazki z codziennego życia miasta. Nic więc dziwnego, że Polacy nie chcą się już dłużej z nimi zmagać.
Do niedawna kto tylko mógł, wyrywał się ze wsi. Utożsamiana z biedą, zacofaniem i nieprzejezdnymi błotnistymi drogami prowincja w ciągu kilku ostatnich lat odzyskała dobrą sławę. Jej przekłamany społeczny wizerunek znacznie się poprawił. Dziś już mało kto wstydzi się rodziny ze wsi. Częściej przyznajemy się też, że sami z niej pochodzimy. A co ciekawe, tylko 16% Polaków deklaruje chęć osiedlenia się w wielkiej metropolii. Pozostali ponad pełne hałasu i nerwów miejskie życie stawiają spokojną egzystencję w niewielkich miasteczkach, a nade wszystko w jednej z setek coraz lepiej wyglądających i świetnie prosperujących wiosek.
Uciekają młodzi, uciekają starzy
Niemal 15 milionów Polaków mieszka w miastach. Uczeni podkreślają już dziś, że za niespełna 25 lat populacja mieszczuchów zmniejszy się do około 12 milionów. W kolejnych latach prawdopodobnie wciąż będzie maleć. Z badań CBOS-u wynika, że w 2006 roku już niemal połowa Polaków zdecydowanie zgadzała się z opinią, że dobrze jest mieszkać na wsi. Osiem lat temu przekonanie to podzielało o 20% mniej rodaków. Spis powszechny z 2002 roku pokazał, że migracja ze wsi do miasta właściwie się już skończyła. Natomiast wciąż jeszcze utrzymuje się ruch między dużymi miastami. Jednak w ostatnich latach szczególnie wzmożony był przepływ ludzi z miasta na wieś, co w polskim społeczeństwie jest sytuacją zupełnie nową. Badacze podkreślają jednak, że co prawda coraz chętniej wyprowadzamy się z metropolii, ale nie uciekamy od nich zbyt daleko. Mieszczuchy zawsze chcą mieć przecież blisko do centrów handlowych, pracy i rozrywki. Nic więc dziwnego, że najchętniej osiedlają się na ich obrzeżach, przeważnie w wioskach położonych w odległości około 50 kilometrów od miast.
- Przeprowadzając się na prowincję, ludzie zyskują nieznany dotąd komfort życia. Wielkie, aekologiczne aglomeracje opuszczają w dużej mierze osoby i rodziny dobrze urządzone, którym technika, posiadanie samochodu i pieniędzy umożliwia diametralną odmianę warunków życia - mówi rzecznik Głównego Urzędu Statystycznego, socjolog i statystyk Władysław Łagodziński.
Na wsi są niższe koszty utrzymania, a do tego jest ziemia, która stanowi wartość sama w sobie. Duża część uciekinierów z miasta, tak zwanych rolników z Marszałkowskiej, to ludzie, którzy wywodzą się ze wsi i na nią wracają.
- Prowincjonalna infrastruktura techniczna coraz mniej różni się od miejskiej. Dzięki środkom z Unii Europejskiej polska wieś rośnie w siłę, bogaci się i modernizuje. Mimo że systematycznie podnosi się standard życia, nadal jest tu dużo spokojniej i bezpieczniej niż w mieście - dodaje rzecznik GUS.
Dlatego też chętniej będą się tu osiedlać ludzie starsi, w wieku emerytalnym, ale i osoby tuż po studiach. Absolwenci wyższych uczelni, młode małżeństwa na dorobku na wsi szukają dla siebie dobrze wyposażonej "bazy wypadowej" do miast, w których uczą się, pracują i uczestniczą w życiu kulturalnym. Właśnie w nich nadzieja na rozwiązanie problemów demograficznych Polski. Bowiem na wsi chcą wychowywać dzieci, a to właśnie tu neguje się model rodziny 2+1, a propaguje 2+3.
Wiejski spokój w złotej enklawie
Jednak młodzi ludzie, przeprowadzając się na prowincję, często w drugiej kolejności myślą o zdrowszym stylu życia, spokoju i zieleni. Ich wybory w dużej mierze determinowane są przez warunki finansowe. Niemożność sprostania wymaganiom rynku nieruchomości miejskich to ogromny problem. Liczone w setkach tysięcy złotych ceny mieszkań w największych aglomeracjach Polski wielu młodym ludziom blokują szansę na godziwe życie we własnym "M". Zakup 50 metrów w centrum Warszawy to wydatek rzędu nawet pół miliona złotych. Tymczasem zaledwie 60 kilometrów od stolicy koszt ziemi i postawienia na niej stumetrowego murowanego domu wynosi już tylko 300 tysięcy złotych. Właśnie dlatego Marta i Paweł, małżeństwo dwudziestopięciolatków pracujących w Warszawie, zdecydowali się wybudować wymarzony dom na trasie między rodzinnym Płockiem a stolicą. Mimo że oboje dobrze zarabiają, nie zamierzają kupować mieszkania w mieście.
- Nie mamy prawie miliona złotych na przyzwoite cztery kąty, mamy za to działkę pod lasem i dom możemy sobie wybudować sami. Większy, ładniejszy i cztery razy tańszy. Co z tego, że poza miastem, skoro dojazd do pracy zajmie nam stamtąd 40 minut. W godzinach szczytu z wynajmowanej kawalerki na Kabatach jedziemy o 10 minut dłużej - mówi Paweł.
Trzydziestoletni Rafał i jego partnerka Ania też zdecydowali się na życie na prowincji.
- Po co nam ciągłe nerwy, hałas i mała klitka za bajońską sumę w centrum Poznania? Skoro 20 km od granicy miasta mamy absolutną ciszę, zieleń i niewielki domek z ogródkiem, w którym nasza 6-letnia córka może się bawić do woli - opowiada Anna.
Dookoła są świetnie zaopatrzone sklepy, jest dobra podstawówka, a do miasta w razie potrzeby blisko. Dla ludzi, którzy pracują w domu, taki stan rzeczy jest wręcz wymarzony.
- Uznaliśmy, że bojkot miasta to słuszna rzecz. Jedyne, za czym tęsknimy, to bardziej aktywne życie kulturalne, kino, teatr, ale do nich przecież nietrudno dojechać - dodaje Ania.
Dziwi się ona także, że ludzie z miast uciekają nie tylko do wiejskich domków, ale często do ulokowanych poza aglomeracjami ekskluzywnych osiedli mieszkaniowych.
- Te "złote enklawy" przeznaczone są dla ludzi bogatych, zbudowane są w miejscach mających dobre połączenie z centrum miasta. To nie jest ucieczka na wieś do bliskości z naturą, ale bardzo ostentacyjny sposób pokazywania bogactwa i stwarzania namiastki elitarności - komentuje Władysław Łagodziński.
Smaki życia
Mieszkańcy wsi są zgodni - w mieście i na nowobogackich przedmieściach klimatu prowincji nie uświadczysz. Na wsi można posadzić drzewo, pielęgnować samodzielnie posadzone rośliny, owoce, warzywa, dbać o domostwo zupełnie inaczej niż o mieszkanie w blokowisku. Takiego zdania jest 60-letni Jan, ekonomista od 14 lat mieszkający wraz z pięcioosobową rodziną w Białobrzegach:
- Wiejska egzystencja to niezwykły dar i wielka wartość, której nie doceniamy, żyjąc w czterech blokowych ścianach i mocno stechnicyzowanej kulturze. Ważny jest przede wszystkim kontakt z innymi ludźmi mieszkającymi na prowincji - przekonuje Jan.
To na wsi odkrywa się uroki pokojowego sąsiadowania, współistnienia, którego podstawą jest życzliwa troska o siebie nawzajem.
- W mieście króluje anonimowość, a tu, mimo że wiejska społeczność jest w niektórych kwestiach bardziej konserwatywna i mniej tolerancyjna, to chętniej przyjmuje obcych. Z czasem rodzi się przyjaźń i sympatia - mówi mieszkaniec Białobrzegów.
Wieś uczy mieszczuchów pokory. Tutaj trzeba siebie samego traktować jak część społeczności, pewnej wspólnoty, która szanuje pracę i wykonuje ją w nad wyraz trudnych warunkach. Władysław Łagodziński podkreśla:
- Z miasta na wieś przywozi się nowy styl życia, sprzęty, zwyczaje i kulturę. Każdy miastowy chce sobie swoje wiejskie życie ucywilizować, upodobnić pod względem wygód do życia w blokowisku.
Często zdarza się, że wraz z potrzebami cywilizacyjnymi opuszczających miasta ludzi przybywają na wieś konkretne rozwiązania praktyczne, które służą nie tylko mieszczuchom, ale i gospodarzom, rolnikom. Człowiek z miasta na ogół nie potrafi obyć się bez bieżącej wody, stabilnych dostaw prądu, sprawnie działającej kanalizacji. Wprowadzając się na wieś, z korzyścią dla niej dba o to, by została w to zaopatrzona. Ludzie z miasta przynoszą do wsi pieniądze (i własne podatki), dzięki którym na przykład potem wiejskie drogi zmieniają się w ulice, zaczynają funkcjonować domy kultury, rozpoczyna się informatyzację. Jednocześnie nowi mieszkańcy wsi pobudzają produkcję dóbr i usług bezpośredniej konsumpcji. Chcą mleka prosto od krowy, świeżych jajek, warzyw i owoców czy kury na rosół. Tego wszystkiego, co czyni ich życie lepszym w sensie biologicznym i powoduje, że jest dużo bogatsze w smaki.
Karol M. Szymkowski
Niedawno bylem parę dni w Paryżu. Miasto duze, piekne, bogate i z tradycjami. Lecz zakochałem się ... w metrze. Z jednego krańca Paryża w drugi dostać się można w pół godziny. ZAZDROSZCZĘ.
Śpiochu, tytułem uzupełnienia, "Pekinem" nazywano także ogromną kamienicę czynszową na rogu Żelaznej i Złotej. Mrowiący się lokatorzy skojarzyli się komuś z Chińczykami i tak już zostało :bigsmile: Warto przy okazji rzucić na nią okiem, bo jest już w stanie zejściowym i pewnie za niedługi czas zostanie rozebrana.
ps. moja żona wychowała się na tymze Pekinie :bigsmile:
Pozdrawima - Ula w srodku mieszczuch